Groźny cień. Артур Конан Дойл
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Groźny cień - Артур Конан Дойл страница 6

Название: Groźny cień

Автор: Артур Конан Дойл

Издательство: Public Domain

Жанр: Зарубежная классика

Серия:

isbn:

isbn:

СКАЧАТЬ objaśniała bez wahania, że zmiecie mu zuchwałą głowę z karku za jednym zamachem!

      Co oni widzieli w tej chudej, czarniawej dziewczynce?

      To przewyższało już zakres mej inteligencyi.

      Potem zwierzała się jeszcze, iż w czasie podróży do West Inch'u pragnął się jej przedstawić pewien przebrany, niezmiernie bogaty, książę…

      Tu już nie umiałem powściągnąć zdumienia i wyrażałem pewne wątpliwości, – po czem mianowicie mogła poznać księcia?…

      – Po przebraniu – odcinała bez namysłu.

      Innego znów dnia opowiadała w tajemnicy, że ojciec jej układa niezwykle trudną zagadkę, a kiedy będzie gotowa, ogłosi ją w dziennikach, kto zaś nadeśle rozwiązanie, otrzyma rękę córki i połowę majątku.

      Wtedy wyrzekłem z dumą, że doskonale umiem zgadywać szarady, niechże więc przyśle mi tę, skoro tylko będzie ukończona.

      Dziewczynka szepnęła, że zagadka pojawi się w „Gazecie z Berwick”, a potem koniecznie chciała się dowiedzieć, co z nią uczynię, skoro ją, Edie, otrzymam z łaskawych rąk ojca?

      Odparłem, że sprzedam ją przez licytacyę, więc oczywiście temu, kto ofiaruje najwięcej, prędko jednak pożałowałem słów swoich, gdyż tego wieczora Edie nie chciała już opowiadać mi bajek, w niektórych razach okazywała się nieubłagana.

      Jim Horscroft był nieobecny cały czas, który Edie spędziła w domu mych rodziców.

      Powrócił dopiero w kilka dni po jej wyjeździe i pamiętam, jak mię niezmiernie zdziwiło, że raczył zadawać pytania i okazywać jakiekolwiek zajęcie osobą zwyczajnej, na domiar nieznanej dziewczynki.

      Więc pytał, czy ładna, a kiedym odrzekł, że nie uważałem, wybuchnął głośnym śmiechem, przezwał mię skrytym i zapowiedział, iż wkrótce otworzą mi się oczy.

      Potem jednak zajęliśmy się zupełnie czem innem i mała kuzynka na dobre wywietrzała mi z głowy, aż do dnia, w którym wzięła moje życie w swoje ręce i złamała, jak ja mógłbym złamać teraz gęsie pióro.

      Stało się to w roku 1813-ym.

      Opuściłem właśnie szkołę, – miałem już lat ośmnaście, co najmniej czterdzieści włosków na górnej wardze i nadzieję posiadania z czasem więcej.

      I z chwilą rozstania się z murami zakładu czcigodnego pana Birtwhistle'a dziwnie się zmieniłem.

      Unikałem towarzyszy, żadnej z gier nie umiałem oddać się z dawnym zapałem.

      Za to wymykałem się na wybrzeże, albo w ciemnozielone zarośla janowców i tam, wyciągnięty na piasku, pozwalałem słońcu pieścić moje ciało, albo wpatrywałem się w dal, nieruchomo, nawpół bezwiednie rozchylając usta, zupełnie jak to czyniła dawniej mała Edie.

      Dobre to były czasy! Wtedy radowało mię wszystko, a kiedy mogłem biec prędzej, lub skakać wyżej, niż mój bliźni, uważałem życie za rozkoszne i dostatecznie wypełnione.

      A teraz, teraz, wszystko to wydawało mi się dzieciństwem i marnością.

      Niezrozumiałe westchnienia poruszały moją pierś młodzieńczą, wznosiłem oczy ku jasnym błękitom niebios, to znów zatapiałem w szafirowoszmaragdowych głębiach pieniącego się u stóp mych morza.

      Coś, jakby ciężar nieznośny, tłoczyło mi myśli, czułem, że brak mi czegoś, nie umiałem jednak uprzytomnić sobie, coby to właściwie być mogło.

      Stawałem się zły, zgorzkniały, – coraz gorszy i bardziej zniechęcony.

      Niekiedy wydawało mi się, że każdy nerw czuję, że wszystkie są we mnie chore, i tak naprężone, iż którykolwiek lada chwila pęknie.

      Matka często zatrzymywała na mojej twarzy niespokojne, troską zasnute oczy i pytała zcicha, czy mi co nie dolega, ojciec od czasu do czasu napomykał o potrzebie bardziej wytężonej pracy, – obojgu odpowiadałem tak opryskliwie i cierpko, że nieraz potem doznawałem w głębi ducha ciężkich, najcięższych wyrzutów.

      Bo można mieć więcej, niż jedną żonę, więcej niźli jedno dziecko, i niejednego przyjaciela, ale jedną jedyną tylko matkę, jedynego ojca!

      Więc trzeba ich szanować i czcią otaczać, póki żyją, modlić się do zmarłych.

      Ale wróćmy się do rzeczy. Kiedyś oto, kiedy wracałem z pola, wiodąc do owczarni stado, zdaleka jeszcze dostrzegłem ojca, siedzącego przed domem, z listem w ręku.

      Był to wypadek rzadki i niezwykłej wagi, gdyż właściwie wcale nie odbieraliśmy listów, z wyjątkiem tego, który zjawiał się regularnie w oznaczonym czasie, pisany przez plenipotenta i przypominający o uiszczeniu dzierżawy.

      Przyśpieszyłem więc kroku i po chwili, zauważyłem, że staruszek płacze, co napełniło mię, pamiętam, przedewszystkiem, ogromnem zdumieniem, bo myślałem dotąd, że to wyłączna właściwość kobiet, – rzecz niepodobna dla mężczyzny.

      Zbliżyłem się jeszcze więcej i nie umiałem oderwać wzroku od zmienionej i postarzałej nagle twarzy ojca. W poprzek lewego policzka biegła tak głęboka zmarszczka, że łzy nie mogły jej widocznie przebyć i toczyły się powoli brzegiem, aż do ucha, skąd dopiero ściekały na papier.

      Matka siedziała przy nim i w milczeniu gładziła jego rękę, jak czasem pieści się małe dziecko, chcąc je uspokoić.

      Cicho stanąłem opodal.

      – Jeannie – skarżył się boleśnie ojciec – Jeannie, kochana żono. Biedny Willie już nie żyje. Wszystko stało się tak nagle. Dlatego nie pisali. To był podobno antraks, a potem uderzenie krwi do głowy… Tak pisze mi prawnik.

      – Więc skończyły się jego troski – pocieszała łagodnym głosem matka.

      Ojciec otarł mokre od łez uszy, milczał chwilę, a potem odezwał się, o wiele już spokojniej:

      – Oszczędności swoje zapisał naturalnie córce, a jeśli, czego niech Bóg broni, nie zmieniła się od tego czasu, kiedyśmy ją ostatni raz widzieli, – to nie na długo jej wystarczy. Czy pamiętasz, jak utrzymywała, że herbata u nas jest za słaba, mówiła to przecież o herbacie, której funt płaciłem po siedem shilling'ów!

      Matka pokiwała w zamyśleniu głową i mimowoli spojrzała ku połciom słoniny, zwisającym od pułapu wielkimi płatami.

      – Ten pan nie pisze, ile będzie miała – ciągnął ojciec dalej – zawsze jednak jest tam tego sporo, więcej może, niż potrzeba. I Edie zamieszka z nami, bo takiem było ostatnie życzenie nieszczęśliwego mego brata.

      – Więc musi płacić za swe utrzymanie – przerwała stanowczo matka.

      W pierwszej uczyniło mi się dziwnie przykro, że można mówić o pieniądzach w takiej smutnej chwili, potem dopiero pomyślałem, że jednak matczysko ma racyę, bo West Inch zaledwie wystarczał na najskromniejsze potrzeby nas trojga, więc każdy większy wydatek, nie rachując już osoby tak СКАЧАТЬ