Majorka w niebieskich migdałach. Anna Klara Majewska
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Majorka w niebieskich migdałach - Anna Klara Majewska страница 5

Название: Majorka w niebieskich migdałach

Автор: Anna Klara Majewska

Издательство: PDW

Жанр: Современные любовные романы

Серия: Rok na Majorce

isbn: 9788380321847

isbn:

СКАЧАТЬ lubi je jako makaron z keczupem. Jednak pierogi już nie chciały się zrobić same, bo najgorzej, gdy czegoś nie ma na miejscu, a w rogu szuflady, gdzie zawsze była, foremki do sklejania pierogów nie było za cholerę. Może ktoś wyniósł na Halloween, w końcu to wygląda jak szczęka Indianina, bo z czerwonego plastiku, wyrwana mu z gęby w chwili, gdy próbował cię oskalpować. A może raczej jak kawałek zombie, w końcu Halloween to nie western z Indianami… W każdym razie właśnie zabrałam się za klejenie ręczne, dość skonfundowana. No, jak byście się czuli, pisząc maila ręcznie, co?

      Tak właśnie się czułam, gdy do domu wróciły łaskawie obie damy. Damy, bo jak inaczej nazwać Julkę w granatowym świątecznym płaszczyku, z torebeczką w cenie samochodu, którą Marek jej nabył drogą kupna w pijanotatusiowym widzie? Co powiedzieć o Oksanie, przepraszam, pani Oksanie, pani, kurwa, baronowej Oksanie w eleganckiej kurtce z syberyjskich lisów, o jej wysokości Wielkiej Księżnej Oksanie na obcasach długości opakowania spaghetti? Zazgrzytałam zębami, cholerny pierożek rozleciał mi się w ręku. Jedyną prawdziwą podkuchenną byłam teraz ja!

      – Mamusiu, nie masz pojęcia, jak ślicznie jest na placyku, ile światełek, jak kololowo!

      Oksana fachowo zdejmowała jej płaszczyk i buty, ale i tak uważałam, że za dobrze jej się powodzi, a już z pewnością dziś. Gdy Julka pobiegła do swego pokoju, baronowa O. też próbowała dać drapaka. Ale nie ze mną te numery, nie w tej chwili.

      – Oksana? – Pac! Na podłogę pacnął mi drugi, cholernie, ręcznie wydziergany pierożek. – Zdaje się, że będę potrzebowała twojej pomocy… – orzekłam dyplomatycznie całkiem niedyplomatycznym, jednak zdecydowanie za ostrym tonem.

      – Ale ja… – Grzecznie stanęła w kuchni.

      – Chyba nie zamierzałaś się teraz kąpać? – zaćwierkałam.

      – Kąpać? Ależ skąd, ja tylko… – Rozejrzała się po bajzlu w kuchni, jakby to był wojskowy burdel.

      – W oczekiwaniu na swój płyn ulepisz resztę pierogów, a potem, gdybyś była tak uprzejma i skroiła cebulkę do śledzi…

      – Eto diełajetsa kilka dniej nazad, sztoby cebula wgryzła się w olej i zmiękła – prychnęła koneserka światowej kuchni, po prostu Magda Gessler w programie Tefałenu, gdyby ten odcinek kręcono na Podolu.

      Coś skurczyło mi się w żołądku, choć ciekawe co, skoro od wstania nic nie zjadłam, może wwąchane zapachy wigilijnych cudowności z odurzającymi suszonymi grzybkami na czele, z którymi zmieszały się właśnie za słodkie perfumy mojej baronowej? Czy ona naprawdę myśli, że nie wiem, że cebulę wkrawa się do śledzi „kilka dniej nazad”?! Zapomniałam, no zapomniałam, nie ja pierwsza, nie ostatnia! Matka zapomniała kiedyś o śledziach, no nie kupiła ich, i podała olej z samą cebulą, a jakże, doskonale przez kilka dni przemacerowaną!

      – Bywa czasem, że człowiek nie pamięta – syknęłam, miłosiernie rzucając w nią fartuchem, by nie upaprała sobie sukieneczki ze złotą lamówką, nadającej się najmarniej na sylwestrowy jubel. – To są pierogi. – Wskazałam rozwałkowane ciasto i miseczkę z farszem, przypominającym obiadek dla koprofaga. – A to… cebula! – Chwyciłam w garść kilka cebul i zamachnęłam się jak Anita Włodarczyk na olimpiadzie w Rio.

      Nieszczęsne warzywa rozsypały się po blacie, a ja, też rozsypana, nerwowo, odwróciłam się na pięcie, opuszczając kuchnię. Nie musiałam patrzeć na Oksanę, by wyobrazić sobie, jak teraz przewraca swoimi wymalowanymi oczami.

      – Julka! – krzyknęłam w przedpokoju, jakbym we własnym domu musiała dodawać sobie odwagi. – Chodź, kochanie, będziemy nakrywać stół!

      I ucieszyłam się, że ostatecznie to będzie tylko jeden stół, nakrywanie kilku osobnych byłoby jednak Męką Pańską, z przeproszeniem i za Mękę, i za Pańską, a zresztą to przecież nie te święta. Julka wybiegła ze swego pokoju jak oparzona, zachwycona egzotyczną propozycją, a gdy po chwili owinęła się w świąteczny biały obrus i krzyczała, że idzie do ślubu, rozbroiła mnie: oto, co czasem mamy fajnego za udrękę wychowywania, bo to zawsze po części jest udręka i właściwie trochę nie wiadomo, czy bardziej udręczony jest wychowujący, czy wychowywany.

      – A z kim do tego ślubu? – Roześmiałam się wreszcie absolutnie szczerze.

      I absolutnie szczerze skamieniałam.

      – Ze mną! – podjął Marek w progu, wchodząc do domu z czymś dwumetrowym, przypominającym żywą kostuchę: za długie, za chude, żylaste, nieforemne i ogólnie obleśne babsko w czerni, bo nawet daltonista nie uznałby tej upiornej choinki za ciemnozieloną.

      – Znalazłeś to na cmentarzu czy na śmietniku? – wysapałam, podczas gdy moja córka usiłowała rozłożyć obrus w poprzek stołu po jego długości, jakby prezentowała gigantyczną rolkę papieru toaletowego.

      – No coś ty? Dwie stówy kosztowało! – Wyprostował rękę, by pokazać nam kostuchę w pełnej krasie.

      – Chcesz powiedzieć, że jeszcze za to zapłaciłeś?! – Aż przysiadłam na stole.

      – Mamo, oblus! – pisnęła Julka.

      Miałam gdzieś ten obrus. I to, że z kieszeni kurtki mężulka wystawał w najlepsze płyn do kąpieli dla Oksany… Przecież pod tym czymś nawet prezenty będą wyglądać jak nagrobki!

      – Tu ją postawimy, Juleczko?

      Marek wiedział, że lepiej się w tej chwili do mnie nie odzywać, choć to ja odpowiedziałam:

      – Piwnica? Garaż? Taras? Wybierajcie, bo na pewno nie w moim salonie!

      – Nie chcę w piwnicy! – Julka zaczęła chlipać, gdy z kuchni dobiegł nas niemiłosierny wrzask, jakby Oksanę skalpował ten Indianin od zaginionej czerwonej szczęki, którą miałam sklejać pierogi.

      – Mamusia tylko żartuje – powiedział Marek, rzucając drapaka na podłogę w przedpokoju, a siebie rzucając do kuchni w celach, jak się domyśliłam, ratunkowych.

      – Nie żartuję – warknęłam, kładąc obrus jak należy. Sama, bo Julka też już jednym susem była w kuchni.

      Najspokojniej w świecie rozłożyłam sztućce, które wcześniej przyniosłam do pokoju, i przyglądałam się uroczystym, pamiątkowym nożom: Ciekawe, jakim ją w tej kuchni oskalpował? Po talerze jednak musiałam udać się w paszczę lwa. Oksana siedziała na taborecie w pozie omdlewającej łabędzicy, a przy niej niemal klęczała moja najbliższa rodzina. Julka trzymała ją za lewą rękę, a Marek za prawą, robiąc opatrunek.

      – Co to się stało?

      – No, ja palec odcięła przy cebuli – jęknęła Oksana, zapłakana, jak mniemam, podwójnie, od palca i od samej cebuli.

      – To co jej zawijasz, kochanie? – syknęłam do męża.

      – No, palec – wyjaśniła zaskoczona Julka.

      – Jaki palec, skoro go sobie odcięła? – mój głos też musiał brzmieć jak nóż.

      – Nie odcięła, jest tylko mała ranka – westchnął Marek, kończąc zabieg.

      – Trzeba СКАЧАТЬ