Strzemieńczyk, tom drugi. Józef Ignacy Kraszewski
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Strzemieńczyk, tom drugi - Józef Ignacy Kraszewski страница 2

Название: Strzemieńczyk, tom drugi

Автор: Józef Ignacy Kraszewski

Издательство: Public Domain

Жанр: Зарубежная классика

Серия:

isbn:

isbn:

СКАЧАТЬ tego rodzaju mięszać się nie lubił. Cenił swój i cudzy spokój nadewszystko, i powiadał, że wojnę tem tylko można było tłumaczyć, gdy ją prowadzono dla zabezpieczenia pokoju.

      – Te żółtobrzuchy miejskie doprowadzą nas do tego – mówił Hocz Grzegorzowi – że my nad niemi sami sobie sprawiedliwość uczyniemy, gdy nam jej nie dadzą ci, co ją dać powinni.

      – Patrzajże – odparł mistrz – że z ludem ulicznym to taka sprawa, iż on dziś z tobą pójdzie na Serafina, a jutro z Serafinem na ciebie.

      – Niedoczekanie! – prawił Hocz.

      Parę razy już zbiorowiska ludowe, groźne w rynku i na przedmieściach przybierały rozmiary takie, że miejska straż i viertelnicy z trudnością je mogli rozproszyć.

      Tumulty podobne w owych czasach i z innych powodów nieraz się wszczynały, ale te łatwo uśmierzyć było. Trafiało się, że studenci, którzy zwyczajem dawnym mieli zapewniony kozubalec od żydów, gdy z wyznaczonych do wypłacania go kampsorów nie byli radzi, wyprawiali napaść na pogrzeby żydowskie i zmuszali do okupu.

      Zwyczaj ten tolerowany poniekąd, z naprawy zbyt gorliwych, poczynał teraz się zastosowywać i do poszlakowanych o hussytyzm ludzi.

      Oprócz tego między samą młodzieżą, podzieloną na różne grupy, parafie i miejskie kwartały, w których przy odśpiewywaniu pieśni, miała prawo pobierać jałmużnę, przychodziło do starć, gdy jedna gromadka w granice drugiej rozmyślnie lub przypadkiem wkroczyła.

      Rzadki dzień przeszedł spokojnie w Krakowie, gdzie i cudzoziemcy i kupcy wędrowni dawali powód do zwad ulicznych.

      Urzędy więc miejskie, oswojone z takiemi rozruchami, ustępującemi przed powagą viertelników, nie przywięzywały do nich zbytniej wagi.

      Lepszy znawca usposobień ludzi, i uważniej przypatrujący się rosnącemu rozdrażnieniu Grzegorz z Sanoka, niepokoił się i przestrzegał, zwłaszcza Balcerów i Frączka, o których był niespokojny.

      Nie chciano wierzyć w grożące niebezpieczeństwo. Tymczasem burza się widocznie zbierała.

      Hocz od kilku dni, było to w sierpniu, zbierał tłumy, krzycząc i dowodząc, że sprawiedliwości nie ma, i że lud powinien ją sam sobie domierzyć.

      Inni podżegacze, poili motłoch i usiłowali go do rzucenia się na domostwa Żupnika i rajców namówić. Szło to jednak opornie… Sądy za gwałty były surowe, obawiano się wyroków, jakich miano przykłady…

      Gdy parę razy ściągnięta gawiedź, rozeszła się nic nie poczynając, tylko odgrażając się i krzycząc, Żupnik Serafin i rajcy sądzili, że się to tak uśmierzy i skończy na niczem…

      Dnia trzynastego sierpnia wszedł wieczorem Grzegorz z Sanoka do Balcerów posępny i milczący. Wszyscy byli w domu. Siadł na ławie nie mówiąc nic, i dopiero gdy go Frączkowa, stanąwszy przed nim zagadnęła, co mu to jest, iż tak smutną twarz im przyniósł, rzekł ostro.

      – Żal mi was, żeście głusi i ślepi.

      – W czem? jak?

      – Powinnibyście się domyśleć – począł mistrz. – Lekko sobie ważycie Hocza i gmin, a grozi wam wielkie od niego niebezpieczeństwo.

      Balcer stary niewielomówny zwykle, ręką zamachnął w powietrzu i ramionami ruszył. Grzegorz wstał z ławy.

      – Na miłego Boga nie puszczajcie mimo uszu słów moich – odezwał się. – Na jutro umówiona jest napaść na Serafina, na Graciana, Winka i na was, nielicząc tych, o których nie wiem… Lud się zmówił, przewódcy powyznaczani, przypadkiem doszła mnie wieść o tem. Albo zaradźcie temu, wywołując złą monetę, albo, jeżeli do tumultu przyjdzie, chrońcie się natychmiast na zamek, boście życia nie pewni.

      – Jako! jako! – krzyknął Frączek – ta hałastra śmiałaby się porwać na pana Żupnika! na rajców! To są głupie przechwałki…

      – Na które nie zważając, możecie je życiem przypłacić – mówił mistrz. – Mam dla was obowiązki, ratować was chcę…

      Jeśli mi nie wierzycie, wola wasza, czyńcie jak się wam podoba, ale niewiasty wasze niech za wasze zaślepienie nie pokutują. Uprosiłem na zamku u ochmistrzyni królowej schronienie dla matki Balcerowej i Frączkowej, i obstaję przy tem, aby kosztowności zabrawszy, szły ze mną.

      Mężczyźni uszom nie wierzyli, zamilkli, ale stanowcze oświadczenie takie, silne na nich uczyniło wrażenie. Spojrzeli po sobie.

      – Nie może to być! nie przyjdzie do tego! – zaburczał Frączek…

      Balcer się zadumał.

      – Więc by trzeba dać znać Żupnikowi i rajcom?

      – Winka po drodze spotkałem i przestrzegłem go – odparł Grzegorz… – Jutro rano daj Boże, byście zbiedz czas mieli. Hocz o rannej godzinie kazał się swoim schodzić pod pannę Maryę, mają uderzyć we dzwony na gwałt i rzucić się na wasze domy…

      Pewność z jaką o tem mówił Grzegorz z Sanoka, dała do myślenia.

      Frączek się ruszył wychodzić na miasto, gdy wpadł Wink, jeden z najupartszych rajców i tych, którym właśnie rozsypywanie złej monety przypisywano… Zawadjaka był zuchwały, ale w duszy tchórz.

      Zobaczywszy Grzegorza na ławie siedzącego, od progu zawołał.

      – A, to już wiecie!! Odgrażają się zbóje, ale straż mamy, która będzie czuwać uzbrojona.

      – Pamiętajcież tylko – przerwał mistrz – że i tej straży, gdy się zawieruszy, nie możecie być pewni. Gdy Hocz górę weźmie, pierwsi viertelnicy pójdą pod jego rozkazy.

      – Jakaż rada? – zapytał Frączek.

      – Trzeba na ratuszu postanowienie ze złą monetą uczynić i wprowadzania jej się wyrzec – odezwał się Grzegorz…

      – Ho! ho! – przerwali mieszczanie.

      Mistrz z niemi rozprawiać już nie chciał, zwrócił się do Balcerowej i Frączkowej z powagą i nakazującym tonem.

      – Wybierajcie się i idźcie za mną, nie stanie się nic, nie zaszkodzi wam nocleg na zamku, a ja was w tem niebezpieczeństwie zostawić nie chcę.

      Frączkowa, która słuchała i milczała, dopiero się odezwała.

      – Mamyż ojca i męża porzucić?

      – Kiedy oni nie wierzą i iść nie chcą, ja przynajmniej was zabiorę. Proszę więc, za mną w drogę.

      Balcer i Frączek głowami kręcili, Wink milczał… Grzegorz przynaglał.

      Przez długi czasu przestanek panowała niepewność. Balcer i Frączek nie dawali się skłonić do ucieczki, kobiety się wahały, ale mistrz na swem postawił i na pół musem uprowadził na zamek.

      Tu już ochmistrzyni królowej uproszona izbę dla nich trzymała w pogotowiu…

      Grzegorz, СКАЧАТЬ