Kryształowi. Tom 3. Polowanie. Joanna Opiat-Bojarska
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Kryształowi. Tom 3. Polowanie - Joanna Opiat-Bojarska страница 4

Название: Kryształowi. Tom 3. Polowanie

Автор: Joanna Opiat-Bojarska

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Современные детективы

Серия: Kryształowi

isbn: 978-83-287-1269-0

isbn:

СКАЧАТЬ głośno. Endriu ukucnął przy niej i złapał ją za dłonie. Drżały. Nigdy wcześniej nie widział jej takiej przerażonej, a przecież niejedno przeżyli przez te wszystkie lata.

      – Honia. Mów do mnie. Mów!

      Spojrzała na niego. Oczy zaszły jej łzami.

      – Goniłam go. Zatrzymał się. Dobiegłam. Nie chciał się położyć na glebę. Nie współpracował. Zrobiłam krok w jego stronę, żeby go obezwładnić, a wtedy się na mnie rzucił.

      Endriu dopiero teraz zauważył, że miała na twarzy czerwone ślady po zadrapaniach.

      – Walczyliśmy. Był silny. Cholera, Endriu!

      Na usta cisnęło mu się pytanie: „Po chuj rzuciłaś się za nim sama?”, ale to nie był dobry moment na takie ustalenia.

      – Walczyliście. I co dalej?

      – Udało mi się go odepchnąć… Upadł. Sięgałam po broń, którą mi wcześniej wytrącił… Wycelował we mnie. Miał swoją. Nie było wyjścia. Musiałam strzelić. Musiałam się bronić, Endriu. Przecież nie jestem sama, mam Magdę! Nie mogłam ryzykować.

      Słyszał trzask łamanych gałęzi. Ktoś biegł w ich stronę.

      – Przestań. – Puścił jej dłonie. – Weź się w garść. Nic takiego się nie stało. Musiałaś. Musiałaś i to zrobiłaś. Tak wygląda nasza służba. Czasem robimy to, co trzeba, nie to, co chcemy. – Poklepał ją po ramieniu.

      – Endriu… – Spojrzała na niego błagalnie. – Wyjebią mnie z firmy!

      – Wytłumaczysz się, a ja wszystko potwierdzę.

      – Nie o to chodzi.

      – A o co?

      – Piłam. Wczoraj. Długo. Właściwie do rana. Godzinę temu miałam jeszcze promil. Zaraz przyjedzie wydział kontroli, prokurator. Każą mi dmuchać. Wylecę na zbity pysk. Zostaniemy z Magdą na lodzie. Cholera, mogłam dać się zastrzelić, przynajmniej zostałaby po mnie emerytura!

      Wszyscy zaczęli się zbierać na korytarzu. Dochodziła ósma. Zośka wychyliła się ze swojego pokoju i postanowiła wykorzystać okazję. Podeszła do lodówki, mijając dwóch dochodzeniowców, zajrzała do niej, po czym głośno trzasnęła jej drzwiami i zaczęła wyrzucać z siebie poranną złość:

      – Złodziejstwo się szerzy. Nie kielcz się, Bolo. To mało śmieszne jest. Złodziejstwo dotarło do struktur tak elitarnych jak nasze biuro i na dodatek zbiera coraz większe żniwo! Na serio żal wam tych pięciu zyli na własny kartonik mleka? Musicie korzystać z mojego? Ktoś kradnie już nie tylko mleko, ale i jedzenie. Włożyłam tu wczoraj kawałek ciasta. To jest, kurwa, nie do pomyślenia! Zamontuję kamery i złapię chuja za rękę, a potem mu ją urżnę!

      – Raczej odgryziesz…

      Usłyszała zgryźliwy komentarz. Nie wiedziała jednak, z czyich ust padł. Udała więc, że do niej nie dotarł.

      – Kto zjadł ciasto? – Po kolei mierzyła ich wzrokiem.

      – Jakie ciasto?

      – Co?

      – Na mnie nie patrz.

      Sytuacja jej nie sprzyjała. Była sama przeciwko grupie. Jedna kobieta kontra dziesięciu facetów. Mieli z niej ubaw. Na korytarzu nadal była dla nich tylko blondynką, kumpelą z firmy. Zapominali o szacunku, jaki się jej należał. Musiała im o tym przypomnieć, dlatego błyskawicznie zmieniła plan. Zamiast wykładu postanowiła dać im nauczkę.

      – Kto zjadł pleśniak, który był wczoraj lodówce? – spytała ponownie.

      – Zośka, spleśniałych rzeczy nie chowamy do lodówki, tylko wywalamy do kosza – rzucił ktoś, a reszta zachichotała.

      – Cieszę się, że jest wam do śmiechu. Ciasto, które również zginęło, było niespodzianką dla złodzieja. Mam nadzieję, że mu smakowało. Specjalny przepis z polewą ze spermy.

      Przebiegła oczami po twarzach kolegów. Miny im zrzedły. Tylko Kardasz nadal się wydurniał.

      – Skąd ty miałaś spermę? Z banku?

      Spojrzała na zegarek. Ósma trzy.

      – Ruszać dupy, zaczynamy odprawę – oznajmiła władczo i ruszyła, głośno stukając obcasami.

      Minęła Drivera. Wychylił się z pokoju, który do niedawna był także jej, i pomaszerowała do siebie.

      – Pani Sabino! – wrzasnęła na sekretarkę Śledzia. Uznała, że skoro naczelnika nie ma dziś w biurze, tłusta Sabinka musi się nudzić. A skoro się nudzi, to z radością spełni jej zachcianki. – Pani skoczy do piekarni, tej na Dąbrowskiego. Mam ochotę na torcik węgierski. Pani kupi, migusiem!

      Nie czekała na odpowiedź. Po prostu rozkoszowała się swoją pozycją. Kilka miesięcy temu, kiedy wchodziła do gabinetu zastępcy naczelnika, była zmuszona patrzeć na te jego beznadziejne rybki.

      Teraz wchodziła do siebie. Zamiast obleśnego akwarium z bezmyślnymi stworami miała ogromny plakat z wymarzonym modelem harleya. Zamiast smrodu spoconego wieprza czuła subtelny zapach swoich kobiecych perfum.

      Niezależnie od tego, co ginęło z lodówki, mogła być z siebie dumna. Dokonała niemożliwego: zajęła fotel zastępcy naczelnika Biura Spraw Wewnętrznych Policji. Ona, skromna Zofia Mazur z małego miasteczka pod Poznaniem, najmłodsza z czwórki rodzeństwa.

      Trzęsła teraz nie tylko całym BSWP, ale właściwie całą poznańską psiarnią.

      – A wy, kurwa, co? Piknik sobie zrobiliście w środku lasu?

      Zza drzew wyłonili się Michał Iwański i Maciej Barczak, dwaj fusze z wydziału Endriu i Honoraty. Obaj byli w cywilnych ciuchach i jak zwykle uśmiechali się głupkowato. Kiedy pojawili się w wydziale dwa lata wcześniej, Honorata wzięła ich pod swoje skrzydła. Zawsze matkowała nowym. Mówiła, co i jak robić, żeby było im łatwiej, z kim nie zadzierać, a dla kogo mieć serce na dłoni.

      – No cześć. – Endriu machnął do nich ręką. – Piknik, kurwa. Jednemu się nudziło, więc wyciągnął nogi. Ale macie wyczucie, przyjechaliście już po imprezie.

      – Kórnik był zajęty, a my akurat byliśmy w okolicy. – Maciej zauważył zwłoki. – Co się stało?

      – Jechaliśmy pogadać z podejrzanym, ale spierdolił, gdy tylko zobaczył radiowóz. Na pełnej kurwie przeleciał przez Starołęcką, wleciał w Głuszynę i rozpierdolił się na drzewie, ale widać nie do końca, bo przeżył. Zwiał w las. My za nim. W pewnej chwili się zatrzymał i rzucił na Honię. Chuj jebany. Musiałem zareagować. Zwłaszcza że zaczął machać pukawką.

      – Zgłosiłeś już? – zapytał Michał.

      – Właśnie СКАЧАТЬ