Grzechy młodości. Edyta Świętek
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Grzechy młodości - Edyta Świętek страница 2

Название: Grzechy młodości

Автор: Edyta Świętek

Издательство: PDW

Жанр: Современные любовные романы

Серия:

isbn: 9788366217997

isbn:

СКАЧАТЬ id="ua28e4008-c6cf-544a-be41-2e03c67d6152">

      PROLOG

      Bądź jak kamień, stój, wytrzymaj

      Kiedyś te kamienie drgną

      I polecą jak lawina

      Korale

      – Nie znoszę czarnego koloru – westchnęła Justyna.

      Żarówka w przedpokoju dawała słabe światło, lecz mimo wszystko wystarczyła do oświetlenia lustra, przed którym stała kobieta. Odbicie ukazywało szczupłą postać odzianą w prostą sukienkę pożyczoną od Agaty. Odzież wisiała na niej jak na kołku.

      Justyna zdawała sobie sprawę, że wygląda żałośnie: blada, chuda, ze zmatowiałymi włosami. A przecież Eugeniusz tak lubił jej miękkie, zdrowo lśniące pasma. Często okręcał je sobie na palcu.

      Kiedy tak bardzo się zaniedbałam? – pomyślała z głębokim smutkiem.

      Jeszcze raz spojrzała krytycznie na odbicie. Stwierdziła, że musi jakoś przełamać ponury wizerunek. Może koralami? Już po chwili trzymała w dłoni sznurek czarnych, lekko opalizujących paciorków. Nie był długi, więc by je włożyć na szyję, musiała rozpiąć i zapiąć mały zatrzask. Robiła to po omacku, wyrywając sobie przy tym kilka włosów. Syknęła, gdyż wszystkie bodźce odbierała ze zdwojoną intensywnością. Jej dłonie drżały ze zdenerwowania. W końcu zdołała ozdobić szyję. Niewielkie kuleczki delikatnie połyskiwały na tle czarnej bluzki.

      Nadal nie była zadowolona z efektu.

      Wyglądam koszmarnie – stwierdziła, odwracając wzrok od ozdobnego trema.

      Korale ją dusiły. Kiedy je zapinała, sprawiały wrażenie dość luźnych, zwisały poniżej obojczyków. Teraz jednak czuła zadziwiające dławienie w gardle. Wsunęła dłoń pomiędzy sznur a wgłębienie przy tchawicy. Ozdoba wrzynała się w jej ciało, jakby ktoś ciągnął za nią z tyłu. Justyna odnosiła wrażenie, że za moment jej płucom zabraknie powietrza.

      Chciała zerwać paciorki, lecz połączone były mocną, stalową nicią.

      Zaraz umrę! – jęczała w duchu. Choć kobietę okrywał zimny, nieprzyjemny pot, czuła się, jakby wewnątrz niej gorzał ogień. Wydobyła ostatni pisk z krtani.

      Nagle ocknęła się w pozycji siedzącej. W mroku nocy dostrzegła zarysy dobrze znanego wnętrza. Była w łóżku. Słyszała równomierny oddech śpiącego obok Eugeniusza.

      – Dobry Boże… To tylko sen. Tylko sen – odetchnęła z ulgą, choć ciągle jeszcze dygotała ze strachu.

      Przypomniała sobie słowa, które czasami słyszała z ust cioci Heleny:

      – Sen mara, Bóg wiara.

      Kilkakrotnie powtórzyła je w myślach, lecz niepokój dławiący gardło nie przeminął.

      ROZDZIAŁ 1

      Witaj rzeko, wodo czysta

      witaj rzeko, wodo bystra, tylko ty

      możesz zabrać moje serce,

      możesz zabrać moje serce i dać mi

      na to miejsce rzeczny kamień,

      Chłodny nurt Brdy

      Rok 1971

      Zanim ciało Elżbiety chlupnęło w leniwy nurt Brdy, przed oczami kobiety błyskawicznie przepłynęły te same obrazy, które analizowała w pamięci po nagłym opuszczeniu mieszkania, lecz teraz wzbogacone zostały przez pozytywne migawki wspólnego życia z mężem. Zobaczyła złociste główki swoich dzieci, zaśliniony, lecz pełen szczęścia uśmiech Hani, anielską twarzyczkę Marii deklamującej wiersz podczas rodzinnej uroczystości, Janka stojącego bezradnie z „melą” w dłoni i smoczkiem w buzi, Wieśka pałaszującego z apetytem obiad. Przez moment poczuła pulchne rączki Jaśka oplatające jej szyję oraz twardy, zdecydowanie męski uścisk Wiesława, gdy składał jej życzenia imieninowe. Usłyszała pełen natchnienia głos starszej córki i gaworzenie małej.

      Moje dzieciaczki! Moje kochane dzieciaczki! Nie mogę umierać – przemknęło jej przez myśl. Jestem im potrzebna! Co ja robię! – pożałowała swej decyzji, lecz na odwrót było już za późno, gdyż właśnie wpadała w chłodne objęcia fal.

      Wszystko to trwało zaledwie ułamki sekund.

      Woda w Brdzie była zimna i zanieczyszczona, śmierdziała chemikaliami. Elżbieta, wpadając w mętną toń, odruchowo wstrzymała oddech. Podświadomość walczyła ze świadomością. Instynkt samozachowawczy z chęcią autodestrukcji.

      Kobieta zaczęła rozpaczliwie się szamotać. Jednak ręka, wynurzona ponad ciemną powierzchnię wody, daremnie poszukiwała jakiegoś punktu zaczepienia. Trzeciakowa nie potrafiła pływać, a mokre ubranie, choć niezbyt ciężkie, ciągnęło ją w dół.

      Boże ratuj! – westchnęła w ostatnim przebłysku przytomności, gdy płuca, spragnione powietrza, wykonały wdech.

      – Mamusiu, a po co nam ten dywan? – dopytywała Beatka, drepcząc obok matki na przystanku tramwajowym.

      – Kupiłam go dla dziadków, bo stary jest troszkę podniszczony – oznajmiła Kostowa.

      Kilkanaście minut temu, przez czysty przypadek, nabyła śliczny wełniany kobierzec w Jedynaku stojącym przy skrzyżowaniu Dworcowej z Alejami 1 Maja. Wymiarami oraz kolorystyką będzie idealnie pasował do pokoju rodziców. Choć nie miała w planach takiego zakupu, nie mogła go sobie odmówić. W czasach, gdy sklepowe półki świecą pustkami, trzeba wykorzystywać każdą okazję. Bo jak coś równie wartościowego nie posłuży jej, to może uraduje kogoś bliskiego.

      Ależ mnie to cieszy – stwierdziła, choć doniesienie go na przystanek nastręczyło trochę trudności. Ciasno zwinięty dywan sporo ważył, a ponieważ miał wymiary dwa na trzy metry, był dość nieporęczny w transporcie. Żałowała, że nie ma z nią Wojtka. Mąż bez trudu dałby sobie radę z ciężarem. Teraz czekało ją wciągnięcie nabytku do wagonu. Żywiła jednak nadzieję, że jakiegoś mężczyznę ogarnie litość i przyjdzie jej z pomocą. Aby sobie choć trochę ulżyć, torebkę powierzyła córce. Napomniała dziewczynkę, by dobrze jej pilnowała i nie próbowała otwierać.

      Na szczęście dumna z tak ważnej misji pięciolatka kurczowo przyciskała do boku przewieszony СКАЧАТЬ