Название: Majorka w niebieskich migdałach
Автор: Anna Klara Majewska
Издательство: PDW
Жанр: Современные любовные романы
Серия: Rok na Majorce
isbn: 9788380321847
isbn:
Zamilkłam, choć języka mi w gębie nie brak. Naprawdę z jej ust padło niebezpieczne słowo „moher”, wypowiedziane w ironicznym tonie?! Może ktoś podmienił matkę na androida, łudząco podobnego, ale omyłkowo zaprogramowanego na kogoś innego? Michaś grał kiedyś w taką grę… Odetkało mnie dopiero, gdy zza pleców usłyszałam szczebiot Oksany.
– Pieriechałabym sia. – Westchnęła… do Marka wieszającego małpiatki! Na pewno, zauważyłam kątem oka, a kąt mam panoramiczny!
– Myślę, że przede wszystkim powinnaś się przejechać do kuchni, bo coś się chyba przypala, czujecie?
Spojrzeli na mnie jak na wariatkę; oczywiście, że nic się nie przypalało, ale cel został osiągnięty: cholerna, mizdrząca się do mojego męża krasawica zniknęła w kuchennych czeluściach, a my przechodziliśmy na salony.
– Jak mi babcia pożyczy to cudo, to chętnie cię wezmę! – krzyknął Michał w stronę Oksany. – Pojedziemy autobanem!
Odzewu nie było: jasne, chciała mieć u boku Marka, nie Michała!
– W Polsce są autostrady, nie autobany! – ryknęłam do syna niczym krwawa nauczycielka geografii, o ile na geografii uczą o polsko-niemieckich różnicach w transporcie.
– Jawohl, Mutti! – Mój syn obciągnął na sobie mundurową bluzę.
– Coś ty na siebie wło…
Nie dokończyłam, bo przekrzyczała mnie matka.
– To kiedy lecicie na tę Majorkę? – spytała, siadając nie tam, gdzie chciałam, czyli pośrodku stołu, by nie było jak od niej uciec.
– Pojutrze rano. – Zerknęłam na perfekcyjnie przygotowany stół, jedyną ostoją jakiegokolwiek porządku w tym maglu. – Ale bez Michasia, bo nie chce z nami lecieć…
– Obóz mam! – Rozsiadł się jak szwabski generał. – Zlot pod Rostockiem! Mamo, przecież chciałaś, bym więcej przebywał na świeżym powietrzu!
– Mówi się nad Roztoką – poprawiła moja matka. – Pamiętasz, kochanie? – to „kochanie” było jakimś cudem do mnie! – Tatuś ci czytał Rogasia z doliny Roztoki, bardzo to lubiłaś…
Ojca wspomniała chyba pierwszy raz od prawie roku, od pogrzebu! Żadnego Rogasia jakoś sobie nie przypominałam, a Roztokę obśmiał sam Michaś.
– Babciu, Rostock, takie niemieckie miasto! – zarechotał. – „Alternative für Deutschland”! – zakrzyknął, a ja zamarłam… Nie, na szczęście nie podniósł łapy w wiadomo jakim pozdrowieniu.
– Z kim ty właściwie tam jedziesz? Co to za obóz… – usiłowałam się dowiedzieć.
– Das ist streng Geheim, ściśle tajne, ale spoko, patriotyczny!
– I co ty w ogóle masz na sobie?
– Super, nie? Kumplowi udało się skądś zajumać…
Rozpaczliwie grzebałam w głowie, w szufladzie z naklejką „być na bieżąco”… zajumać, zajumać… czy to nie znaczy zapieprzyć, znaczy, no, ukraść? Ale to nie był dobry moment, bo matka już zajumała mi przestrzeń.
– Czyli pokój Michasia na Majorce będzie wolny? – ucieszyła się. – Może bym wpadła z kole… z koleżanką…
– A co, ten twój bolid umie latać? – Nie zdążyłam ugryźć się w język. – Właściwie, skoro Pan Samochodzik miał gruchota, który pływał… – Przypomniałam sobie książkę, którą…
– Pan Samochodzik? – jęknęła matka w duecie z Michasiem, jakby zaintonowali motokolędę.
– Tak, i templariusze! I to mi tata czytał, a nie jakiegoś Rogasia z Rostocku! I fajnie nam było, bo ty akurat bawiłaś poza domem i…
Pewnie naurągałabym jej mocniej, gdyby nie gołe kolana matki, na które automatycznie przeniósł się mój wzrok, uciekając przed kretyńskim mundurem. Znaczy nie były zupełnie gołe, miała pończochy, ale całkiem odkryte. I bynajmniej nie dlatego, że zawinęła się jej spódnica. Otóż… nie zawinęła się! To była minispódnica w kolorze seledynowej lamperii z ubikacji, wykończona brązową koronką, jak rozmokła deska sedesowa! Coś podobnego widziałam przelotnie w MTV na dającej koncert, obrzydliwie hipermodnej, cycatej dwunastolatce! Wzięłam oddech…
– Nie za krótką masz tę spódniczkę, mamo?
– Kotku! – Poklepała się po udzie. – Nogi starzeją się ostatnie, trzeba pokazywać to, co ma się ładne! Póki jeszcze można! – Zaśmiała się, jak na Wigilię, swój wiek i mój gust zdecydowanie za frywolnie.
– A nie za bardzo ta spódniczka, eeee… koronkowa?
– To naprawdę wspaniale, że koronki znów wróciły do łask, że w całym tym bezguściu i rozwydrzeniu człowiek jeszcze może znaleźć prawdziwe piękno! Widziałam w telewizji na koncercie jakiejś młodej piosenkarki – ciągnęła w zachwycie moja gustowna i nierozwydrzona matka.
I pewnie wykład trwałby dłużej, gdyby w salonie nie pojawili się Marek z Oksaną. Dopiero gdy weszli, uświadomiłam sobie, że faktycznie ich tu nie było, że ich tu… dość długo nie było… że ich tu nie było za długo! Rzut okiem i… nie, caryca nie była rozmazana ani krzywo zapięta, a mój mąż… nadstawiłam ucha… nie, nie próbował ukryć nierównego oddechu. A jednak przez cały wieczór nie mogłam przestać o tym myśleć; no, może przez pół, bo potem przecież wybuchła absolutna bomba. Tymczasem nachyliłam się w stronę Oksany.
– Ależ nie musisz z nami siedzieć. – Uśmiechnęłam się do nianiogosposi, jakbyśmy zasiedli do stypy. – Wiemy, że twoje prawosławne święta będą trochę później – modulowałam głos z sacharynowego na cukrzany i z cukrzanego na miodowy – więc nie ma potrzeby, byś tu się z nami nudziła!
– No, ale… gdzie miałaby pójść? – spytał Marek.
Gdyby spytała moja matka albo Michaś… lecz spytał Marek. Więc, choć miał absolutną rację, wybąkałam:
– Nie wiem, może niech sobie odpocznie… w wannie…
– Ja już wykompała sia. – Caryca zachichotała.
No to jeszcze raz, w końcu od czystego głowa nie boli! – miałam już na końcu języka. Nie boli? Właśnie mnie rozbolała, na wszystkich frontach. Zwłaszcza że Marek dyplomatycznie zmienił temat, chwytając za talerz z opłatkiem.
– Bezglutenowy?
– Bez, ale z kwasem siarkowym – zażartowałam, nie żartując. To się nazywa „myślenie życzeniowe”.
Marek podawał opłatek.
– Nein, danke, jestem agnostykiem – podziękował Michaś. – I mam nadzieję, Mutti, że nie podasz ohydnego karpfena!
– Czego? Karpia? – zdziwiłam się, СКАЧАТЬ