Название: Śnieżna siostra
Автор: Майя Лунде
Издательство: PDW
Жанр: Книги для детей: прочее
isbn: 9788308071144
isbn:
Kuchnia była duża, pomalowana na niebiesko i tak przyjemnie pachniała jedzeniem, a zwłaszcza pierniczkami, że jeszcze bardziej zgłodniałem. Na ścianach wisiały patelnie i garnki, a obok kuchenki stał ogromny malowany dzbanek pełen chochli i trzepaczek. Widocznie Hedvig często tu przebywała, bo podskoczyła zwinnie i zdjęła jeden z garnków, obróciła się w stronę kuchenki, postawiła garnek na płycie, z potężnej lodówki wyjęła mleko, a z szafki czekoladę do gotowania. Wlała trochę mleka do garnka, wrzuciła kilka kostek czekolady i zaczęła mieszać trzepaczką, którą wyciągnęła z kwiecistego dzbanka.
– Często przygotowujesz jedzenie?
– Oczywiście – odparła. – Zwłaszcza kakao.
Mieszała energicznie, nie wylewając ani jednej kropli. Nagle przypomniała sobie:
– Przecież potrzebujemy bitej śmietany!
Podeszła do lodówki i wyjęła miskę z gotową bitą śmietaną.
– Została ze śniadania – wyjaśniła.
– Pijecie kakao do śniadania w dni powszednie?
– Prawie codziennie. W każdym razie, jeśli ja mogę o tym zadecydować.
– A możesz?
– A jak myślisz?
Roześmiała się, a ja znowu mogłem zobaczyć wielką szparę między jej siekaczami.
W końcu rozlała kakao do dużych niebieskich kubków, a na wierzch nałożyła ogromną porcję bitej śmietany. Postawiła na stole półmisek z pierniczkami i rozłożyła ręce.
– Zapraszam do stołu, mój miły gościu. Nie masz pojęcia, jak bardzo się cieszę, że cię spotkałam.
I kiedy tak siedzieliśmy w kuchni i piliśmy kakao z bitą śmietaną, i zrobiły nam się białe wąsy jak u staruszków, przyszło mi do głowy, że nie tylko ona cieszyła się z naszego spotkania. Ja również się cieszyłem, a do tego miałem przeczucie, że jest ono ważne. Ale o tym, że Hedvig wkrótce odmieni moje życie, nie miałem jeszcze wtedy pojęcia.
Gdy wypiliśmy kakao, pomyślałem, że czas wracać do domu, chociaż, prawdę mówiąc, nie miałem ochoty wychodzić. Ale istniały przecież granice tego, jak długo można przesiadywać u dziewczyny, której się właściwie wcale nie zna.
– Chyba muszę już iść – powiedziałem.
– Chyba musisz?
– Tak, chyba muszę? – powtórzyłem i zdałem sobie sprawę z tego, że to zabrzmiało jak pytanie.
– A w tym morzu pływa ryba, która się nazywa Chyba – wyrecytowała Hedvig i się roześmiała.
– Hę?
– Mój brat zawsze to powtarza. I ma całkowitą rację, jak zawsze. To, że chyba musisz iść, oznacza, że możesz jeszcze trochę zostać. Tak myślę. I on na pewno by się ze mną zgodził.
– Ach tak.
– Lubisz bawić się w chowanego? Mam nadzieję, że tak. Wszyscy zdrowi na umyśle lubią zabawę w chowanego. A tak się składa, że jesteś w domu, który najlepiej się do tego nadaje w całym mieście, więc po prostu nie możesz nie wziąć udziału w jednej króciutkiej rundce, prawda?
– Chyba rzeczywiście nie mogę.
– Chyba. Znowu powiedziałeś chyba. Nie, absolutnie nie możesz.
– Okej.
Czułem łaskotanie w żołądku. Gra w chowanego w Villi Kvisten brzmiała jak najwspanialsza zabawa, jaką można było wymyślić.
– Ja odliczam, ty się chowasz – powiedziała. – Byłoby niesprawiedliwie, gdybym ja pierwsza się chowała, bo znam w tym domu każdy kąt, każdy zakamarek, i do końca życia byś mnie nie znalazł. A jeśli jest coś, czego bym nie chciała, to rozstać się z tobą.
Stanęła przy drzwiach.
– Będę liczyć do dwudziestu.
Zamknęła oczy.
– Jeden... dwa... trzy...
Wyszedłem szybko z kuchni, cicho zamknąłem za sobą drzwi i rozejrzałem się dookoła. Po obu stronach korytarza znajdowało się kilkoro drzwi, a na końcu były schody prowadzące na piętro. Podbiegłem do pierwszych drzwi i otworzyłem je. To był salon. Zakradłem się ostrożnie do środka. Ściany były pokryte zielonymi tapetami, a od czarnego pieca stojącego w rogu biło przyjemne ciepło. Ten pokój również został świątecznie udekorowany: na oknach wisiały mikołaje z papieru i błyszczące gwiazdy betlejemskie. Przy jednej ze ścian stała ogromna aksamitna kanapa z miękkimi oparciami. Poczułem ogromną ochotę, żeby wskoczyć na nią i zakopać się w tych wszystkich poduszkach.
Ale przecież miałem się schować, a w tym pokoju nie było żadnej dobrej kryjówki.
Wybiegłem na korytarz. Hedvig wciąż liczyła na głos:
– Dziesięć... jedenaście... dwanaście...
Otworzyłem kolejne drzwi. W środku znajdowała się wielka biblioteka, wszystkie półki zastawione były książkami. Spojrzałem na nie: większość wyglądała staro. Bordowe skórzane grzbiety ze złotymi literami. Na podłodze leżał gruby dywan, przy oknie stał pomalowany na biało fotel bujany, a na parapecie wysoki świecznik adwentowy, w którym trzy świece były wypalone do połowy, tak jak powinno być, bo przecież zbliżała się czwarta niedziela adwentu.
Ale tu też nie było się gdzie schować. Teraz musiałem się pospieszyć. Szybkim krokiem wyszedłem na korytarz.
– Piętnaście... szesnaście... siedemnaście... – liczyła Hedvig.
Już miałem zamknąć za sobą drzwi do biblioteki, gdy nagle coś mnie powstrzymało. Chyba coś tu się nie zgadza, pomyślałem.
Cofnąłem się w głąb pokoju.
Dziwne...
Fotel bujany, który zaledwie chwilę wcześniej był biały, lśniący i piękny, nagle zrobił się szary, zakurzony i zniszczony. To na pewno wina oświetlenia, pomyślałem. СКАЧАТЬ