Dobry omen. Терри Пратчетт
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Dobry omen - Терри Пратчетт страница 11

Название: Dobry omen

Автор: Терри Пратчетт

Издательство: PDW

Жанр: Зарубежная фантастика

Серия:

isbn: 9788381696753

isbn:

СКАЧАТЬ strona również nie przegrywała, mogła za to wykazać się przed przełożonym sążnistym raportem o kolejnych sukcesach w ciężkich zmaganiach z przebiegłym i doskonale poinformowanym przeciwnikiem.

      W praktyce oznaczało to, że Crowley miał wolną rękę w planowaniu rozwoju Manchesteru, zaś Azirafal działał swobodnie w Shropshire. Gdy Crowley zajął się Glasgow, Azirafal objął pieczę nad Edynburgiem. Żaden nie rościł sobie praw wyłączności do Milton Keynes9, chociaż obydwaj zgłosili to w raportach jako osobiste osiągnięcie.

      Naturalną konsekwencją Układu było więc to, że każdy dbał o rewiry kolegi, ilekroć wymagały tego okoliczności lub nakazywał zdrowy rozsądek. W końcu obydwaj wywodzili się z tego samego rodu. Zatem jeśli jeden ruszał na krótki wypad z kuszeniem na głęboką prowincję, należało się spodziewać, iż drugi uda się do miasta dla wywołania tu i ówdzie standardowej niebiańskiej ekstazy. Sprawy toczyły się równolegle bez konieczności wszechstronnego współudziału, co w praktyce dawało więcej wolnego czasu każdemu i redukowało koszty o pięćdziesiąt procent.

      Czasami Azirafala gryzło poczucie winy za taki stan rzeczy. Tysiące lat obcowania z ludźmi nie pozostało bez skutków ubocznych w jego mentalności, tyle że były one skrajnie różne od zmian w mentalności Crowleya.

      Ponadto zwierzchnicy nie dbali specjalnie o to, kto i ile robił, jeśli zadanie zostało wykonane.

      Obecne czynności Azirafala można byłoby nazwać towarzyszeniem Crowleyowi w karmieniu kaczek ze stawu w St. James Park.

      Kaczki z St. James Park tak przywykły do przyjmowania pokarmu z rąk spotykających się tam potajemnie agentów służb specjalnych, że wykształciły w sobie swoisty odruch Pawłowa. Jeśli wybranemu losowo kaczorowi z St. James Park pokażemy zdjęcie dwóch mężczyzn, z których jeden będzie miał czarną pelisę, a drugi ciemny płaszcz i dobrany kolorystycznie szalik, kaczor natychmiast podniesie głowę i zacznie wyczekująco kłapać dziobem. Kaczki o wyrobionych gustach preferują chleb razowy z rąk radzieckiego attaché kulturalnego, zaś zakalcowate kromki od „Hovis i Marmite”, rzucone wprawną ręką szefa MI 9, to prawdziwy przysmak dla koneserów.

      Azirafal rzucił kawałek skórki w stronę najbardziej parszywego kaczora, który chwycił go w locie i natychmiast poszedł na dno jak kamień.

      Anioł odwrócił się do Crowleya i mruknął:

      – No, wiesz…

      – Przepraszam – powiedział Crowley. – Zapomniałem się.

      Kaczor wynurzył się, trzepocząc wściekle skrzydłami.

      – Naturalnie wiedzieliśmy, że coś się szykuje – podjął Azirafal. – Ale sądziliśmy, że takie cuda mogą się dziać tylko w Ameryce. Za oceanem przepadają za czymś takim.

      – I wystarczy, że tam przepadają – stwierdził posępnie Crowley, w zamyśleniu wędrując wzrokiem do bentleya. Solidne klamry przytwierdzały tylne koło do błotnika i mostu.

      – No tak. Amerykański dyplomata z misją. Za dużo blichtru, za dużo tanich popisów. Odnoszę wrażenie, że traktujecie Armageddon jak szlagier z Hollywood, który powinien się dobrze sprzedać tam, gdzie się da.

      – Nie tam, gdzie się da, tylko wszędzie. Absolutnie wszędzie. We wszystkich królestwach tego świata – odparł Crowley.

      Azirafal rzucił ostatnie okruchy kaczkom, które natychmiast zmieniły obiekt nagabywania na bułgarskiego attaché do spraw marynarki i tajemniczego dżentelmena w krawacie w barwach Cambridge. Azirafal wrzucił papier do kosza, stanął twarzą do Crowleya i powiedział:

      – To MY wygramy.

      – Ale TY tego nie chcesz – odparł diabeł.

      – Wyjaśnij dlaczego, jeśli łaska.

      – Słuchaj… – zaczął Crowley rozpaczliwie. – Powiedz, ilu macie u siebie muzyków? Tych prima sort, hę?

      Azirafal poczuł się zbity z tropu.

      – No… Niech pomyślę… to będzie… – zaczął niepewnie.

      – Dwóch… – stwierdził Crowley. – Tylko Elgara i Liszta. Nikogo więcej. Reszta u nas. Beethoven, Brahms, Bachowie, Mozart. Wszyscy. Potrafisz sobie wyobrazić wieczność tylko z Elgarem?

      Azirafal zamknął oczy.

      – Za łatwo ci przyszło – wystękał.

      – A widzisz – ciągnął Crowley z błyskiem triumfu w oku. Znał czułe punkty Azirafala, jednym z nich była muzyka. – Nie ma płyt kompaktowych. Nie ma Royal Albert Hall. Nie ma Carnegie. Ani Glyndbourne’a. Tylko niebiańskie chóry dwadzieścia cztery godziny na dobę.

      – To niesmaczne – mruknął Azirafal.

      – Ty to powiedziałeś. Jak jajka na miękko bez soli. A propos, jajek też nie ma… Ani soli. Ani wędzonego łososia z cytrynką. Ani restauracji, gdzie wszyscy cię znają. Ani krzyżówek w „Daily Telegraph”. Ani sklepików ze starociami. Ani antykwariatów. Ani białych kruków. – I Crowley jątrzył coraz głębiej w nieoficjalnych upodobaniach Azirafala – …ani nawet srebrnych tabakierek późnowiktoriańskich.

      – Ale po naszym zwycięstwie życie będzie lepsze – zakrakał Azirafal.

      – Tyle, że nieciekawe. Słuchaj, doskonale wiesz, że to ja mam rację. Tobie do szczęścia potrzeba tylko harfy, a mnie wideł.

      – Przecież wiesz, że u nas się nie grywa na harfach.

      – My też nie używamy wideł. To była przenośnia.

      Przez chwilę patrzyli na siebie w milczeniu. Azirafal spojrzał na swoje wypielęgnowane dłonie.

      – Moi bardzo chcą, by to się stało. W końcu od początku o to chodziło. Ostatni sprawdzian na ogniste miecze, Czterech Jeźdźców, morze krwi, no i cała ta nudna reszta – powiedział, wzruszając ramionami.

      – A potem co? KONIEC GRY, WRZUĆ MONETĘ?

      – Czasami zupełnie nie nadążam za twoimi figurami retorycznymi.

      – Lubię morze, jakie jest. To wszystko nie musi nastąpić. Nie musicie prowadzić testu aż do kompletnego zniszczenia wszystkiego i wszystkich, tylko po to, aby się przekonać, czy nie popełniono błędu w planach.

      Azirafal ponownie wzruszył ramionami.

      – Zrozumienie tego przerasta możliwości twojego umysłu – skwitował, owinął się dokładniej płaszczem i postawił kołnierz. Nad miastem gromadziły się ołowiane chmury. – Poszukajmy cieplejszego miejsca.

      – Mam wskazać drogę? – zapytał ponuro Crowley. Ruszyli milczący i przygnębieni.

      – Nie w tym rzecz czy się z tobą zgadzam, czy nie – zaczął anioł, gdy szli przez trawnik. – Ale w tym, że mnie nie wolno nie wykonać polecenia. СКАЧАТЬ



<p>9</p>

Uwaga dla Amerykanów i innych cudzoziemców: M.K. jest nowym miastem w połowie drogi między Londynem a Birmingham. W zamyśle urbanistów miało to być nowoczesne miasto, z pełną infrastrukturą, doskonale zorganizowaną siecią usług i zdrową atmosferą, słowem raj na ziemi. Wielu synów starego Albionu nie potrafi ukryć rozbawienia z tego powodu.