Wszystko, czego pragnę w te święta. Anna Langner
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Wszystko, czego pragnę w te święta - Anna Langner страница 6

Название: Wszystko, czego pragnę w te święta

Автор: Anna Langner

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Остросюжетные любовные романы

Серия:

isbn: 978-83-66436-86-2

isbn:

СКАЧАТЬ To Bruno. – Adam wskazuje głową na mężczyznę stojącego w progu.

      Zwężam oczy w szparki i zerkam na nich obu.

      – Ach, więc to tak. – Patrzę na swojego brata znacząco. – Po kilku latach związku z kobietą zdecydowałeś się przejść na tęczową stronę mocy. W sumie masz całkiem dobry gust – dodaję i powoli taksuję wzrokiem nieznajomego.

      Koszulka opina jego szeroki tors, jeansy seksownie wiszą na biodrach. Jego włosy dawno nie widziały fryzjera, ale podoba mi się to. Są gęste, ciemne i w totalnym nieładzie. Szeroką szczękę pokrywa kilkudniowy zarost, co sprawia, że wygląda na mężczyznę nabuzowanego testosteronem, a nie na niewinnego chłopaczka. Mimowolnie przygryzam wargę i przesuwam oczami do jego mocno wykrojonych ust.

      On to chyba zauważa, bo szelmowsko unosi kąciki ust, przez co włoski na moim ciele stają dęba.

      – Jesteś pewien, że święta to dobry czas na coming out? A co, jeśli ojciec padnie na zawał? – Szybko odwracam wzrok od ciemnookiego i patrzę na mojego brata z udawaną powagą.

      – Jezu, siostra, trawa zdecydowanie nie jest dla ciebie… – Adam drapie się po brodzie i unosi jedną brew.

      – Stary, ona myśli, że jesteśmy parą! – Bruno zakrywa twarz dłońmi i śmieje się w głos.

      – Nie krępuj się. Mnie możesz powiedzieć. Kto w waszym związku jest tą dominującą stroną? Albo nie. Nie chcę wiedzieć, co mój brat robi w łóżku – paplam bez opamiętania.

      – Przystopuj, Ewa! To tylko znajomy! Kiedyś razem prowadziliśmy interesy – oświadcza Adam stanowczym tonem.

      – A więc tak to się teraz nazywa, „prowadziliśmy interesy”… No, no. – Kiwam powoli głową i mrugam do mojego brata porozumiewawczo, a on patrzy na mnie zirytowany.

      – W sumie jak by nie patrzeć, masz całkiem niezły tyłek. – Bruno patrzy na Adama z uznaniem, a po chwili znów rechocze. – Stary, twoja siostra jest niemożliwa!

      – To nie jest zabawne. Nie chcę widzieć w tym domu żadnych dragów. To też się tyczy ciebie, stary. – Adam patrzy najpierw na mnie, potem na niego i zachowuje się jak zrzęda.

      – Jestem czysty jak łza. – Bruno unosi dłonie w obronnym geście.

      Nie mam pojęcia, kim jest, ale coś mi mówi, że nie jest to grzeczny typ w sztywnym kołnierzyku. Może to i lepiej? Takich mam w swojej firmie pod dostatkiem.

      – To był jednorazowy wyskok. Przecież wiesz, że na co dzień nie tykam tego świństwa – mówię na swoją obronę, choć aktualnie to „świństwo” dostarcza mi niemałej przyjemności.

      – Idę rozpakować swoje rzeczy. Bruno, mleko znajdziesz w lodówce. Czuj się jak u siebie. – Mój brat po raz ostatni obdarza mnie spojrzeniem o nazwie „Żadnych wyskoków, młoda damo”, po czym opuszcza kuchnię.

      Jest starszy o pieprzone osiem minut, a zachowuje się, jakby pozjadał wszystkie rozumy!

      Patrzę na tajemniczego mężczyznę i nie mam pojęcia, co jest grane. Wymija mnie i jak gdyby nigdy nic otwiera lodówkę, wyciąga karton z mlekiem i opróżnia go łapczywie. Białe strużki ściekają po jego brodzie, ale on się tym nie przejmuje. Gdy kończy, ociera twarz wierzchem dłoni i to najseksowniejsza rzecz, jaką widziałam w życiu.

      To trawa. Pieprzony blant.

      Tylko przez to jestem teraz napalona na jakiegoś nieznajomego faceta.

      – Gdzie kosz? – zadaje mi to pytanie beznamiętnym tonem, a ja jestem w takim szoku, że zamiast się odezwać, wskazuję tylko palcem na szafkę pod zlewem. Mam ochotę powiedzieć, żeby nauczył się korzystać ze szklanki, ale w ostatniej chwili się powstrzymuję.

      Obserwuję, jak wyrzuca pusty karton, a potem sięga do zlewu i wyciąga z niego mojego blanta. Przykłada go do nosa i mocno wciąga zapach.

      – Wiesz, co dobre. Niezła jakość – mówi tonem znawcy, a ja nadal nie potrafię wydusić z siebie słowa. Obraca blanta w dłoni jeszcze przez chwilę, a potem chowa go do kieszeni, jakby był jego własnością.

      Kręcę głową z niedowierzaniem, ale nic nie mówię.

      – Ta rozjechana biedronka przed domem jest twoja? – pyta i wskazuje głową na okno. W pierwszej chwili nie mam pojęcia, o co mu chodzi. – To czerwone coś na czterech kołach? Jest twoje?

      – To mój ukochany mini hatch – syczę wściekła, a jemu nawet nie drży powieka.

      – Ten samochód wygląda jak rozjechana biedronka. Wstydziłbym się jeździć czymś takim – stwierdza tonem pełnym wyższości. To pewnie jeden z tych szowinistycznych typków, którzy uważają, że kobiety nie powinny wsiadać za kierownicę.

      Mam ochotę go udusić albo przynajmniej wypomnieć mu całkowity brak znajomości trendów motoryzacyjnych. Mini są teraz modne, a w dodatku zwrotne, tanie i idealne dla kobiety. Ale nic nie mówię, bo doskonale znam takich jak on – każde kolejne słowo działa na nich jak płachta na byka i tylko nakręca do dalszej bezsensownej dyskusji.

      Gdy tak stoję obrażona jak pięciolatka, on przygląda mi się uważnie. Mam wrażenie, że to trwa całe wieki. Czuję, że zaczynają piec mnie uszy, a policzki oblewają się gorącem.

      Jeszcze tego brakowało, by zauważył, że na niego lecę! Żeby było jasne – nie znoszę go. Ale niestety jedno nie wyklucza drugiego.

      Na jego twarzy pojawia się uśmiech z gatunku tych flirciarskich i jestem pewna, że wszystkiego się domyśla.

       Co za upokorzenie!

      – Będziesz tak stał czy pozwolisz mi skończyć wyrabiać ciasto? – odzywam się w końcu tonem ostrzejszym, niż zamierzałam. Muszę trzymać się od niego jak najdalej, przynajmniej dopóki jestem na haju i czuję rzeczy, których nie powinnam czuć.

      – Postoję tu jeszcze chwilę i popatrzę – odpowiada uprzejmie, a ja jestem bliska furii. Doskonale wiem, że jego „popatrzeć” będzie miało niewiele wspólnego z patrzeniem, jak wyrabiam ciasto. Będzie raczej polegało na gapieniu się na mój tyłek.

      Prycham rozdrażniona i wsypuję cukier do miski, a potem rozbijam jajka. Drżącą dłonią dodaję proszek do pieczenia i pokruszoną czekoladę. Wyrabiam ciasto tak szybko, jak tylko się da, ale nadal czuję jego gorące spojrzenie na moim ciele. Zerkam przez ramię i widzę, jak stoi oparty o kuchenne szafki z założonymi na piersi rękoma i się na mnie gapi.

      Robi to celowo. Drażni mnie, wyzywa na pojedynek, chce sprowokować. Jeśli myśli, że mu się uda, to jest w błędzie. Może do tej pory spotykał na swojej drodze same uległe gazele, które pożerał na śniadanie niczym lew – i zostawały po nich jedynie koronkowe stringi na jego łóżku. Ale ja nie jestem taka. Osiągnęłam więcej niż niejeden mężczyzna w mojej branży i nie pozwolę sprowadzać się do roli gosposi, na którą można się bezkarnie ponapalać.

      Rozwałkowuję ciasto z prędkością błyskawicy, wykrawam СКАЧАТЬ