Spowiedź Hitlera 3. Szczera rozmowa o zaginionych skarbach. Christopher Macht
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Spowiedź Hitlera 3. Szczera rozmowa o zaginionych skarbach - Christopher Macht страница 4

Название: Spowiedź Hitlera 3. Szczera rozmowa o zaginionych skarbach

Автор: Christopher Macht

Издательство: PDW

Жанр: Биографии и Мемуары

Серия:

isbn: 9788311159259

isbn:

СКАЧАТЬ inaczej? Zdecydowanie tak. Matka zmarła na raka sutka, gdy miałem osiemnaście lat. To nie był wiek, w którym byłem gotowy samotnie wkroczyć w dorosłe życie. Tym bardziej że byłem naprawdę samotny. W końcu mój ojciec zmarł cztery lata wcześniej. Zresztą, co tam ojciec. Już panu kiedyś mówiłem, że matkę kochałem, a ojca tylko czciłem. Zbyt wiele złego mi wyrządził, bym mógł go darzyć miłością. Gdyby kochana mama nie odeszła ode mnie tak wcześnie, być może spełniłbym swoje skryte dziecięce marzenie i został duchownym. Byłem ministrantem, co bardzo podobało się matce. Pewnie bym poszedł tą ścieżką, a wtedy nie tylko moje życie, ale także losy całego świata byłyby inne…

      A to jest Martin Bormann, moja prawa ręka… Hitler rozmawia z Martinem Bormannem w Wilczym Szańcu, swej mazurskiej kwaterze głównej

      Twarz Hitlera wyraźnie wskazywała, że przywódca Trzeciej Rzeszy myślami nadal jest zupełnie gdzie indziej. Przed chwilą wydawało mi się, że odpaliłem iskierkę wspomnień, a teraz widzę, że płonie już nie iskierka, ale cały knot! I bardzo dobrze. Może ten człowiek kolejnym razem pomyśli przez dłuższą chwilę, zanim podejmie decyzję, która będzie kosztowała tysiące ludzi utratę życia…

      – Przepraszam… Czy mogę się do panów dosiąść? – słyszę zza pleców niezbyt znany głos.

      – O, właśnie wspominałem doktorowi o tobie… Panowie, poznajcie się, proszę. Eduard Bloch, poczciwy Żyd, wobec którego mam ogromny dług wdzięczności do spłacenia.

      – Dzień dobry – kolejny raz kłaniam się w stronę nieznanej mi postaci.

      – A to jest Martin Bormann, moja prawa ręka – tłumaczy Hitler.

      Wymieniamy się uściskami dłoni, choć obaj wiemy, że robimy to z grzeczności. Bormann zapewne nie cierpi Żydów i traktuje ich gorzej niż psy, ja za to podskórnie czuję, że ten człowiek nie słynie z dobroduszności… Intuicja mnie nie zawodzi. Dalsza rozmowa zbytnio się nie klei, co wszyscy doskonale rozumieją. A najlepiej odczytuje to Bormann, który znajduje jakąś wymówkę pozwalającą mu zakończyć nasze spotkanie. Jednak to nie koniec niespodzianek na dziś, bo oto dostrzegam opalającą się w oddali kobietę. W końcu zauważa to sam Hitler.

      – To moja kobieta, Ewa Braun. Ją akurat już pan poznał. Lubi fotografie, latać do Paryża i – jak widać – opalać się.

      Skinąłem głową, a Hitler zaprosił mnie do pobliskiej herbaciarni, gdzie piliśmy coś, co smakiem przypominało co najmniej herbatę z prądem. Ten prąd był jednak tak silny, że z tego wieczoru więcej już nic nie zapamiętałem… Czyli jednak Hitler nie jest takim świętoszkiem, na jakiego się kreuje? Muszę o to zapytać przy najbliższej okazji!

      Pozory często mylą. Śmierć

      Tym razem widzimy się już grubo po drugiej wojnie światowej. Ludzie od dawna próbują rozwikłać zagadkę pańskiej rzekomej śmierci. Część – jak rzekliby niektórzy – naiwniaków uwierzyła, że popełnił pan samobójstwo 30 kwietnia 1945 roku, a pański kierowca miał zużyć 200 litrów paliwa, by spalić zwłoki. Choć znaleźli się też tacy, którzy mieli wątpliwości co do tego samobójstwa. Jak było naprawdę, obaj doskonale wiemy. Wojna dawno się skończyła, a pan nadal egzystuje i ma się całkiem nieźle.

      – Ale ciągle uwielbiam ciasta czekoladowe z kremem. Koniecznie proszę to dopisać!

      – Tak, tak. Ale ja nie o tym! Choć właściwie trochę i o tym. Co by pan wybrał na swój ostatni posiłek, gdyby jednak zdecydował się naprawdę popełnić samobójstwo?

      – Opowiem panu, co 30 kwietnia 1945 roku po południu zjadł mój sobowtór. Tego dnia miałem przebywać – jak zapewne pan wie – w bunkrze. Posiłek przygotowała moja kucharka Constanze Manziarly. Była to sałatka z rodzynkami i sosem vinaigrette. Jakiś makaron, chyba z sosem pomidorowym. Na kolację miały być jajka sadzone z ziemniakami, ale mój sobowtór już się na nie nie załapał, bo wcześniej pożegnał się z tym światem.

      A co z pańską żoną Ewą Braun… O przepraszam, wtedy już Ewą Hitler? Hitler i Ewa Braun odpoczywają po obiedzie

      – Kto jadł obiad z pańskim sobowtórem?

      – Według relacji, którą zdano mi po tych wydarzeniach, ten człowiek zjadł obiad w towarzystwie moich najbliższych współpracowników. Chodziło o to, by nawet na koniec wysłać światu komunikat, że dla mnie najważniejsi byli nie generalicja i ministrowie, tylko prości ludzie, którzy każdego dnia służyli mojej skromnej osobie.

      – Komunikat był kolejnym kłamstwem wydanym na potrzeby pańskiej propagandy.

      – Hola! Doktorze, wypraszam sobie takie złośliwości, że był KOLEJNYM kłamstwem. Poza tym już dawno temu cytowałem Gustave’a Le Bona, autora Psychologii tłumu, twierdząc, że „masy łatwiej poddają się wielkiemu kłamstwu niż małemu”…

      – A Joseph Goebbels, pański szef propagandy, wdrażał to w życie, twierdząc, że „kłamstwo powtórzone tysiąc razy staje się prawdą”.

      – A czy tak nie jest? Polityka jest tym samym, czym babranie się – za przeproszeniem – w gównie! Dla każdego skutecznego polityka kłamstwo jest tym, czym tlen dla ludzi. Nie kłamiesz, nie odnosisz sukcesów. Nieprzypadkowo radioodbiorniki czy bilety do kin były w Rzeszy bardzo tanie. Doprowadziliśmy do tego, że Volksempfänger – radioodbiornik ludowy, jak go nazwaliśmy – kosztował niecałe 80 marek, co równało się dwóm tygodniom pracy robotnika. Chcieliśmy docierać do jak największej liczby ludzi z właściwym, narodowosocjalistycznym przekazem. Zresztą Goebbels stwierdził kiedyś, że nasza rewolucja bez radia nie byłaby możliwa. To wszystko tylko tłumaczy, dlaczego moje Ministerstwo Propagandy było tak rozbudowane.

      – Ani krzty prawdy? Przecież sam wspominał pan kiedyś o tym, że nie lubił zmian w swoim otoczeniu, o co zresztą kiedyś pytałem. To by również tłumaczyło, dlaczego ostatni posiłek wolał pan zjeść w otoczeniu najbliższych, a zarazem najbardziej lojalnych osób.

      – O, to, to! Pański umysł, choć nieco podstarzały, nadal potrafi wyciągać słuszne wnioski! To prawda. Do tego właśnie zmierzałem. Ci, którzy mnie znają, a jest ich niewielu, wiedzą, że lubię przebywać w otoczeniu wąskiego grona współpracowników. Mam na myśli: kierowców, kamerdynerów, pokojówki, tak samo sekretarki. Wiele zawdzięczam tym ludziom i pewnie z tego wynika ta podskórna chęć zaskarbienia sobie ich względów.

      – To dość zabawne.

      – Co?

      – No to, że pan naprawdę wierzy, iż musi walczyć o względy i sympatię pańskich służących.

      – Wiem, do czego pan zmierza. Chodzi panu o te pogłoski…, że każdego, kto mi się sprzeciwia, spotyka kara. I oni o tym wiedzą, tylko nikt nie jest na tyle odważny, by powiedzieć mi to prosto w twarz, prawda?

      СКАЧАТЬ