Название: Komando śmierci
Автор: Janusz Szostak
Издательство: PDW
Жанр: Биографии и Мемуары
isbn: 9788366252028
isbn:
Wróćmy jednak do siłowni Paker. Jest 17 października 2003 roku, dochodzi godzina 10.30. Pod budynek przy ulicy Brygady Pościgowej na Gocławiu podjeżdżają dwa auta, z których wysiada trzech zamaskowanych i uzbrojonych mężczyzn. Wbiegają do lokalu. Jeden z bandytów terroryzuje bronią recepcjonistę. Pozostali wchodzą do sali treningowej. W kącie dostrzegają swoje ofiary. 30-letni „Konik” i 35-letni „Buła” zaledwie kilka dni temu wykupili miesięczne karnety do tej siłowni, modnej wówczas wśród ludzi z miasta.
Na oczach przerażonych świadków trzej członkowie komanda śmierci dokonali błyskawicznej egzekucji. Wpakowali w swoje ofiary kilkanaście kul. Nikt z obecnych nie zareagował. Zamachowcy wybiegli z siłowni, wsiedli do samochodów i odjechali z piskiem opon, zostawiając na parkingu ślady spalonej gumy.
Policja rozpoczęła natychmiast obławę: na Pradze rozstawiono patrole z długą bronią, które sprawdzały niemal każdy pojazd, nad Warszawą krążyły policyjne helikoptery. Niestety, nie zdołano zatrzymać zamachowców ani nawet trafić na ich ślad.
– Ta egzekucja na Gocławiu w siłowni Paker to była taka sprawa, o której nie wiedziałem, czym się zakończy – tłumaczył w sądzie „Koniu”. – Myślałem, że jadę na uprowadzenie, a doszło do strzelaniny. Mieliśmy rzekomo porwać faceta spod siłowni. Być może coś wymknęło się spod kontroli – tłumaczy gangster, który jako jednego z kilerów wymienia Janusza M. „Janka”.
Również „Wojtas” jest zdania, że rola „Janka” w tej sprawie nie została dobrze zbadana przez śledczych, a Janusz M. na dodatek został małym świadkiem koronnym.
– Nie mam z tym nic wspólnego – kwituje krótko „Wojtas”. – „Janek” mnie w to wrobił.
Jak się okazuje, po zabójstwie „Buły” i „Konika” Janusz M. zeznał, że z „Wojtasem” topił broń w Jeziorku Wilanowskim. Wojciech S. miał – zdaniem „Janka” – rozebrać się do slipek, wejść do wody i wyrzucić broń z dala od brzegu. Potem wydobył część broni, ale jedna czy dwie jednostki nadal zostały w wodzie. Tak wynika przynajmniej z zeznań „Janka”, które zainspirowały policję do ich zweryfikowania. Na miejsce wskazane przez Janusza M. udała się ekipa nurków. Nie zdecydowali się jednak wejść pod wodę, gdyż było to bardzo niebezpieczne. W końcu wpuścili robota, który nic nie znalazł. Zatem wydaje się mało prawdopodobne, by „Wojtas” wszedł tam w samych kąpielówkach.
Miesiąc po strzelaninie w Pakerze kule dosięgły Arkadiusza K., pseudonim „Kieł”, który kumplował się z „Bułą” oraz „Konikiem” i był uważany za bliskiego współpracownika „Szkatuły”. Nikt nie miał wątpliwości, że to ciąg dalszy wojny gangów, a za zamachem stoi komando śmierci „Mokotowa”.
W listopadzie 2003 roku 24-letni Arkadiusz K. umówił się na tak zwaną rozkminkę z ludźmi z „Mokotowa” na parkingu przy ulicy Polinezyjskiej 2, w pobliżu Multikina na Ursynowie. Na spotkanie przyjechał w towarzystwie 26-letniej dziewczyny. Nie zdążyli nawet wysiąść z pomarańczowego peugeota 206, gdy oddano do nich strzały.
Jedna z kul trafiła „Kła” w szyję, druga w klatkę piersiową. Mężczyzna w ciężkim stanie trafił do szpitala. Jego towarzyszce nic się nie stało.
Zamachowcem miał być niewysoki mężczyzna ubrany w bluzę z kapturem. Po oddaniu strzałów zniknął wśród budynków osiedla. Arkadiusz K. przeżył. Do dziś jest sparaliżowany i porusza się na wózku inwalidzkim, co ponoć nie przeszkadzało mu w kontynuowaniu działalności przestępczej.
Wyglądało na to, że „Mokotów” po kolei eliminuje wszystkich ludzi powiązanych ze „Szkatułą” i „Szymonem z Łomianek”. Kilku ich żołnierzy zaginęło już wcześniej bez śladu. I nikt raczej nie łudzi się, że żyją.
Straty w ludziach ponosił także gang mokotowski. W wielu przypadkach na własne życzenie i ze swojej inspiracji. Przypomnę tylko kilka niewyjaśnionych do dziś zbrodni.
6 września 2002 roku został zabity Krzysztof K., pseudonim „Benek”, o czym pisałem w prologu tej książki.
27 września 2005 roku o godzinie 13 do siłowni przy ul. Koński Jar na Ursynowie weszło dwóch zamaskowanych mężczyzn. Zbliżyli się do 32-letniego Wojciecha S., pseudonim „Szela”, który ćwiczył akurat wyciskanie sztangi na ławeczce. Bez słowa oddali do niego kilka strzałów i wyszli. Większość kul trafiła „Szelę” w klatkę piersiową, a jedna w głowę. Prawdopodobnie użyto broni z tłumikiem. Wojciech S. – mimo młodego wieku uważany przez policjantów za starą mokotowską gwardię – zawsze trzymał się nieco z boku grupy. Pojawiały się informacje, że za wyrokiem na „Szeli” może stać „Kurd” z grupy „Szkatuły”.
Problemów mokotowskim gangsterom nastręczały nie tylko konkurencyjne gangi, lecz także kompani, którzy poszli na współpracę ze śledczymi. Jednym z nich był „Siwy”.
W październiku 2004 roku doszło do próby porwania Pawła S., pseudonim „Siwy”. Ten były członek grupy mokotowskiej został świadkiem koronnym i obciążał dawnych kolegów. Jego wyjaśnienia składane śledczym były dla „Mokotowa” niemal tym, czym zeznania „Masy” dla „Pruszkowa”.
„Siwy” zeznawał w wielu procesach, obciążył między innymi „Korka”, „Daksa” i „Ojca”. Takich rzeczy się nie zapomina. Na „Siwego” wydano wyrok. Miał być uprowadzony i zlikwidowany.
– To był pomysł „Ojca” – twierdzi „Koniu” i dodaje: – Ten „Siwy” miał budę na bazarku na Woli, gdzie sprzedawał między innymi narkotyki. On swoimi zeznaniami poważnie obciążył „Ojca”. Zresztą z jego zeznań to pół Białołęki siedzi. O jego porwaniu słyszałem tylko z opowieści, bo nie brałem w tym udziału. Z tego, co mi wiadomo, „Ojciec” chciał zmusić „Siwego” do napisania pewnych rzeczy i przekazania tego prokuraturze, a później „Siwy” zniknąłby bez śladu.
Niewiele brakowało, a plan by się powiódł. Co prawda „Siwy” miał status świadka koronnego, jednak nie chciał ciągłej ochrony policji, jaka mu z tego tytułu przysługiwała. Mimo to cały czas był dyskretnie obserwowany.
Gdy pewnego dnia wracał do domu, na ulicy Nowolipie zatrzymał się przy nim dodge znany w świecie przestępczej Warszawy jako „Gryzelda”, z którego wyskoczyło dwóch mężczyzn. Krzycząc „policja!”, rzucili Pawła S. na ziemię. Błyskawicznie skuli i wciągnęli do auta.
Na szczęście w tym momencie do akcji wkroczyli prawdziwi policjanci, którzy z ukrycia ochraniali świadka koronnego. Doszło do strzelaniny – w efekcie gangsterzy porzucili samochód z „Siwym” w środku.
– Wtedy na Nowolipiu była niezła awantura przy samochodzie „Ojca”. Ruszył na mnie i prawie mnie przejechał – wspomina „Koniu”.
– Czy to byłem na pewno ja? – docieka Grzegorz K. „Ojciec”.
– Nie widziałem jego samego, ale on jeździł tym autem – Andrzej K. „Koniu” zwracał się do składu sędziowskiego.
– Ja nie miałem nic wspólnego z bezpośrednim uprowadzeniem. Jeździłem jedynie za „Siwym” z „Wojtasem” jego passatem i go obserwowaliśmy – objaśnia „Koniu”. – Za nami z kolei СКАЧАТЬ