Groźny cień. Артур Конан Дойл
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Groźny cień - Артур Конан Дойл страница 4

Название: Groźny cień

Автор: Артур Конан Дойл

Издательство: Public Domain

Жанр: Зарубежная классика

Серия:

isbn:

isbn:

СКАЧАТЬ style="font-size:15px;">      Nie słuchałem dłużej, bo nagle – zakręciło mi się w głowie…

      Pięta zsunęła się z gałęzi…

      Krzyknąłem strasznie i całym ciężarem moich dziewięćdziesięciu pięciu funtów spadłem na pochylony grzbiet złodzieja.

      Nie wiem, jak się to stało, i dziś nawet nie umiałbym powiedzieć, czy to był wypadek, czy też skoczyłem umyślnie.

      Być może, iż zamierzałem właśnie to uczynić, kiedy pośliznęła mi się noga i przypadek rozstrzygnął trudną kwestyę.

      Człowiek ów schylał się właśnie i wyciągając długą szyję, pomagał malcowi przedostać się przez zbite okno, kiedym, jak ciężki pocisk, zwalił się na niego, przytłaczając w miejscu, gdzie szyja staje się tak zwaną pacierzową kością.

      Wydał tylko rodzaj urywanego, świszczącego krzyku, padł na wznak i potoczył się ciężko, głęboko ryjąc ziemię.

      Towarzysz jego dał susa w bok i w mgnieniu oka zniknął poza murem.

      Ja zaś usiadłem w trawie i jąłem wrzeszczeć w niebogłosy, usiłując jednocześnie rozcierać prawą swoją nogę, w której uczuwałem ból tak nieznośny, jakby ją kto ściskał w rozpalone do białości kleszcze.

      Nic więc dziwnego, że nie upłynęła chwila, kiedy dom w pełnym komplecie, z dyrektorem na czele i stajennym, niosącym latarnię, zbudził się i biegł do sadu.

      Tutaj wyjaśniono sprawę w oka mgnieniu.

      Jęczącego złodzieja umieszczono na zerwanej okiennicy i zabrano pod silną eskortą.

      Mnie zaś poniesiono w tryumfie i złożono troskliwie w specyalnej sypialni, gdzie wkrótce przybył chirurg Purdie, młodszy z dwóch lekarzy, noszących to słynne nazwisko, i umiejętnie złożył moją połamaną goleń.

      Potem opatrzono rzezimieszka, doktór orzekł, iż obiedwie nogi ma sparaliżowane i na razie nie wiadomo, czy kiedykolwiek odzyska w nich władzę.

      Prawo jednak nie czekało, aż medycyna wyjaśni tę kwestyę, gdyż w sześć tygodni później skazano winnego na śmierć przez powieszenie i wyrok wykonano niezwłocznie, przy sądzie kryminalnym w Carlyle.

      Ukarano go zaś z taką surowością nie tyle za ostatnią kradzież, ile że poznano w nim najzuchwalszego bandytę, jaki kiedykolwiek grasował na północy Anglii, na sumieniu zbrodniarza ciążyły podobno trzy jakieś ohydne morderstwa i niezliczona ilość win innych, za które powinien był już wisieć dziesięć razy.

      Teraz jest chyba jasnem, żem nie mógł mówić wam o swej młodości, pomijając ten szczegół, najważniejszy i najdonioślejszy w skutki.

      Na przyszłość również nie pozwolę się unieść opisywaniu żadnych pobocznych wypadków, gdyż skoro pomyślę o tem wszystkiem, co z konieczności samej muszę tu zamieścić, widzę, że to istna gmatwanina – splątany misternie kłąb zdarzeń – i wtedy zaczynam wątpić, czy – rozwodząc się tak szeroko – dobrnę szczęśliwie do końca.

      Bo jeśli ktoś opowiada tylko własne swoje życie, ściśle zamknięte w szczupłem kole wrażeń osobistych, – może mu to wprawdzie zabrać wiele czasu, lecz ma przynajmniej pewną linię wytyczną, którą się kieruje, – skoro jednak losy złączą czyjąś mizerną dolę z wypadkiem tak wielkiej wagi, jak te, które chciałbym tu poruszyć, – wtedy na każdym kroku napotyka się nieprzewidziane i coraz zawilsze do pokonania trudności, i podobno mądrze czyni ów, który w myśli kreśli przedtem całkowity plan i szkielet owej pracy.

      Za to pamięć mam doskonałą i umysł, chwała Bogu, jeszcze nie zaćmiony, i staram się odtąd opowiadanie moje uczynić tak zwięzłem, jak tylko niem być może.

      Owa przygoda z włamywaczem stała się otóż niejako zawiązkiem przyjaźni pomiędzy mną i Jim'em, synem doktora Horscroffa.

      Nie znaczyło to wcale nic bylejakiego, bo Jim był chlubą szkoły i przywódcą wszystkich prawie od chwili wejścia do kollegium, gdyż w niespełna godzinę pobił się z Barton'em i przerzucił go przez wielką klasową tablicę, Barton'a, największego zawadyakę i najsilniejszego z nas aż dotąd.

      Przytem rósł i rozrastał się w oczach. Wtedy już był nad wiek wysoki, muskularny, barczysty, tęgi.

      Ręce długie, prędkie ruchy i prędsze jeszcze czyny, przydawały mu oczywiście w naszych oczach nadzwyczajnego uroku, kiedy zaś oparł o mur szerokie swoje plecy i pięści zagłębił w przepaściste kieszenie dolnego ubrania, a spojrzał z dumą, śmiało – drżeli i bali się wszyscy.

      Pamiętam także, że miał zwyczaj żuć bezustannie słomkę i przytem trzymał ją w zębach jakimś szczególniejszym ruchem, tym samym, którym później pykał nierozłączną już fajeczkę.

      Jim otóż stał się dla mnie niezmienny w złej i dobrej doli, od początku przyjaźni, od pierwszego dnia, kiedyśmy się zapoznali i zbliżyli.

      Boże! Jakiśmy dla niego mieli podziw i szacunek!

      Podówczas byliśmy wprawdzie wszyscy „jako te dzikie płonki”, ale też względy, któremiśmy go otaczali, zawierały w sobie coś z bojaźni i zachwytu maluczkich wobec oczywistej siły.

      Kolegował przecież z nami Tom Carndale z Appleby, który sam potrafił układać wiersze alkaiczne i pięciostopowe, a heametrem władał, jak każdy z nas pięścią, – jednak nikt nie poświęciłby w obronie jego „czci” jednego szczutka.

      Był i Willie Earnshaw, który umiał na pamięć wszystkie daty, począwszy od zabójstwa Abla, aż do dni dzisiejszych, i to tak doskonale, że nauczyciele sami nieraz zwracali się do niego, skoro zdarzyły się jakieś w materyi owej wątpliwości, cóż kiedy miał wązkie piersi, był wysoki i chudy jak tyczka, a w dniu, w którym Jack Simons, malec z trzeciej, zapędził go w róg korytarza, wywijając tylko paskiem z metalową sprzączką, – od śmiechu kolegów nie obroniły go nieskazitelne daty!

      A niechby który sprobował postąpić tak z Jim'em Horscroffem!

      Toż o jego sile krążyły wśród nas istne legendy, z ust do ust podawane z pobożnem przejęciem i z niekłamanym zachwytem.

      Czyż nie on to wyłamał drzwi dębowe, wiodące do sali gier, jednem uderzeniem pięści? Czyż nie on, w dniu, w którym duży Merridew zdobył piłkę, chwycił w pół wielkoluda i dobiegł do mety wyprzedziwszy jeszcze po drodze wszystkich innych przeciwników?

      Stąd niejednemu z nas wydawało się nieraz godnem oburzenia, by zuch tej miary musiał łamać sobie głowę nad spondejami, albo daktylami, lub obowiązany był wiedzieć, kto podpisywał Charta Magna – Ustawę Kardynalną – Kartę Swobód w Anglii?

      I skoro kiedyś, wobec całej klasy, oświadczył, iż powołał ją do życia król Alfred, my, wszyscy młodzi, byliśmy przekonani, że tak właśnie odbyć się musiało i że Jim wie prawdopodobnie lepiej, niż ten, kto pisał nieszczęsny podręcznik.

      Wypadek z włamywaczem od razu ściągnął szczególniejszą uwagę Jim'a na moją, podówczas mizerną, osobę.

      Z powagą położył mi rękę na СКАЧАТЬ