Kim. Редьярд Киплинг
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Kim - Редьярд Киплинг страница 5

Название: Kim

Автор: Редьярд Киплинг

Издательство: Public Domain

Жанр: Повести

Серия:

isbn:

isbn:

СКАЧАТЬ wyznaczone odsyłają każdego na właściwe miejsce. Tego dowiedziałem się z pewnego źródła w klasztorze – rzekł lama chełpliwie.

      – A kiedy pójdziesz?

      Kustosza rozśmieszyło to skojarzenie staroświeckiej pobożności i nowoczesnego postępu, które jest cechą dzisiejszych Indii.

      – Zaraz, skoro będę mógł. Zwiedzę miejsca, gdzie On żył, aż dojdę do Rzeki Strzały. Zresztą… oto papier, na którym wypisano godziny odjazdu pociągów idących na południe.

      – A jak z jedzeniem?

      Lamowie zazwyczaj mają przy sobie sporo pieniędzy, lecz kustosz chciał się upewnić co do tego.

      – W podróży noszę z sobą, za wzorem Mistrza, miskę żebraczą. Tak. Idę tak jak On, zapominając o wygodach mego klasztoru. Gdy opuściłem góry, był ze mną chela (żak), który żebrał dla mnie, jak tego wymagają przepisy, lecz gdyśmy niedługo popasali16 w Kulu, zmarł na febrę. Teraz nie mam cheli, lecz będę nosił miskę żebraczą i tak ludziom miłosiernym dam sposobność do pozyskania zasług.

      Wstrząsnął odważnie głową. Uczeni mnisi-lamaiści nie chodzą po prośbie, lecz ten lama był zapaleńcem w swoich poszukiwaniach.

      – No dobrze – rzekł kustosz, uśmiechając się. – Pozwól teraz, bym ja zdobył zasługę. Jesteśmy obaj z jednego cechu. Oto jest nowy zeszyt z białego angielskiego papieru, tu zaś kilka ołówków grubych i cienkich, dobrych dla pisarza. A teraz użycz mi swych okularów.

      Kustosz spojrzał przez nie. Były bardzo porysowane, ale siła szkieł była niemal ta sama co w jego okularach, które wręczył lamie, mówiąc:

      – Spróbuj ich.

      – Ależ, jak piórko! Jakbym piórko miał na twarzy! – starzec pokręcił głową z zachwytu i zmarszczył nos. – Prawie ich nie czuję, jakże wyraźnie przez nie widzę!

      – One są bilaur, kryształowe, i nigdy się nie porysują. Niech ci one dopomogą zajść do twej rzeki, gdyż są twoją własnością.

      – Wezmę je, jak też te ołówki i biały zeszyt – mówił lama – jako znak przyjaźni dwóch kapłanów… a teraz… – podłubał za pasem, wyciągnął inkrustowany piórnik żelazny i położył go na stole kustosza. – To na pamiątkę ode mnie… ten piórnik. Jest on nieco stary, jak i ja sam.

      Był to wyrób chiński z żelaza, jakiego już dzisiaj nie leją, okryty starożytnym deseniem, a kustoszowi, w którym ozwała się żyłka kolektorska, serce rwało się do niego od pierwszego wejrzenia. Lama żadną miarą, mimo namowy kustosza, nie chciał z powrotem przyjąć swego daru.

      – Gdy powrócę, odnalazłszy rzekę, przyniosę ci opatrzony napisami obraz Padma Samthory, jeden z tych, jakie malowałem na jedwabiu w klasztorze. Tak… i jeszcze obraz Koła Życia – zachichotał – gdyż jesteśmy obaj mistrzami jednego cechu.

      Kustosz miał chętkę jeszcze go zatrzymać; już niewielu w świecie było takich, którzy znali tajemnicę tradycyjnych pędzelkowych malowideł buddyjskich, co to są jakby na wpół malowane, a na wpół pisane. Lecz lama, zadarłszy głowę, ruszył krokiem posuwistym i przystanąwszy na chwilę w zamyśleniu przed wielkim posągiem zadumanego Bodhisata, wymknął się przez drzwi obrotowe.

      Kim poszedł za nim jak cień. To, co podsłuchał, podnieciło go niezmiernie. Ten człowiek był czymś zupełnie nowym we wszystkich jego przeżyciach, więc Kim postanowił go śledzić, całkiem jak gdyby chodziło tu o zbadanie nowego gmachu lub przyjrzenie się jakiemuś osobliwemu obchodowi w mieście Lahorze. Lama był jego odkryciem, więc chłopak zamierzał wziąć go w posiadanie. Matka Kima była też Irlandką!

      Starzec zatrzymał się koło Zam-Zammah i rozejrzał się wokoło, aż wzrok jego padł na Kima. W tej chwili nie znać było w nim zapału, jaki ożywiał go w pielgrzymce; czuł się starym, porzuconym17 i doznawał dziwnej pustki.

      – Nie wolno siadać pod tą armatą! – huknął policjant wyniośle.

      – Hu-hu! Ty sowo! – odciął się Kim w obronie lamy. – Siądź pod armatą, staruszku, jeżeli masz ochotę. Kiedy to ukradłeś pantofle mleczarce, Dunnoo?

      Była to potwarz zgoła nieuzasadniona, rzucona pod wrażeniem chwili, ale zdołała uciszyć policjanta Dunnoo, który wiedział, że donośny krzyk Kima potrafi zwołać, w razie potrzeby, zastępy złośliwych uliczników.

      – Komu oddawałeś tam cześć? – ozwał się Kim uprzejmie, przycupnąwszy w cieniu obok lamy.

      – Nie oddawałem czci nikomu, moje dziecię. Pokłoniłem się Wzniosłemu Prawu.

      Kim bez wzruszenia posłyszał o tym nowym bożku; znał się już niecoś na podobnych sprawach.

      – A czym ty się zajmujesz?

      – Żebrzę. Przypomniałem sobie, że to już czas niemały, jak nie jadłem i nie piłem. Jaki jest w tym mieście zwyczaj zbierania jałmużny? W milczeniu, jak u nas w Tybecie, czy też głośno?

      – Ci, którzy żebrzą po cichu, umierają też po cichu z głodu! – rzekł Kim, przytaczając ludowe przysłowie. Lama próbował powstać, lecz zwalił się z nóg i siadł powtórnie, wzdychając za swoim uczniem, który zmarł w odległym Kulu. Kim, odchyliwszy w bok głowę, przypatrywał mu się z zaciekawieniem i w zadumie.

      – Daj mi miseczkę. Znam ludzi w tym mieście… wszystkich, którzy są miłosierni. Daj, a odniosę ci ją pełną strawy.

      Starzec potulnie jak dziecko wręczył mu miseczkę.

      – Odpocznij sobie. Ja znam ludzi tutejszych.

      Podreptał do straganu kundżri (przekupki z niskiej kasty), co znajdował się naprzeciwko toru tramwajowego, poniżej Bazaru Motee. Znała ona Kima od dawna.

      – Oho! Czy stałeś się yogi, że chodzisz z tą miską żebraczą? – zawołała.

      – Nie! – odparł Kim wyniośle. – W mieście zjawił się nowy kapłan… człowiek, jakiego jeszcze nigdy nie widziałem.

      – Stary kapłan, młody tygrys! – odezwała się z gniewem kobieta. – Oj, daliż mi się we znaki ci nowi kapłani! Złażą się jak muchy do moich towarów! Czyż ojciec mego syna jest studnią miłosierdzia, by dawać wszystkim, którzy proszą?

      – Nie! – rzekł Kim. – Twój mąż jest nie tyle yogi (świątobliwy), co yagi (złego charakteru). Lecz ten kapłan jest zupełnie nowym przybyszem. Sahib z Domu Cudów gwarzył z nim za pan brat. No, matko, napełnijcie mi tę miskę! On czeka.

      – Miskę… ciewy18! Toć to cebrzyk wielkości krowiego brzucha! Jesteś tu w łaskach, jak święty byk Shivy. On mi tu już rano wygarnął co najlepsze cebule z koszyka, a teraz, dalibóg, muszę tobie napełniać michę! On tu znów nadchodzi!…

      Ogromny, myszaty byk bramiński torował sobie drogę wśród różnokolorowej СКАЧАТЬ



<p>16</p>

popasać – robić postój w podróży. [przypis edytorski]

<p>17</p>

czuł się starym, porzuconym – daw. konstrukcja z przym w N., dziś w B.: czuł się stary, porzucony. [przypis edytorski]

<p>18</p>

ciewy (gw.) – też coś. [przypis edytorski]