Prom. Remigiusz Mróz
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Prom - Remigiusz Mróz страница 6

Название: Prom

Автор: Remigiusz Mróz

Издательство: PDW

Жанр: Ужасы и Мистика

Серия: Ślady Zbrodni

isbn: 9788327156624

isbn:

СКАЧАТЬ do kurwy nędzy? – rzucił, wyjmując telefon. – I co jest z tym wyjącym…

      Jak na zawołanie sygnał ucichł. Bærentsen rozejrzał się, jakby to jego pytanie sprawiło, że zapanował spokój.

      – Jest jakaś awaria?

      – Nie wydaje mi się – odparła Katrine. – Wygląda raczej na zagrożenie.

      – Zagrożenie? Niby jakie?

      Tor-Ingar i Bærentsen wymienili spojrzenia, jakby dopiero teraz dostrzegli się nawzajem. Skinęli sobie zdawkowo głowami.

      – Nie wiem, ale najwyraźniej odciął nas system bezpieczeństwa – stwierdziła Katrine, wskazując na drzwi. – A ty co tu robisz?

      – Wyszedłem złapać zasięg. Prowadziłem ważną rozmowę z… – Jóhan urwał, patrząc wymownie na chłopaka. – A ty coś za jeden?

      Młody reporter przedstawił się, niespecjalnie zainteresowany rozmówcą. Nadal niepewnie wodził wzrokiem po okolicy, jakby gdzieś mogły czaić się zarówno potencjalna sensacja, jak i coś groźnego. Dopiero kiedy Jóhan podał swoje imię i nazwisko, Østerø się ożywił.

      – Sporo o panu słyszałem.

      Katrine w to nie wątpiła. Nawet najbardziej szemrana działalność na wyspach stanowiła tajemnicę poliszynela. Tutaj wszyscy wiedzieli o wszystkim, choć – jak już dwukrotnie się przekonała – nie zawsze byli skłonni dzielić się tymi informacjami z obcymi.

      Bærentsen nie odpowiedział, wpatrując się w Katrine.

      – Tak czy inaczej, trzeba się dostać pod pokład. Nie mam zamiaru tu zamarznąć.

      Skuliła ramiona i kiwnęła głową.

      – Masz jakiś pomysł?

      – Nie – odparł cicho, rozglądając się. – A przynajmniej żadnego, który byłby bezpieczny.

      Kiedy zbliżył się do relingu, wszyscy troje przechylili się przez poręcz i spojrzeli w dół. Zejście na niższy pokład wydawało się możliwe. Przy dobrej pogodzie Ellegaard być może nawet by na to nalegała, ale teraz wszystko było mokre, a wiatr targał nią nawet wtedy, gdy miała się za co złapać.

      – Spójrzcie – rzucił Tor-Ingar.

      Podniosła wzrok i zobaczyła niewielką jednostkę podpływającą do promu od strony portu w Tórshavn. Poznała ją bez trudu, nieraz miała już do czynienia z MRCC. Przypuszczała, że podpłyną do samego Morgenrøde, ale straż przybrzeżna zatrzymała się w pewnej odległości.

      – Co jest? – mruknął Jóhan.

      Ellegaard nie mogła niczego dostrzec. Przemknęło jej jednak przez myśl, że ktoś dobitnie zasugerował ratownikom, aby nie podpływali bliżej.

      A może to tylko czarnowidztwo? Nie było o nie trudno w takiej sytuacji. Działo się coś niepokojącego, a aura przywodziła na myśl krainę Mordor lub Midgard podczas Ragnaröku, nordyckiego sądu ostatecznego.

      Popatrzyła na swoich towarzyszy. Obaj sprawiali wrażenie, jakby przyszły im na myśl same niepokojące konkluzje.

      – Nie ma sensu wyciągać pochopnych wniosków – odezwała się.

      – Przecież nic nie mówię – burknął Jóhan.

      – Ale wyglądasz, jakbyś zamierzał. I jakby to nie miało być nic dobrego.

      – Bo nie powinni chyba się zatrzymywać, jeśli wszystko jest w porządku, prawda? – powiedział, przyglądając się motorówce. – Tymczasem podchodzą jak do trędowatego.

      – Może coś jest między nami a tą jednostką – zauważył Østerø.

      – Na przykład co?

      Tor-Ingar wzruszył ramionami.

      – A jeśli nie, to może chodzi o jakieś niebezpieczne zakażenie? – podsunął.

      – Epidemię? – prychnął Jóhan.

      – Nie możemy tego wykluczyć – odparł Østerø. – Może nałożono kwarantannę.

      Bærentsen popatrzył na niego z niedowierzaniem.

      – Hirtshals to nie Kinszasa. Nie przywozi się stamtąd eboli, do cholery.

      Katrine wpatrywała się w motorówkę. W ciekawych czasach przyszło nam żyć, pomyślała. Wybuch infekcji na pokładzie wszyscy od razu uznali za nieprawdopodobny scenariusz, ale bez mrugnięcia okiem gotowi byli przyjąć, że prom u wybrzeży zapomnianych przez świat Wysp Owczych padł łupem terrorystów.

      – Jest wiele możliwości – powiedziała, jakby chciała przekonać samą siebie.

      – Z pewnością, ale…

      Jóhan urwał, kiedy dostrzegli, że jeden z członków straży przybrzeżnej wychodzi na pokład jednostki. Ratownik przyłożył megafon do ust, rozległ się metaliczny skrzek.

      – MF Morgenrøde! – zaczął mężczyzna. – Otrzymaliśmy waszą wiadomość!

      – Jaką wiadomość? – zdziwił się reporter.

      Bærentsen i Katrine spojrzeli na siebie, ale się nie odezwali.

      – Potrzeba nam więcej informacji – kontynuował oficer straży przybrzeżnej. – O jakim zagrożeniu mowa? Dlaczego mamy się nie zbliżać? Tórshavnradio was nie odbiera, spróbujcie na VHF, monitorujemy wszystkie pasma.

      Ellegaard przełknęła ślinę. Wizje, jakie zaczynały pojawiać się w jej umyśle jedna po drugiej, nie były optymistyczne.

      – Jeśli to możliwe, spróbujcie wycofać się do latarni morskiej Borðan, powinniście na powrót znaleźć się w zasięgu sieci komórkowych.

      Katrine nasłuchiwała odpowiedzi, ale nikt z pokładu nie reagował. Potwierdzało to wszystkie jej przypuszczenia. Z pewnością na wyposażeniu promu był niejeden megafon.

      – MF Morgenrøde, odezwijcie się! – wołał dalej ratownik. – Jeśli doszło do awarii systemów komunikacji, próbujcie alfabetem Morse’a. – Zamilkł na moment i obejrzał się na swoich towarzyszy. – Odebraliśmy wasz pierwszy komunikat, ale nie dotarło do nas nic więcej.

      Jeszcze przez chwilę apelował o nawiązanie jakiegokolwiek kontaktu, aż w końcu zrezygnował. Odłożył megafon i wrócił do sterówki, zapewne żeby skonsultować sytuację z przełożonymi.

      Jedno było dla Katrine pewne. Nikt nie miał zamiaru podejmować niepotrzebnego ryzyka. W świecie, w którym jedna ciężarówka na nicejskim bulwarze okazywała się zabójczą bronią, należało zachować najwyższą czujność.

      Cała trójka milczała. Z jakiegoś powodu rozmowa na temat tego, co się działo, zdawała się nie na miejscu, jakby mogła pogorszyć ich sytuację. Zawodzący złowrogo wiatr z pewnością nie pomagał.

      Trzech СКАЧАТЬ