Название: Grzechy młodości
Автор: Edyta Świętek
Издательство: PDW
Жанр: Современные любовные романы
isbn: 9788366217997
isbn:
– Kto zje badyl i nie wykrzywi ryja, ten dostanie całego szluga – zapowiedział Wiesiek.
Rano zdołał rąbnąć ojcu dwa papierosy marlboro. Prócz nich miał jeszcze sfatygowaną paczkę carmenów, które wyjął mamie z szuflady. Czuł się więc jak bogacz.
– Całego? Nie gadaj! – wykrzyknął podekscytowany Feliks. Jego stary dobrze pilnował swoich sportów, więc zwędzenie ich nie wchodziło w grę.
– A co będzie, jak wszyscy damy radę? – zagadnął Zakichaniec. Jego ksywa pochodziła od minirymowanki, którą uporczywie określali go koledzy: Michał kichał. Z biegiem czasu sprowadzili ją do jednego słowa.
– Dam fajkę każdemu z was.
– E! Teraz to już cyganisz – stwierdził Felek.
– Pokaż, czy naprawdę masz tyle, żeby wystarczyło dla wszystkich – zażądał Michał, gdyż siedzieli w wilczym kanionie w czwórkę. Prócz Wieśka, Felka i Michała był jeszcze Ziutek – chytrus, jakich mało. Ten na pewno nie przepuściłby takiej okazji. Zakichaniec doszedł do wniosku, że koledzy bez jednego wyjątku też będą próbowali przystąpić do konkurencji.
Wiesiek wyciągnął z kieszeni paczkę papierosów i ostrożnie pochylił ją nad otwartą dłonią, by wysunęły się z niej pomarańczowe tutki ustników. Rzeczywiście było ich znacznie więcej niż amatorów dymka. Szanse na zapalenie były więc spore.
– Ale bez skóry! – Ziutek uznał za stosowne określenie zasad. – Bo skóra jest niedobra. Trudno ją pogryźć i można po niej dostać sraczki.
– Srakę i tak dostaniesz, jak zeżresz cały rabarbar – zakpił Felek.
– Nie dostanę!
– Dostaniesz!
– A zakład, że nie? – Chytrus twardo obstawał przy swoim.
– O co? – wmieszał się Michał.
– O rację – odparł Ziutek.
– Wielkie rzeczy: o rację – odparł lekceważąco Wiesław.
– A o co? Myślisz, że wszyscy srają papierosami jak ty? – zaperzył się amator zakładów.
– Ty na pewno się zesrasz – przypomniał Michał. – I to nie papierosami, tylko tym kwachem.
– Jak mówię, że nie, to nie. Zakład?
– A jak niby mamy to sprawdzić? Przecież nikt nie będzie za tobą latał do kibla.
– Wystarczy, że posiedzimy razem do wieczora. Jak nie pójdę w tym czasie za krzaki, to znaczy, że wygrałem. To chyba proste, nie?
– Zawsze możesz popuścić w gacie – zasugerował rozbawiony Feliks.
– Puknij się w łeb, głąbie! To co? Stoi?
– Ale o co? – dociekał Wiesław.
– Zakład o pięć strzelaków. Może być?
– I o procę – podrzucił Feliks, pewny swojego zwycięstwa.
– Bez skóry? – Ziutek spojrzał wyczekująco na Wiesława, który bardziej dla zabawy i towarzystwa obierał wolno badyl rabarbaru.
Trzeciak skinął głową.
– Może być.
– A jak żaden nie wytrzyma? – zmartwił się Felek. Już sobie narobił smaku na dymek.
– To nagrodę dostanie tylko ten, kto pęknie ostatni – zadecydował sponsor.
Chłopaki zasiedli w kręgu i z powagą sięgnęli po łodygi, które kilka minut wcześniej zrzucili na jedną stertę u swoich stóp. Zdarcie skóry było względnie łatwe – umieli już to zrobić bez używania zębów. Wiesiek dla porządku sprawdzał, czy nie obłupują rabarbaru zbyt grubo. Potem przyszedł czas na zjedzenie cierpkiego wnętrza. Początkowo zachowanie kamiennej twarzy przychodziło im bez większego wysiłku, choć niejednemu łzy napływały do oczu. Pierwszy odpadł Feliks.
– Kurczę, ale kwasior! – jęknął i splunął.
Ziutkowi i Zakichańcowi szło nieco lepiej, ale ostatecznie to Ziutek wytrzymał dłużej. I to on otrzymał trofeum w postaci carmena. Wiesiek miał jednak dobry humor i gest – dał drugiego papierosa kolegom na pociechę. Mieli go wykurzyć we dwóch. Po chwili wszyscy czterej zaciągali się dymem. Dumny z siebie zwycięzca siedział na obalonym pniu rozparty jak basza. Miejsce obok niego zajmował fundator przyjemności. W pewnej chwili Wiesiek pociągnął nosem i zerknął na kumpla. Ten tkwił nieruchomo, lekko pochylony do przodu. Dłoń z papierosem już od dłuższej chwili zwisała bezwładnie, a bezcenny carmen spopielał się samoistnie. Chłopak pozieleniał na twarzy.
– O kurczę! – jęknął nagle Ziutek.
– Popuściłeś w majty? – wykrzyknął Wiesiek.
– Nie. To tylko bąk – wyjąkał.
A potem zerwał się, rzucając niedopałek na trawę, i pognał za krzaki, odprowadzany głośnym śmiechem reszty. Gdy wrócił kilka minut później, jego twarz miała już naturalny koloryt. Michał triumfalnie wyciągnął do niego dłoń.
– Strzelaki i proca – zażądał z satysfakcją.
Zdruzgotany Ziutek zaczął przetrząsać kieszenie. Nie dość, że całą przyjemność z wypalenia papierosa diabli wzięli, to jeszcze utracił swoje skarby. Procy było mu szkoda. Zrobił ją niedawno i świetnie strzelała. Miała skórzaną łatkę służącą do miotania pocisków. Wkładało się w nią groch, kamyczki lub rzepy, co ułatwiało celowanie. Bo z gumek można było wypuszczać przede wszystkim haczyki, a z takiej łatki wszystko. Najzabawniejsze było strzelanie rzepami do dziewczyn. Koleżanki, obrzucane z ukrycia kłującymi pociskami, przeraźliwie piszczały. Wydłubując kolczaste kuleczki spomiędzy włosów lub odrywając je od ubrań, rozglądały się w poszukiwaniu agresora. W większości przypadków nie były w stanie go wskazać.
Oczywiście wśród chłopaków, którzy upodobali sobie takie psikusy, prym wiódł Trzeciak. Pilnował on jednakże, by koledzy nie dokuczali jego młodszej siostrze Maryśce. A szkoda, bo mocno skręcone blond loki byłyby doskonałym celem. Poza tym koledzy jednogłośnie twierdzili, że ze wszystkich dziewczynek z ich podwórka ona jest najokropniejsza, bo chodzi z zadartym nosem i zgrywa wielką panią. Ot, księżniczka!
Michał właśnie próbował zdobyczne cacko, gdy do ich uszu dobiegł trzask gałęzi. Odwrócili głowy w tamtym kierunku i zobaczyli nadbiegającego Alka.
– Ej, chłopaki! Na budowę przywieźli nową koparkę! – krzyknął podekscytowany. – Jest gigantyczna. I ma tak wielką łyżkę, że moglibyśmy wleźć do niej we dwóch! Nigdy w życiu nie widziałem większej!
– O ja! Trzeba to koniecznie zobaczyć! – stwierdził СКАЧАТЬ