Название: Król Maciuś Pierwszy
Автор: Janusz Korczak
Издательство: Public Domain
Жанр: Повести
isbn:
isbn:
Idą – idą – idą – idą – a tu nagle z dwóch stron strzały, bo i z prawej, i z lewej strony.
– Rozumiem – krzyknął porucznik. – Myśmy za daleko poszli naprzód, a nieprzyjaciel zaszedł od tyłu. Miał rację pułkownik, że kazał prędko uciekać. Byliby nas wzięli do niewoli.
– Ładna historia, musimy się przedzierać – ze złością powiedział jeden żołnierz.
Och, jak było ciężko! Teraz nieprzyjaciel siedział w rowach i strzelał z dwóch stron, a oni mieli uciekać.
Zrozumiał teraz Maciuś, dlaczego na radzie ministrów mówili o butach, owsie dla koni i o sucharach.
Gdyby nie mieli sucharów w plecakach, toby umarli z głodu, bo trzy dni tylko suchary gryźć musieli. Spali na zmianę po parę godzin tylko. A nogi mieli tak poranione, że krew z nich aż bulgotała w butach.
Cicho, jak cienie, uciekali lasami, a porucznik coraz to patrzał53 na mapie, gdzie jest jakiś parów54, żeby się ukryć, albo gęstwina.
I raz wraz zjawiali się jeźdźcy nieprzyjacielscy, żeby zobaczyć, którędy uciekają, żeby dać znać i kierować pościgiem.
Gdybyście widzieli Maciusia. Wysechł przez te dnie jak patyczek, zgarbił się, zmalał jeszcze. Wielu żołnierzy rzucało karabiny, ale Maciuś trzymał swój karabin w zdrętwiałych palcach.
Jak można w kilka dni tyle przeżyć!
– Ojczulku, ojczulku – myślał Maciuś – o, jak ciężko być królem, który prowadzi wojny. Łatwo było powiedzieć: „a bo my się boimy – zwyciężę was, jak mój wielki pradziadek”. Łatwo gadać, ale robić trudno. Och, jakim ja wtedy byłem lekkomyślnym dzieciakiem. Myślałem tylko o tym, jak będę na białym konia opuszczał stolicę, a ludność sypać będzie kwiaty pod nogi konia. A nie myślałem, ilu ludzi zabiją.
A ludzie padali od kul, i może Maciuś dlatego tylko ocalał, że mały.
Och, jakże się ucieszyli, gdy wreszcie spotkali swoje wojska. I nie tylko wojska, ale już gotowe wykopane rowy.
– A teraz śmiać się z nas będą – pomyślał Maciuś.
Ale się rychło przekonał, że nawet na wojnie jest sprawiedliwość.
Kiedy się już w rowach strzeleckich wyspali i podjedli, kazano im iść do rezerwy.
Nowi żołnierze zajęli okopy i strzelali, a oni przeszli jeszcze pięć wiorst do tyłu – i tam zatrzymano ich w małym miasteczku.
Tu na placu spotkał ich pułkownik saperów, ale wcale się teraz nie gniewał, tylko powiedział:
– No co, zuchy, rozumiecie teraz, dlaczego potrzebne są rowy?
O, i jak zrozumieli.
Potem oddzielili osobno tych żołnierzy, którzy rzucili swoje karabiny i osobno tych, którzy wrócili z karabinami. I do tych ostatnich zwrócił się generał z taką mową:
– Cześć wam za to, że zachowaliście broń. Bohaterów prawdziwych poznaje się nie w powodzeniu, a w porażce.
– Patrzcie, są tu ci dwaj malcy – zawołał pułkownik saperów. – Niech żyją dzielni bracia – Waligóra i Wyrwidąb.
Od tej pory Felek został Waligórą, a Maciuś Wyrwidębem. I już inaczej o nich nie mówili:
– Ej, Waligóra, przynieś no wody.
– Te, Wyrwidąb, dorzuć drew do ognia.
I oddział pokochał swoich chłopaków.
Tu na wypoczynku dowiedzieli się, że minister wojny strasznie się pokłócił z głównodowodzącym – i dopiero król Maciuś ich pogodził.
Maciuś nic nie wiedział o lalce, która go zastępowała w stolicy, i dziwił się bardzo, że tak mówili, jakby on był w domu. Maciuś był jeszcze bardzo młodym królem i nie wiedział, co to jest dyplomacja. A dyplomacja – to znaczy wszystko kłamać, żeby nieprzyjaciel nic nie wiedział.
A no – odpoczęli, podjedli – i zasiedli w okopach. I zaczęła się tak zwana wojna pozycyjna. To znaczy, że i oni, i nieprzyjaciel strzelali, ale kule przelatywały nad głowami, bo żołnierze siedzieli pod ziemią.
Tylko od czasu do czasu, jak im się zaczynało nudzić, szli do ataku, raz ci, raz tamci – i wtedy albo jedni, albo drudzy o parę wiorst szli naprzód albo w tył.
Żołnierze chodzili sobie w rowach, grali, śpiewali, grali w karty, a Maciuś pilnie się uczył.
Uczył Maciusia porucznik, któremu też się nudziło. Postawi rano wartę, żeby patrzeli55, czy nieprzyjaciel nie idzie do ataku – zatelefonuje do sztabu, że wszystko w porządku – i cały dzień nie ma co robić.
Więc chętnie zgodził się uczyć małego Wyrwidęba. Miłe to były lekcje. Siedzi Maciuś w rowie i uczy się gieografii, śpiewają skowronki – czasem tylko strzał się rozlegnie. Cicho i przyjemnie.
A tu nagle tak, jakby psy skowyczały.
Zaczyna się!
To małe polowe armatki.
A tu: bęc – bęc – szczeknie duża armata.
I zaczyna się. Karabiny rechocą, jak żaby – tu gwiżdże – tu syczy – tu dudni – i raz wraz – bac – bęc – buch – buch.
Trwa tak pół godziny, godzinę. Wpadnie czasem kula armatnia do okopu i tu wybuchnie – położy paru ludzi, pokaleczy kilku. Ale przyzwyczajeni, już nic sobie z tego nie robią towarzysze.
– Szkoda go, dobry był chłop.
– Wieczne odpoczywanie – przeżegna się ten i ów.
Doktór56 rannych opatrzy – w nocy odeśle do polowego szpitala.
Ano cóż – wojna.
Nie uniknął i Maciuś rany. Przykro mu było iść do szpitala. Taka mała rana – nawet kość nieruszona. Ale doktór się uparł – odesłał.
Leży Maciuś na łóżku – po raz pierwszy od czterech miesięcy. Ach, jakie szczęście. Siennik, poduszka, kołdra, białe prześcieradło, ręcznik płócienny, stolik biały przy łóżku, kubek, talerz, łyżka podobna trochę do tych, którymi jadał w pałacu królewskim.
Rana się prędko goiła, siostry i lekarze bardzo byli mili – i Maciuś czułby się nawet dobrze, gdyby nie straszne niebezpieczeństwo.
СКАЧАТЬ
53
54
55
56