Название: MALARZ DUSZ
Автор: Отсутствует
Издательство: OSDW Azymut
Жанр: Юмористическая проза
isbn: 978-83-8215-103-9
isbn:
Dalmau nie odpowiedział. Słabo znał swojego ojca. Był dzieckiem, kiedy wtrącili go do więzienia; ubolewał, że nie mógł z nim porozmawiać jak mężczyzna z mężczyzną. Nagle zdał sobie sprawę, że patrzy oczami małego chłopca także na starszego brata: Tomás był jego idolem, uosobieniem prawdy, siły i walki z niesprawiedliwością, która stworzyła przepaść między prostym ludem a bogaczami jedzącymi codziennie mięso i białe pieczywo. Jednak tak naprawdę wcale go nie znał – Tomás wcześnie opuścił rodzinny dom.
– Dalmau – przerwał jego rozmyślania brat. – Jest bardzo późno. Zostań u nas na noc, a jutro rano pójdziemy…
– Nie mogę. Muszę wrócić do domu. Nie chcę zostawiać matki samej. Spotkajmy się o świcie przed więzieniem Amàlia, dobrze?
Wchodząc po schodach, zatrzymał się w tym samym miejscu co kilka godzin wcześniej – dwa stopnie przed szczytem. Pomyślał, że wkrótce zrobi się widno – w budynku rozlegały się już leniwe odgłosy towarzyszące wstawaniu z łóżek, nie wyłapał jednak stukotu maszyny do szycia. Rozpoznałby ten dźwięk nawet w środku burzy. Po cichu wszedł do mieszkania. Zapalił świeczkę. Zastał matkę w tej samej pozycji, w której zostawił ją przed pójściem do brata: siedziała na stołku przed maszyną, zbolała, zapłakana, oderwana od świata – nawet od szycia. Myślami była przy córce.
– Niech się matka położy i odpocznie – poprosił.
– Nie mogę – odrzekła.
– Błagam, niech się matka prześpi – nalegał. – Obawiam się, że to trochę potrwa, a tej nocy już niewiele zdziałamy. Powinna być matka przygotowana.
Josefa ustąpiła i położyła się na łóżku.
– Skoro świt pójdę do więzienia z Tomasem – szepnął jej do ucha.
Odpowiedział mu szloch matki. Pocałował ją w czoło i poszedł do swojego pokoju bez okien. Położył się w ubraniu i czekał na brzask.
Obudziła go kuchenna krzątanina. Dniało. Poczuł zapach kawy i świeżego pieczywa kupionego przez matkę.
– Prawdopodobnie jest w więzieniu Amàlia – powiedział, całując ją w czubek głowy. Josefa stała przy kuchni i smażyła omlet z cynaderkami. – Pójdziemy tam z Tomasem.
Matka podała mu śniadanie.
– To siedlisko zła, pełne przestępców. Zniszczą ją. Twoja siostra pragnie tylko wspólnego dobra, zniesienia wyzysku robotników, wolności. Jest idealistką, tak samo naiwną jak twój ojciec i brat. Nie wiem, co dzieje się z tą rodziną! Z twoją narzeczoną zresztą też! – przypomniała sobie nagle. – Emma jest taka jak oni! Uważaj…
– Matko – przerwał jej Dalmau. – Kiedy byliśmy mali, sama nas matka zabierała na manifestacje. Widziałem, jak wzywa matka do buntu.
– Dlatego wiem, o czym mówię. Straciłam męża, a teraz… – Głos jej się załamał. – Moja córeczka! – Zaszlochała.
– Wyciągniemy ją stamtąd. – Dalmau rzucił się na śniadanie z takim zapałem, jakby już rozpoczął starania o uwolnienie siostry. – Na pewno. Niech matka nie płacze. Montserrat nic się nie stanie.
Otarł usta serwetką, wstał i przytulił Josefę. Wydawała mu się coraz mniejsza, coraz bardziej krucha. „Niech się matka nie martwi”, szepnął jej do ucha.
Nad nędznymi kamienicami pojawiło się słońce.
– Muszę już iść.
Josefa skinęła głową.
– Niech się matka uspokoi. Kiedy tylko będę mógł, przekażę, czego się dowiedziałem.
Poszedł za radą brata i wyjął ze skrytki trochę oszczędności. Zbiegł po schodach. Krajało mu się serce na myśl, że zostawia matkę w takim stanie, ale nie mógł dłużej zwlekać. Tomás na pewno już na niego czekał.
Więzienie znajdowało się między ulicami Reina Amàlia i Ronda de Sant Pau, na drugim krańcu starej części miasta, niedaleko jadłodajni, w której pracowała Emma, i Paral·lel, gdzie spacerowali poprzedniego wieczoru. Doszedł do Rambli, odszukał ulicę Sant Pau – równoległą do Hospital – i zapuścił się w najmroczniejszą część dzielnicy El Raval, słynącej z burdeli przy ulicy Robadors, pensjonatów, których goście musieli dzielić jedno łóżko albo nawet leżący na podłodze materac, i tawern, gdzie piło się jeszcze o tej porannej godzinie. Trafiały się także przyzwoite lokale, jak Fonda Espanya, restauracja przebudowana w stylu secesyjnym przez Domenecha. O tej porze dzielnica wypełniała się robotnikami zmierzającymi do fabryk. Wymijali prostytutki, żebraków, ochlapusów i złodziejaszków, starając się nie nadepnąć śpiących na ziemi pijaków i uciekając przed dziwkami, które po nieudanej nocy wciąż liczyły na złapanie klienta. Opryszki palili papierosy, oparci o ściany budynków, i obserwowali przechodzących robotników, świadomi, że mogą im ukraść najwyżej menażkę z jedzeniem. Dalmau poruszał się w tym tłumie szybkim krokiem. Czuł, że brakuje mu powietrza; do niepokoju wywołanego zatrzymaniem siostry, który ściskał mu serce, doszedł nieznośny smród brudnych, zaśmieconych ulic. Mdłości ustąpiły, dopiero kiedy dotarł przed więzienie – na szerokiej Ronda de Sant Pau wiatr rozwiał pobudzające do wymiotów zapachy.
Kiedy podniósł wzrok, by rozejrzeć się za Tomasem, oślepiło go słońce. Brata nie było w tłumie czekającym przed wejściem. Spojrzał na więzienie, dawny klasztor odebrany Zgromadzeniu Księży Misjonarzy w ramach konfiskaty dóbr kościelnych zarządzonej przez władze w XIX wieku. Wzniesiony na planie prostokąta trzypiętrowy budynek z dziedzińcem. W Amàlii było miejsce dla zaledwie trzystu więźniów, tymczasem upchano ich tam prawie tysiąc pięćset, mężczyzn, kobiet, dzieci i starców. Siedzieli razem, ci, którzy już zostali skazani, i ci, którzy dopiero czekali na proces. Brakowało cel; więźniowie spali na dziedzińcu, w korytarzach, w każdym wolnym kącie. Obrzydliwe jedzenie, brak higieny, chaos, ciągłe bójki. Najlepsza szkoła przestępczości. I wśród tych wszystkich morderców i złodziei przebywała teraz Montserrat, osiemnastoletnia dziewczyna, którą władze uznały za anarchistkę.
Na samą myśl o tym Dalmauowi przewróciły się wnętrzności.
– Jest tam – usłyszał za plecami głos Tomasa.
Nie zauważył go. Nie zapytał, kiedy przyszedł ani skąd to wie. Interesowało go tylko, czy może zobaczyć siostrę.
– Przyniosłeś pieniądze? – zapytał Tomás, ściszając głos.
Dalmau skinął głową.
Brat wskazał ruchem brody towarzyszącego mu mężczyznę.
– Możemy spróbować – odpowiedział tamten. – Zauważyłem kilku znajomych strażników.
– José СКАЧАТЬ