MALARZ DUSZ. Отсутствует
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу MALARZ DUSZ - Отсутствует страница 10

Название: MALARZ DUSZ

Автор: Отсутствует

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Юмористическая проза

Серия:

isbn: 978-83-8215-103-9

isbn:

СКАЧАТЬ karcił ją. Ona?

      – Od zawsze się w tobie kochałam – wyznała mu któregoś dnia.

      – Od zawsze? Dlaczego? – próbował zgłębić temat.

      – Byłam mała, ale myślę, że już wtedy pociągała mnie twoja wrażliwość. Pamiętasz, jak dla mnie rysowałeś? – zapytała, na co Dalmau skinął głową. – Twoje rysunki były wtedy strasznie brzydkie… – Wybuchnęła śmiechem. – Ale nadal je trzymam.

      Nigdy nie pokazała mu tych rysunków, które rzekomo zachowała. „Jeszcze pożałujesz i mi je zabierzesz – tłumaczyła. – Wy, artyści, jesteście strasznymi dziwakami”.

      Dalmau przez długą chwilę wsłuchiwał się w jej oddech.

      – Wiesz, co się dzieje z moją siostrą? – zapytał wreszcie.

      2

      DALMAU ZATRZYMAŁ SIĘ NA przesiąkniętych wilgocią wąskich ciemnych schodach, zanim pokonał ostatnie stopnie dzielące go od mieszkania. Z niedowierzaniem nadstawił ucha. Nie mylił się: zza drzwi dobiegał turkot maszyny do szycia. Było dobrze po północy, o tej porze matka i siostra powinny spać – Montserrat wstawała wcześnie, by zdążyć na czas do fabryki. Kochał się z Emmą jeszcze raz, po czym wyszli pospacerować po Paral·lel. Zaspokoili głód przy jednym z wielu straganów ustawionych wzdłuż alei, a potem, popijając kawę, obserwowali uliczny ruch. Podczas gdy bogaci mieszczanie paradowali po Passeig de Gràcia, robotnicy, artyści, imigranci oraz ludzie bez pracy i zawodu – albo parający się jakąś niecną profesją – przechadzali się po Paral·lel, szerokiej ulicy, która oficjalnie nosiła nazwę Marqués del Duero. Wyznaczała południową granicę dzielnicy Eixample i ciągnęła się aż do portu. Oprócz warsztatów, fabryk i magazynów stały przy niej zajmujące część jezdni sklecone byle jak drewniane baraki, w których sprzedawano wszelkiego rodzaju towary. Były tu także karuzele, cyrk, kawiarnie z ogródkami, jadłodajnie, burdele, tancbudy i teatry. Latarnie gazowe zalewały wszystko ciepłym, przyjemnym światłem, w odróżnieniu od elektrycznych lamp łukowych, których jaskrawy blask raził oczy. Gaz nadal wygrywał w walce z elektrycznością, nazywaną światłem bogaczy, jako że królowała w teatrach, eleganckich restauracjach i pałacach – na oświetlenie uliczne w Barcelonie składało się trzynaście tysięcy latarni gazowych i zaledwie sto pięćdziesiąt elektrycznych.

      Emma i Dalmau usiedli w kawiarnianym ogródku i rozmawiali, splatając dłonie, uśmiechnięci, zadowoleni. Przede wszystkim jednak delektowali się panującą wokół wrzawą. Uliczny gwar nadal rozbrzmiewał mu w głowie, kiedy w pośpiechu pokonywał ostatnie stopnie dzielące go od mieszkania. Matka szyła przy dopalającym się ogarku, rytmicznie wciskając pedał maszyny. Nie spojrzała na syna – nie chciała, by zobaczył jej zaczerwienione oczy. Ale Dalmau i tak je dostrzegł, mimo panującego w izbie mroku.

      – Co się stało, matko? – zapytał, klękając przy niej i przytrzymując stopę, która obsesyjnie wciskała przeklęty żelazny pedał. – Dlaczego jesteś na nogach o tej porze?

      – Zatrzymali ją – odparła drżącym głosem.

      – Co…?

      – Zatrzymali Montserrat.

      Dalmau nie pozwolił jej wrócić do pracy.

      – Niech matka przestanie szyć! – krzyknął. Zaraz jednak pożałował, że uniósł się gniewem. – Przepraszam… – Nie wstając z klęczek, pogłaskał ją po zniszczonych włosach. – Jest matka pewna? Skąd matka o tym wie? Kto matce powiedział?

      – Jedna z jej koleżanek z fabryki. María del Mar. Znasz ją? – zapytała Josefa. Skinął głową; kojarzył kilka znajomych siostry. – Przyszła tu i…

      Matka nie dokończyła zdania, przeszkodził jej atak kaszlu. Dalmau pobiegł do kuchni po szklankę wody. Kiedy wrócił, stopa Josefy znów wciskała pedał.

      – Pozwól mi – poprosiła, upiwszy łyk wody. – Nie jestem w stanie robić nic innego. Nie mogę spać. Nie mogę wyjść, by szukać córki. Nie wiem, gdzie jest. Co innego mi pozostaje, jak nie szycie… i płacz? Nie wiem, gdzie ją trzymają. – Maszyna znów turkotała. – Z twoim ojcem było inaczej. Wiedziałam, że jest w zamku. Tam go więzili.

      Dalmau odsunął się i spojrzał na matkę. Wyglądała staro. Już raz to przeżyła, kiedy aresztowano jej męża. Przysięgał, że jest niewinny. A ona mu wierzyła. Odwiedzała go. Wstawiała się za nim, w zamku, w komendaturze, w ratuszu. Jak wiele innych żon korzyła się i błagała na klęczkach o ułaskawienie, którego nigdy się nie doczekała. Wojskowi torturowali więźniów, dopóki nie złamali ich ducha. Wymusili na nich zeznania, postawili ich przed sądem i wydali bezwzględne wyroki.

      – Żołnierze – odezwała się nagle Josefa, jakby czytała synowi w myślach; sądy wojskowe były znacznie surowsze od cywilnych. – Zatrzymali ją żołnierze.

      – Uwolnimy ją – odparł Dalmau, by podnieść matkę na duchu.

      Grupa kobiet złamała zasady stanu wojennego. Wezwały do strajku robotników, którzy ze spuszczonymi głowami ciągnęli do jednej z fabryk w dzielnicy Sant Martí; namawiały ich, żeby nie rezygnowali z walki, żeby się nie poddawali… Batalion patrolujący okolicę okazał się nieprzejednany. Kilka kobiet uciekło, wmieszawszy się w tłum robotników, innym się nie udało, w tym Montserrat. Josefa, szlochając, powtórzyła synowi to, co powiedziała jej María del Mar. Dalmau nerwowo krążył po pokoju. Co powinien… co może zrobić? Starał się myśleć, ale rozpraszał go turkot maszyny; zamknął oczy i zacisnął zęby. Tym razem nie upomniał matki. Podszedł do okna, w którym odbijał się drżący płomyk świecy; był środek nocy. Dokąd zabrali Montserrat? Poczuł w ustach smak żółci na myśl, co ta zgraja sfrustrowanych żołdaków może zrobić jego siostrze. Przyłożył policzek do szyby, powstrzymując mdłości. Nie chciał okazywać słabości przy matce. „Uwolnimy ją”, powtórzył, przeszywając wzrokiem noc. Josefa przerwała szycie i spojrzała na niego z błyskiem nadziei w czerwonych od płaczu oczach. „Przysięgam, matko!”, obiecał. W mroku uliczki Bertrellans poruszyły się jakieś cienie. Nie miał pojęcia, co robić; odwrócił się plecami do matki, żeby nie dostrzegła malującej się na jego twarzy bezradności. Nie wiedział nawet, dokąd mogli zabrać Montserrat.

      – DO WIĘZIENIA.

      – Tak. Do Amàlii.

      – Jesteście pewni? – zapytał Dalmau Tomasa, jego przyjaciółkę i drugą kobietę, która najwyraźniej dzieliła z nimi mieszkanie w dzielnicy Poble-sec, niedaleko Paral·lel.

      Tomás wzruszył ramionami.

      Dalmau postanowił zwrócić się o pomoc do starszego brata. Anarchisty. To właśnie oni, nie republikanie, podżegali do strajków – tak przynajmniej twierdziła Emma. Anarchiści od lat próbowali wywołać w Barcelonie powstanie z użyciem przemocy i terroru, swoją upragnioną rewolucję. Ale nie udało im się pociągnąć za sobą robotników. Proletariat odpowiedział natomiast na wezwanie do strajku generalnego. Tę formę walki akceptował.

      – Nie będą jej trzymać w koszarach – dodał Tomás. – To dla nich za duży problem. Najprawdopodobniej zabrali ją do więzienia Amàlia, СКАЧАТЬ