Название: Kryształowi. Tom 3. Polowanie
Автор: Joanna Opiat-Bojarska
Издательство: OSDW Azymut
Жанр: Современные детективы
Серия: Kryształowi
isbn: 978-83-287-1269-0
isbn:
– Cześć i czołem.
Uśmiech Honoraty jak zwykle rozjaśnił pomieszczenie. Jej twarz była jak słońce – pełna, okrągła i promienna. Włosy miała tradycyjnie spięte w kitkę, a dekolt przysłaniała rozpięta dżinsowa koszula, spod której wystawał fragment granatowego T-shirtu.
Nie malowała się, ale dzięki temu jej twarz wyglądała naturalnie i nawet trochę młodziej niż u innych kobiet w jej wieku. W maju przekroczyła magiczną granicę czterdziestu lat i Endriu trochę się obawiał, że zeświruje. Na szczęście nie zmieniła się i nadal była najbardziej optymistycznym funkcjonariuszem wydziału kryminalnego.
Miała w sobie coś takiego, że wszędzie, gdzie się pojawiała, budziła sympatię. Gdyby wieczorem usiadła przy barze w jakimś zatłoczonym miejscu, zaraz otoczyliby ją mężczyźni, którzy szukają powierniczki swoich tajemnic. Jej powierzchowność nie była na tyle atrakcyjna, by ktoś ją podrywał, ale wnętrze miała szlachetne i wiele zyskiwała przy bliższym poznaniu.
– Cześć, Endriu – zaszczebiotała.
Odpowiedział jej uśmiechem. Służyli razem od trzech lat. Przyjaźnili się. Wiedzieli o sobie niemal wszystko. Byli na bieżąco ze swoimi problemami, przeciwnościami losu i złymi humorami.
– Honorata? – odezwał się siedzący w kącie zdenerwowany Rafał i kiwnął głową w jej kierunku. – Wspominałaś kiedyś, że masz jakieś znajomości na Garbarach.
– Wiesz co, miałam, ale teraz… – Rozłożyła ręce.
– Cholera. Bo moja Aga ma jakiegoś guza, oznaczyła markery i, kurwa, bingo. Chodzi do jakiegoś chujowego lekarza, który pierdoli farmazony. Szukam kogoś, kto ma doświadczenie i w razie czego weźmie ją na stół w trybie pilnym. Do specjalistów z Garbar czeka się… Boję się, Honia, że tracimy czas, którego nie mamy.
– Nie no, Rafcio, to zmienia postać rzeczy. Coś zrobię. Daj mi dobę… – zawahała się – albo nie, zadzwoń do mnie wieczorem.
Hubi wszedł do gabinetu przełożonego jak skazaniec. Spojrzenie wbił w podłogę. Nie interesowało go, co wydarzy się za chwilę. Pojawił się tam, bo mu kazano. Teraz chciał usłyszeć, co musiał. I wyjść, wyjść najszybciej jak się da.
– Drzwi – burknął przełożony.
Hubi cofnął się, zamknął za sobą drzwi i dotarł do krzesła.
– Może usiądziesz?
Klapnął tyłkiem na drewniane siedzisko. Najchętniej od razu spytałby, czy może wyjść.
– Zastanowiłeś się, Hubi?
– Nie miałem nad czym – odpowiedział, przemieszczając wzrok z podłogi na swoje paznokcie.
Powinien je przyciąć. Były już na tyle długie, że przechowywały cienką ciemną linię brudu z całego dnia.
– Aspirancie sztabowy Hubercie Tobiszowski, kurwa jebana w dupę mać, przywołuję was do porządku! – Przełożony rozpoczął tonem oficjalnym, ale bardzo szybko zamilkł, a kiedy odezwał się ponownie, jego głos był spokojny, ale stanowczy: – Nie miałeś nad czym? A ja się zastanawiałem i powiem ci, jak będzie. Zostaniesz.
– Wybacz, stary. Znamy się długo i wiesz, kurwa, jak bardzo cię cenię. Ale to moje życie i moja decyzja. Odchodzę.
– Ten twój Seba nie chce gadać z nikim innym. Doprowadzisz do końca…
– Nie grajmy w kółko w to samo. Doprowadziłem do końca jebane strusie. Obiecałeś, że to wystarczy. Dobrze wiesz, kurwa, że zawsze będzie coś do zamknięcia.
Spojrzeli sobie w oczy. Wyblakłe tęczówki przełożonego wyglądały jak sprane gacie. Te oczy widziały niejedno. Wiele musiały zapomnieć. I już nic nie mogło ich zdziwić.
Rozumieli się. Byli w podobnym wieku i podobnie patrzyli na życie. Hubi musiał lawirować między bandziorami, a przełożony między cwaniakami zasiadającymi na wyższych stołkach niż on sam.
– Nie maż mi się tu, kurwa mać! Zostajesz! Trzy miesiące. To dobry czas, by wyciągnąć wszystko z Seby.
– Nie ma mowy!
– Zamknij ryj! Zostajesz! Wiesz czemu? Dam ci pięć stów dodatku służbowego.
Hubi pokręcił głową. Przełożony obiecałby mu teraz złote góry. Już raz się na to złapał. Szybko jednak zrozumiał, że żadne obietnice nie poprawią mu jakości snu czy życia. Jego największym problemem był on sam, a tego nie mogły zmienić żadne pieniądze.
Chyba.
– Dorzucę kwartalnik. A jeśli zrobisz zaocznie Szczytno, dam ci gwarancję grupy eksperta i przestaniesz być zwykłym specjalistą!
– Dzień dobry.
– Myśli pani, że będzie dobry?
– A pan nie?
Driver wzruszył ramionami. Jego planem na najbliższe pół godziny nie było odpowiadanie na pytania, ale ich zadawanie i stworzenie atmosfery niepokojącej dwuznaczności.
Dochodzeniowiec, który siedział w kącie, starał się nie rzucać w oczy. Pokój urządzony był tak surowo, że Driver – zawsze gdy do niego wchodził – tracił ogładę i eksponował wszystkie mniej przyjemne aspekty swojej osobowości.
– Pani Honorato, rozmawialiśmy… – Przerwał, żeby zademonstrować, ile papierów zgromadził w sprawie. Przerzucał dokumenty, udając, że szuka daty.
– Dwa dni temu – przyszła mu z pomocą.
Przez lata służby osłuchał się i zgodził z opinią panującą wśród funkcjonariuszy. Koleżanki po fachu dzielili oni na suki, materace i prawdziwe psiary. Suki – pięły się po szczeblach kariery, nie przebierając w środkach, a materace tkwiły raczej w tych samych miejscach, wchodząc w mniej lub bardziej poważne związki.
Honorata Marchwińska wyglądała na prawdziwą psiarę – nie rzucała się w oczy. Sprawiała wrażenie pomocnej kobiety i świetnego kumpla. Nie zatraciła swojej kobiecości, ale nie była tak krzykliwa jak wymalowana i platynowa blond kobiecość Zochy. Wyglądała raczej na starzejącą się dziewczynkę, która posadzona przy toaletce z kosmetykami nie wiedziałaby, co zrobić, żeby się upiększyć. Miała zmarszczki, jasnawe brwi, blade usta, ale za to z jej oczu biło ciepło.
– Właśnie. Dwa dni temu.
– Już mnie przepytywaliście.
– Dokładnie. СКАЧАТЬ