Название: Życie i los
Автор: Василий Гроссман
Издательство: PDW
Жанр: Историческая литература
isbn: 9788373926684
isbn:
A on w jej posępne oczy spojrzał swoimi oczami – rozumiejącymi, pełnymi niepokoju.
Kiedy zostali sami, powiedział, że od razu, ledwie weszła, zrozumiał: zdarzyło się nieszczęście.
Przeczytał list i zaczął powtarzać w kółko:
– No i co tu robić, Boże mój, co tu robić?
Włożył palto, oboje poszli do wyjścia.
– Nie wrócę już dzisiaj – powiadomił Sokołowa, który stał obok nowego, niedawno mianowanego szefa działu kadr Dubienkowa, wysokiego mężczyzny o kulistej głowie, ubranego w modną, obszerną, ale dla jego barczystych pleców jednak zbyt ciasną marynarkę.
Sztrum puścił na chwilę rękę Ludmiły i półgłosem rzekł do Dubienkowa:
– Chcieliśmy od razu przygotować listy pracowników, którzy pojadą do Moskwy, ale dzisiaj nie mogę się tym zająć, później wyjaśnię dlaczego.
– Niech pan się nie martwi, Wiktorze Pawłowiczu – powiedział basem Dubienkow. – Nie ma się na razie co śpieszyć. To plany na przyszłość, ja biorę na siebie całą czarną robotę.
Sokołow machnął ręką, pokiwał głową, a Sztrum zrozumiał, że się domyślił: Wiktora spotkało nowe nieszczęście.
Zimny wiatr hulał po ulicach, wzbijał kurz, to skręcał go w sznur, to nagle ciskał, rozsypywał jak czarną, niezdatną do jedzenia kaszę. Jakaś bezlitosna surowość była w tym chłodzie, w kościotrupim postukiwaniu gałęzi, w lodowej siności szyn tramwajowych.
Żona zwróciła ku niemu odmłodzoną przez cierpienie, zziębniętą, zmizerniałą twarz; uparcie, błagalnie wpatrywała się w Wiktora Pawłowicza.
Kiedyś mieli młodą kotkę, która kocąc się po raz pierwszy, nie mogła wydać kociąt na świat. Umierając, podpełzła do Sztruma i miauczała, wpatrywała się w niego szeroko otwartymi, jasnymi oczami. Ale kogo tu błagać, kogo prosić pod tym olbrzymim, pustym niebem, na bezlitosnej, pełnej kurzu ziemi?
– To szpital, w którym pracowałam – powiedziała.
– Luda – odezwał się z kolei on – wstąp tam, przecież rozszyfrują ci pocztę polową. Że też wcześniej nie przyszło mi to do głowy.
Widział, jak Ludmiła wchodzi po schodach i tłumaczy coś wartownikowi.
Sztrum skręcał za róg, potem znowu wracał do bramy szpitalnej. Przechodnie biegli koło niego z siatkami, ze słoikami, w których szare nitki makaronu i kartofle pływały w szarej zupie.
– Witia! – zawołała żona.
Po głosie poznał, że już odzyskała panowanie nad sobą.
– Wiesz co – powiedziała – leży w Saratowie. Okazuje się, że zastępca lekarza naczelnego był tam niedawno. Podał mi ulicę i numer domu.
Od razu powstało mnóstwo spraw, pytań – kiedy odpływa statek, gdzie można dostać bilet. Trzeba było spakować rzeczy, zabrać jedzenie, pożyczyć pieniądze, zdobyć jakąkolwiek delegację.
Ludmiła Nikołajewna pojechała bez rzeczy i jedzenia, prawie bez pieniędzy, weszła na pokład, nie mając biletu, w ogólnym zamęcie i ścisku, który powstał przy wsiadaniu.
Ze sobą zabrała tylko pamięć o pożegnaniu z matką, mężem i Nadią w ciemny jesienny wieczór. Za burtą zaszumiały czarne fale, powiał wiatr z niżu, zawył, chlusnął bryzgami wołżańskiej wody.
21
Diemientij Trifonowicz Hetmanow, sekretarz komitetu partii jednego z okupowanych przez Niemców obwodów, został mianowany komisarzem korpusu pancernego, który formowano na Uralu.
Zanim udał się do jednostki, poleciał douglasem do Ufy, gdzie przebywała jego ewakuowana rodzina.
Towarzysze, miejscowi pracownicy partyjni, dobrze się nią opiekowali: zaopatrzenie i warunki mieszkaniowe okazały się nie najgorsze… Żona Hetmanowa, Galina Tierientjewna, która z powodu złej przemiany materii już przed wojną wyróżniała się tuszą, nie tylko nie schudła, ale nawet przytyła. Dwie córki i synek w wieku przedszkolnym wyglądali na zdrowych.
Hetmanow spędził w Ufie pięć dni. Przed jego wyjazdem bliscy przyszli się pożegnać: młodszy brat żony, zastępca szefa biura administracyjnego ukraińskiego Sownarkomu[9]; dobry kolega Hetmanowa, Maszczuk, z kijowskich organów bezpieczeństwa; i Sahajdak, mąż siostry Galiny Tierientjewny, odpowiedzialny pracownik wydziału propagandy ukraińskiego KC.
Sahajdak przyjechał o jedenastej, kiedy dzieci już były w łóżkach, więc rozmawiano półgłosem. Hetmanow powiedział w zadumie:
– A może łykniemy sobie, towarzysze, moskiewskiej gorzałki?
W Hetmanowie wszystko z osobna było duże – głowa z siwiejącą, rozwichrzoną czupryną, szerokie czoło, mięsisty nos, dłonie, palce, ramiona, potężna, gruba szyja. Ale on sam, połączenie wielkich i masywnych części, był niewysoki. Co dziwniejsze, w tej dużej twarzy szczególnie zwracały uwagę i zapadały w pamięć małe oczka: wąskie, ledwo widoczne pod obrzmiałymi powiekami. Kolor ich był niewyraźny, trudno określić, czego tam było więcej – szarości czy błękitu. Odznaczały się jednak niesamowitą bystrością, przenikliwością.
Galina Tierientjewna, lekko dźwignąwszy swoje ciężkie ciało, wyszła z pokoju, a wtedy mężczyźni przycichli, jak to się często zdarza i w wiejskiej chacie, i w miejskim towarzystwie, kiedy na stole ma się pojawić alkohol. Wkrótce Galina Tierientjewna wróciła z tacą. Wydawało się zdumiewające, jak jej grube ręce zdołały w parę chwil pootwierać tyle puszek, wyjąć potrzebne naczynia.
Maszczuk ogarnął wzrokiem ściany pozawieszane ukraińskimi samodziałami, popatrzył na szeroki tapczan, na gościnnie podsunięte butelki i konserwy, i powiedział:
– Pamiętam ten tapczan w waszym mieszkaniu, Galino Tierientjewno, świetnie, że pani go zdołała wywieźć, ma pani wyraźny talent organizacyjny.
– No i weź pod uwagę – przypomniał Hetmanow – że kiedy ich ewakuowali, mnie już nie było w domu, wszystko załatwiła sama.
– Słuchajcie, rodacy, nie mogłam go przecież zostawić Niemcom – powiedziała Galina Tierientjewna. – I Dima tak się do niego przyzwyczaił, przyjdzie z komitetu i od razu na tapczan, czytać materiały.
– Akurat tam czytać. Spać! – sprostował Sahajdak.
Galina Tierientjewna znowu wyszła do kuchni, a Maszczuk półgłosem rzucił łobuzersko, zwrócony w stronę Hetmanowa:
– Och, wyobrażam sobie tę lekarkę wojskową, którą pozna nasz Diemientij Trifonowicz.
– No, już on jej pokaże – dorzucił Sahajdak.
Hetmanow machnął ręką.
– E tam, przestańcie, inwalida ze mnie!
– Jak to? – zdziwił СКАЧАТЬ