Название: Groźny cień
Автор: Артур Конан Дойл
Издательство: Public Domain
Жанр: Зарубежная классика
isbn:
isbn:
U pana Birtwhistle'a przebyłem pięć lat jeszcze i sam potem zostałem najgłośniejszym zawadyaką szkolnym, wprawdzie byłem chuderlawy i tak smukły jak prątek fiszbinu, ale moje żylaste i silne ramiona umiały nakazać sobie posłuch i szacunek, nie taki może, jaki wzbudzała pokaźniejsza postawa mego niezapomnianego poprzednika, jego bajeczne muskuły i nieprawdopodobna waga, dostateczny jednak, by zapewnić sobie pierwsze miejsce wśród poczciwych towarzyszy.
Jakoś, pamiętam, w jubileuszowym roku, opuściłem przecież mury kollegium Birtwhistle'a.
A potem trzy lata przebyłem w domu, ucząc się obchodzić z naszemi stadami, gdy tymczasem floty i armie ścierały się ciągle, – i posępny cień Bonaparte'go rozpościerał się bez końca nad moim umęczonym krajem.
Czy mogłem wtedy odgadnąć, że i ja również kiedyś przykładać się będę do odwrócenia tej chmury, która coraz niżej zwisała i niżej, i kładła się już prawie na potruchlałe głowy mojego narodu?…
Rozdział drugi. Edie z Byemouth
Na kilka lat przedtem – przed powyższymi wypadkami, – kiedy jeszcze byłem prawie dzieckiem, zjechała do nas jedyna córka brata mego ojca i bawiła około pięciu tygodni.
Willie Calder w młodości jeszcze osiedlił się w Eyemouth, w charakterze fabrykanta sieci i z kręcenia sznurów potrafił ciągnąć bez porównania lepsze korzyści, niż my z piaszczystych, gdzieniegdzie tylko pokrytych janowcem „landów” w West Inch'u.
Toteż córeczka jego, Edie, zjawiła się u nas w ponsowym staniczku, w kapeluszu, który kosztował co najmniej pięć shilling'ów i w towarzystwie kufra, kryjącego takie cuda, że na widok ich nietylko mnie, ale i matce mojej paliły się oczy.
I dziwnie było patrzeć, jak sypała wokoło pieniądze, nie targując się, nie licząc, jakby bogaczka z bajki, – to dziecko, prawie siostra.
Woźnicy dała naprzykład wszystko, czego żądał, i jeszcze nowiuteńki, dwupensowy pieniądz, do którego nie miał najmniejszego prawa.
Z imbierowego piwa niewiele co więcej robiła sobie, niż ze zwykłej wody, do herbaty używała stale cukru, chleba nie umiała inaczej jeść, jak grubo posmarowanego masłem, – zupełnie jakby była prawdziwą Angielką.
Co do mnie, wtedy jeszcze nie zwracałem prawie uwagi na dziewczynki i zupełnie nie mogłem pojąć, w jakim celu zostały stworzone.
U Birtwhistle'a żaden z nas nie raczył o nich myśleć, a najmłodsi okazywali się najmądrzejszymi, bo który tylko podrastał, zaraz – dziwnym zbiegiem okoliczności – okazywał się mniej stanowczy w tych, zdawało się, nie podlegających najmniejszej wątpliwości, kwestyach.
Najmłodsi bowiem zgadzali się jednogłośnie, że: stworzenie nie umiejące się bić, trawiące czas na powtarzaniu nudnych plotek i które nawet nie potrafi rzucić zwykłego kamienia inaczej, jak wymachując w powietrzu ręką tak niezgrabnie, jakby to chodziło o marny gałganek, – jest po prostu do niczego i nie zasługuje na jakie takie choćby względy.
Zresztą, – trzeba je widzieć, jak nadają sobie tony, myślałby kto, że stanowią ojca i matkę w jednej swej osobie, wtrącają się do naszych gier, do naszych zabaw i od czasu do czasu cedzą ze śmieszną wyższością: „Jimmy, goły palec wygląda ci z trzewika”, albo: „Idź do domu, brudasie, i umyj się, zanim „zechcemy” się bawić”… słowem, umieją tylko dokuczać i w owej epoce, każdy z nas co tchu zmykał na widok cienkich nóżek i krótkiej sukienki.
Skoro więc kuzynka Edie pojawiła się nagle w West Inch'u, nie zanadto byłem zachwycony perspektywą spędzenia wspólnych z nią wakacyi.
Miałem wtedy lat dwanaście.
Edie była o rok młodszą.
Pamiętam jej szczupłą, wysoką sylwetkę, duże, czarne oczy, śmiałe ułożenie i dziwne maniery.
Najczęściej patrzyła gdzieś nieruchomo, przed siebie, z przymglonym trochę wzrokiem i rozchylonemi ustami, jakby dostrzegała coś osobliwego, skoro jednak zbliżałem się na palcach i stawałem za nią, a potem zwracałem głowę w tym samym kierunku, widziałem tylko albo rodzaj sadzawki do dojenia owiec, albo ciemne stosy nawozu, lub wreszcie rozmaite części ojcowego ubrania, suszące się w słońcu.
A jeśli ujrzała kilka krzaków, albo kępę paproci, czy coś innego, równie pospolitego, wpadała w niezrozumiały, niemilknący zachwyt.
– Ach, jakież to piękne! Ach, jak tu prześlicznie! – szeptała leniwie, mrużąc oczy.
Myślałby kto, że podziwia obraz, albo jakiś słynny pomnik…
Nie lubiła gier wspólnych i rzadko bardzo udawało mi się namówić ją, żeby choć zabawiła się w kotka i myszkę, a i to odbywało się bez najmniejszego ożywienia, gdyż doganiałem zwykle dziewczynkę w trzech skokach, ona zaś nie umiała przyłapać mię nigdy, choć robiła zamieszanie i podnosiła wrzawę za dziesięciu chłopców.
Zirytowany, zaczynałem jej dokuczać, mówiłem, że jest do niczego, że stryj mógłby zrobić coś lepszego, niźli wychowywać taką niedołęgę i inne podobne grzeczności, a wtedy Edie wybuchała płaczem, oznajmiała, żem bąk nieznośny i głuptas, że odjedzie tego samego wieczora i nie przebaczy mi nigdy.
Ale nie upłynęło i pięć minut, kiedy zapominała o najsroższych swoich groźbach.
Co zaś było najdziwniejsze, to że daleko więcej miała do mnie przywiązania, niż ja do niej i dzień cały nie dawała mi spokoju.
Szukała mnie, gdy odbiegłem, wyszperała w najdoskonalszej kryjówce, wykrzykiwała wtedy z radością: „Ach! jesteś tutaj?!!” – i udawała zdziwioną.
Prędko jednak dostrzegłem w niej i dobre strony.
Od czasu do czasu wtykała mi przemocą kilka pensów, tak że raz zdarzyło mi się posiadać jednocześnie cztery, co mi się najlepiej jednak podobało, to opowiadane przez nią bajki.
Wiedziałem, że okrutnie boi się żab i ropuch.
Nie omieszkałem więc codziennie chwytać jednej i grozić, że włożę za kołnierz struchlałej ofiary, chyba… że opowie jaką ładną historyjkę.
Sumienie miałem spokojne, tłomacząc sobie, że tylko pomagam jej zacząć, bo skoro już raz wpadła w zapał, żadna siła nie mogła utrzymać potoku słów, płynących z koralowych ustek!
Potem zaś słuchałem niestworzonych bredni z zapartym prawie oddechem, cały w pobożnem skupieniu.
Więc w Eyemouth pojawił się kiedyś okrutny pirat, barbarzyńca.
Za pięć lat miał wrócić na okręcie, wyładowanym po brzegi samem złotem i pojąć ją, Edie, za żonę.
Kiedy indziej znów opowiadała, iż do Eymouth zawitał błędny СКАЧАТЬ