Название: Amerykański król. Nowy Camelot. Tom 3
Автор: Sierra Simone
Издательство: OSDW Azymut
Жанр: Эротика, Секс
isbn: 978-83-66520-06-6
isbn:
Ale to nie jest wojna, przypominam sobie z westchnieniem. To pokój. A podczas pokoju nawet najrozsądniejsze decyzje mogą zostać rozszarpane na strzępy. Wywrócone na nice dla politycznych zysków.
Napominam się, bo w końcu sam wybrałem tę karierę. A może to ona wybrała mnie. Wciąż nie jestem do końca pewny, jak to było.
– Na koniec wieczorna gala w Luther Center. Trieste, Merlin i Kay – wszyscy zasugerowali poprawki do pańskiego przemówienia… Czy mam wcisnąć gdzieś w ciągu przedpołudnia Uriego?
Uri Katz jest pierwszym wśród autorów moich przemówień i jest diablo dobry w swoim fachu. Normalnie ma swój udział na każdym etapie pisania, lecz dzień dzisiejszy nie jest zwykłym dniem, bo dziś silniej niż kiedykolwiek odczuwam gorzką ironię przemawiania w Luther Center – siedzibie fundacji promującej sztukę i naukę, założonej dzięki darowiźnie zapisanej w testamencie mego ojca, prezydenta Penleya Luthera. Choć tak naprawdę mało kto wie, że był moim ojcem.
– Jakieś wieści z Berlina? Powinni odezwać się dziś lub jutro, oczywiście przez nieoficjalne kanały.
Belvedere kręci głową.
– Na razie ani słowa, panie prezydencie.
– Okej. – Oddaję mu teczkę. – Wprowadzamy zmiany. Powiedz Lanie, żeby podsumowała swój raport i zostawiła na moim biurku. Niech Gawayne przyśle raport w wersji cyfrowej, przesuń termin rozmowy z brytyjskim premierem. Co do Uriego, to wierzę, że sam poradzi sobie z poprawkami. Jeśli uznam, że trzeba coś zmienić, zrobię to potem. Wczoraj wieczorem coś się wydarzyło i w tej chwili najważniejsza jest narada zespołu, jasne?
– Jasne – odpowiada Belvedere i już coś pisze na iPhonie.
– Liceum i wdowy zostają, całą resztę przenieś na jutro, proszę. Wieczorem wybiorę się na galę… Tak sobie teraz pomyślałem, że może uda mi się pogadać z premierem po drodze, z samochodu.
Mój asystent kiwa głową, nie przestając stukać palcami w wyświetlacz iPhone’a.
– Coś jeszcze?
– Chciałbym, żeby jak najszybciej zjawił się tu Merlin. – Spoglądam w okno obok atlasa i widzę, że zimny róż świtu ustępuje miejsca gorącemu oranżowi ranka. – On już nie śpi.
– Jasne.
Wychodzimy razem z siłowni i zmierzamy do schodów prowadzących na piętro.
– I, Belvedere…
– Tak, panie prezydencie?
– Gdy samolot wiozący moją żonę z Nowego Jorku wyląduje, chcę o tym natychmiast wiedzieć.
– Tak jest, panie prezydencie.
Dotykam jego ramienia, on ogląda się na mnie, i widzę w jego młodej twarzy, że czuje się zaszczycony, a jednocześnie maluje się na niej wyraz bezbronności i ostrożności. Tak bardzo przypomina mi młodego Embry’ego, że ledwie mogę przełknąć ślinę.
– Dziękuję, Ryan – mówię cicho. – Za wszystko, co dla mnie robisz. Bez ciebie niczego bym nie osiągnął. Ani w trakcie kampanii, ani tym bardziej teraz.
– Pa... panie prezydencie – jąka się Belvedere. – Dobrze pan wie, że wcale tak nie jest.
– Żebyś wiedział – odpowiadam ze smętnym uśmiechem – jak słaby naprawdę jestem.
A potem rozstaję się z nim, by rozpocząć pierwszy od dziesięciu lat dzień bez małego księcia.
Czuję, że nadchodzi Merlin.
W Karpatii radziłem sobie lepiej niż większość żołnierzy dzięki intuicji. Nie była to kwestia wzroku czy słuchu, nie była to sprawa domyślności, bystrości ani dedukcji. Zdolność wyczuwania właściwej drogi przez las, przez wieś pełną mrugających oczu i zamkniętych ust. Wyczuwania najlepszej drogi przez pole bitwy.
Na waszyngtońskim Kapitolu ów szósty zmysł także mi się przydawał. Z góry wiedziałem, kiedy nie należy wdawać się w durne dyskusje i jałowe kłótnie, wyczuwałem kłamstwa i matactwa otaczających mnie ludzi. Chwała Bogu nie są to bitwy w prawdziwym sensie tego słowa. Dosyć było ludzi, którym odebrałem życie, wrogów, których zabiłem, dość budynków obróciło się na moich oczach w gruzy. Czasami, kiedy mój sztab wkręca się w codzienny cykl paniki i euforii, definiujący tutejsze życie, przypominam im, że to nie jest prawdziwa wojna. To, co robimy, się liczy, ale i tak wszyscy ujdziemy z życiem. Mamy czas, żeby skorygować błędy, mamy czas na namysł.
Tu każdą okropność da się naprawić. W Karpatii tak dobrze nie było.
Jednak jeśli mam być szczery, wolę prawdziwe wyzwania. Człowiek napotkany w górach był albo sojusznikiem, albo wrogiem, trzecia możliwość nie istniała. Tu natomiast wrogowie udają przyjaciół, a przyjaciele knują i intrygują. Nikt nie jest całkiem czarny, ani całkiem biały, słowa są wieloznaczne, a intencje niejasne. By przewodzić w tych warunkach, muszę wykorzystać każdy neuron, każdy gram spostrzegawczości, charyzmy i samokontroli. To sprawia, że zachowuję siły. Czujność.
Właśnie teraz staram się skupić wszystkie siły ducha i wykorzystać jako plaster na nowe rany zadane mojej duszy. Stary przyjaciel i tak je dostrzeże, bo mam wrażenie, że spogląda przeze mnie na wylot, a jednak wolę mu nie ułatwiać zadania.
– To krótka sprawa – mówię, gdy Merlin staje w progu. – Za niecałą godzinę mamy posiedzenie sztabu.
Merlin kiwa głową, a jego bystre oczy rejestrują wszystkie szczegóły – zmęczenie malujące się na mojej twarzy, włosy wciąż mokre po prysznicu, fakt, że dotąd nie włożyłem marynarki.
– Usiądź, proszę, Merlinie.
On siada, ja stoję. Mięśnie bolą mnie po treningu, fiut od tego, że sterczał gniewny przez całą noc, serce, bo dławi je tęsknota za Embrym i Greer. Wyobrażam sobie żonę klęczącą u moich stóp, swoją dłoń przeczesującą kaskady jedwabistych, złotych włosów, jej twarz ocierającą się o moje udo i coś się we mnie uspokaja.
Siadam.
– Wczoraj wieczorem Embry ustąpił ze stanowiska. Oficjalne oświadczenie o rezygnacji wyda dziś jego sekretariat.
Merlin nie wygląda na zaskoczonego, choć wyrywa mu się dźwięk, który mniej uważny obserwator mógłby wziąć za wyraz szoku.
– Coś okropnego. Domyślam się, że zamierza rywalizować z tobą o stanowisko.
– СКАЧАТЬ