Grzechy młodości. Edyta Świętek
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Grzechy młodości - Edyta Świętek страница 6

Название: Grzechy młodości

Автор: Edyta Świętek

Издательство: PDW

Жанр: Современные любовные романы

Серия:

isbn: 9788366217997

isbn:

СКАЧАТЬ byłoby trafić w odpowiednie miejsce bez kogoś, kto wcześniej wypatrzył ciężki sprzęt.

      Najpierw musieli wleźć na górę po stromych zboczach kanionu, co po padającym wczoraj deszczu nie było takie proste, gdyż trawa w zacienionym miejscu wciąż była mokra. Ślizgali się na niej oraz na gołej ziemi prześwitującej pomiędzy kępami. Wiesiek kilka razy przejechał kolanem po skarpie, lecz na razie nie przejmował się brudnymi spodniami, choć wiedział, że za takie plamy na pewno dostanie od matki burę. W końcu dotarli na otwartą przestrzeń. Bezzwłocznie pobiegli za Alkiem, który ruszył sprintem w stronę dziurawiących niebo żurawi. Trochę czasu zabrało im sforsowanie ogrodzenia otaczającego teren wykopu. Robotnicy opuścili już miejsca pracy. Chłopcy dostrzegli tylko ciecia, który pilnował placu budowy. Siedział w znacznej odległości.

      – Ło! Faktycznie jest gigantyczna! – ocenił Wiesiek koparkę.

      – No! I łychę ma fajną!

      – Patrzcie na te gąsienice. Chyba nawet czołgi nie mają większych! – wymieniali uwagi.

      – Panowie, podchodzimy bliżej. Może zdołamy na nią wleźć – zadecydował Trzeciak.

      – Ktoś powinien zostać na czatach – rzucił kumpel, któremu wciąż doskwierał ból brzucha. Miał poważne obawy, że za chwilę znowu będzie musiał lecieć za potrzebą. Wspinaczka na koparkę nie była w tej chwili najlepszym pomysłem.

      – No to zostań, cykorze! – syknął Michał.

      We czterech pobiegli chyłkiem ku potężnej maszynie i w mig zaczęli na nią włazić. Stróż najwyraźniej nie próżnował, gdyż z krzykiem ruszył w ich stronę.

      – Chłopaki! Chodu! – ryknął Ziutek, i nie czekając na nich, zaczął przeciskać się przez dziurę w siatce.

      Alek, Feliks i Michał zeskoczyli z gąsienicy. Wiesiek, jako że wszedł najwyżej i zdołał z ciekawością zerknąć do kabiny, musiał zaryzykować potężnym susem. Spadł jak kot – na cztery łapy. Na szczęście podłoże było dość miękkie, więc nie zrobił sobie krzywdy. Szybko stanął na nogi i rzucił się do ucieczki.

      – Stój, smarkaczu! – sapał tuż za nim dozorca. – Ja wam pokażę, gnojki! Nie będziecie mi się tutaj szwendać! Jak jeden z drugim złamie nogę albo skręci kark, to dopiero nabierzecie rozumu!

      Wiesiek był od niego zdecydowanie szybszy. Już po chwili dogonił kolegów i razem z nimi zaczął przełazić przez ogrodzenie. Szczęście go jednak opuściło, gdyż zaczepił nogawką o jakiś pręt. Nie dość, że podarł ubranie, to jeszcze solidnie poharatał nogi.

      – O kurczę! Moje spodnie – jęknął. – Matka natrze mi uszu, jak zobaczy nową dziurę!

      Ostatnio nieustannie było o to gderanie i przypominanie, jak trudno jest dostać w sklepach coś porządnego. I że nikt nie ma czasu na wystawanie w kolejkach, a on już nie jest malutkim dzidziusiem, który raczkuje i wyciera kolana. Powinien bardziej szanować swoje rzeczy, bo jeszcze trochę, a będzie chodził jak dziad – w poszarpanych lub pocerowanych galotach, przynosząc wstyd całej rodzinie.

      Postanowił, że zostanie na podwórku i wróci do domu, gdy zacznie zapadać zmrok. Matka będzie tak zaaferowana opóźnionym powrotem, że nie dostrzeże dziury. A on przemknie do swojego pokoju, gdzie włoży inne dresy – te ukradkiem wyrzuci do kubła na odpadki albo lepiej do zsypu i po problemie. Przecież mama nie liczy, ile kto ma ubrań. Na pewno więc nie zauważy brakującej pary.

      – Serwus, Kazik. Co słychać? – Roman Dereń zajrzał w szczelinę drzwi do pokoju, w którym Trzeciak pracował najczęściej. – Widzę, że odwalasz papierologię. – Wskazał głową teczki z aktami na biurku kolegi.

      – O! Cześć. Właź dalej. Właśnie zamknąłem kolejne dwa śledztwa. Robię porządek w dokumentacji. Chcesz kawy?

      – Ee… Nie. Piłem u twojego starego. Miałem coś służbowego do obgadania. A że nam szybko poszło, to stwierdziłem, że zajrzę również do ciebie. Wiesz, jak jest: na dancingu ze ślubnymi nie da się o wszystkim pogadać.

      – Ano nie. Masz jakąś sprawę?

      – I tak, i nie. W następną sobotę organizuję ognisko w mojej daczy w Prądocinie. Wódeczka, wędkowanie, karty. Obowiązkowo bez żon. Zapraszam ciebie i Tymka. Przekażesz mu zaproszenie, w razie, gdybym nie zdążył do niego dotrzeć?

      – Jasne, nie ma problemu. Pewnie bardzo się ucieszy, jak usłyszy, że balanga ma być bez ślubnych. Ale tak całkiem bez kobitek? – zapytał zdziwiony milicjant, choć obce baby były mu całkowicie obojętne. W przeciwieństwie do brata nigdy nie zdradzał swojej połowicy. Ewa była jego pierwszą i jedyną miłością. Nie wyobrażał sobie związku ani nawet przelotnej znajomości z inną kobietą.

      – E, no coś ty! Będzie i damskie towarzystwo, już ja o to zadbam. No to co? Wpadniecie?

      – Myślę, że tak. Tymek zawsze jest chętny do zabawy. A i ja też skorzystam, bo akurat mam wolny wieczór. Wprawdzie Ewka będzie wtedy śpiewać, ale dzieciaki zawsze mogę odstawić do mamy albo teściowej. W końcu mi też należy się jakaś przyjemność. Nie samą robotą człowiek żyje – stwierdził, zezując na rozłożone akta. – A tej daczy w Prądocinie to ci w sumie zazdroszczę. Fajnie byłoby mieć coś takiego. Zabierałbym rodzinę na wypoczynek za miastem. A i reszcie bliskich też bym pewnie udostępnił klucze od czasu do czasu – powiedział z rozmarzeniem. – Każdy jest teraz zagoniony, niedzielny relaks nad wodą byłby jak znalazł.

      – A wiesz, że po sąsiedzku jest na sprzedaż ładna parcela z dostępem do jeziora? Nie byłbyś zainteresowany kupnem? – rzucił Roman.

      – Serio? Kupiłbym. Gdybym tylko miał luźne pieniądze. Niestety, ostatnio wysupłałem wszystko na moskwicza. Pewnie będę spłacał długi przez najbliższy rok. Ale od tak dawna myślałem o własnej bryce, że nie mogłem sobie darować okazji.

      – No to może Tymek by wziął? Szkoda działki, bo naprawdę ładna. Niełatwo o dobre miejsca na dacze.

      – Mogę mu podszepnąć. Bo jak nie on, to żaden z nas nie kupi. Nikt więcej forsą nie śmierdzi. Choć teraz on też się napalił na własny pojazd. Prawo jazdy zaczął robić. Tylko patrzeć, jak nabędzie jakiś wózek. A że z niego wielki pan, to może dostać talon na syrenkę.

      – Przecież wiesz, że nie praktykuję…

      – Ale Ewa chyba chodzi do kościoła.

      – No… Chodzi. Tylko że ona dla odmiany jest bardzo religijna.

      – No to zawsze może ci to i owo podszepnąć. A ty zaczniesz chodzić z nią jako nawrócony.

      – Żartujesz? Ewa nigdy nie sypnie żadnego księdza.

СКАЧАТЬ