Название: Sekretne dziecko
Автор: Kerry Fisher
Издательство: PDW
Жанр: Современная зарубежная литература
isbn: 9788308067796
isbn:
Pisałam do Danny’ego i mówiłam mu o swoich wyjściach z przyjaciółmi. On odpisywał: „Cieszę się, że radzisz sobie z samotnością. Z drugiej strony, muszę przyznać, że jestem trochę zazdrosny. Żeby tylko żaden z facetów nie zawrócił ci w głowie… Ty i Louise jesteście dla mnie wszystkim!”. Uśmiechałam się, gdy to czytałam.
Tańczyłam z innymi, gdy mnie prosili, ale nigdy więcej niż dwa razy, czasem trzy, jeśli to był naprawdę dobry tancerz. Kiedy melodia miała rytm, nogi same rwały mi się do tańca. Bardziej nachalni adoratorzy, widząc to, pytali urażeni: „Jak możesz mówić, że nie masz ochoty tańczyć? Ledwie utrzymujesz ręce i nogi w spokoju”. Jednak nawet gdy któremuś udało się mnie przekonać, na nikogo nie patrzyłam tak jak na Danny’ego.
Kiedy wrócił do Portsmouth w czerwcu 1967 z wyprawy, po której jeszcze spędził kilka tygodni w Szkocji, Louise miała czternaście miesięcy i już mówiła „dada”, oczywiście ku zachwytowi Danny’ego. Mieliśmy przed sobą wspaniały miesiąc urlopu i wkrótce wróciliśmy do dawnego rytmu sobotnich wyjść na potańcówki. Moi rodzice zostawali wtedy z Louise. Tata żegnał nas w drzwiach: „Idźcie, bawcie się, korzystajcie z tego, że jesteście młodzi”. Czułam się jak królowa balu, kiedy Danny obracał mnie w takt A Little Bit Me, A Little Bit You. Lekkość jego ruchów przekładała się na swobodne wirowanie spódnicy wokół moich kolan.
W pierwszą taką sobotę orkiestra poprosiła, by jakiś ochotnik zaśpiewał z nimi na scenie refren: What Becomes of the Broken Hearted?
„Zapraszamy tylko osoby, które umieją śpiewać, nie chcemy, żeby sala opustoszała”.
„Idź, Susie”, zachęcał mnie Danny.
Opierałam się, rozdarta między przypływami odwagi a chęcią ukrycia się pod ścianą, ale Danny przepchnął mnie do przodu. Lider zespołu, Rob, kucnął na skraju sceny.
„Jak masz na imię? I uważasz, że umiesz śpiewać? Wypróbujemy ją?!”
Rozległy się głośne wrzaski. Rob zaśpiewał początek i podsunął mi mikrofon. Gdy zaśpiewałam kolejne wersy, opadł na pięty. „A to niespodzianka. Słyszeliście to?”
I nagle kilkanaście rąk uniosło mnie na scenę. Nie spuszczałam wzroku z Danny’ego, który uśmiechał się tak szeroko, jakbym dawała koncert w Albert Hall, a nie wyśpiewywała refren w zatłoczonej sali, w której czuć było papierosami i stęchłym piwem.
Przez kilka kolejnych sobót Rob w pewnym momencie rozglądał się po zebranych i zapraszał mnie gestem do udziału w występie. Danny nie miał nic przeciwko temu, bawił się z żonami i dziewczynami swoich przyjaciół, które aż się rwały do tańca z królem jive’a. Przed wejściem na scenę urządzałam wielkie widowisko ściskania Danny’ego – publiczne okazanie wzajemnego prawa własności. Przy każdej piosence o miłości patrzyliśmy na siebie i przez chwilę czy dwie wszyscy dokoła przestawali dla nas istnieć, i byliśmy tylko my w naszym własnym świecie. Następnego dnia, przy niedzielnym obiedzie, Danny opowiadał moim rodzicom, które piosenki wykonywałam, i namawiał mnie, żebym śpiewała dla nich fragmenty. Tata żartował, że Danny powinien uważać, żebym mu nie uciekła z Beatlesami, a mama tylko wtrącała: „Może jeszcze kapustki? Bułeczkę? No co ty, taki kawał chłopa, może jeszcze ziemniaczków?”. Wiedziałam, że jak tylko obie wyjdziemy do kuchni po szarlotkę, znowu będzie mi wbijać do głowy podstawowe zasady utrzymania „takiego porządnego mężczyzny jak Danny” – jakby on nie potrzebował nawet kiwać palcem, żebym przy nim została. „Pamiętaj, żeby czuł się najważniejszą osobą w twoim życiu. Nie pozwól, żeby to całe śpiewanie uderzyło ci do głowy”.
Takie gadanie działało mi na nerwy, ale za każdym razem, gdy stawałam na scenie z mikrofonem w ręce, czułam się jak gwiazda z programu „Top of the Pops”. Nie byłam wtedy nudną Suzanne Duarte z Portsmouth, która połowę życia spędza na czekaniu na list od Danny’ego, a drugą połowę na odliczaniu dni z niecierpliwością lub niepokojem, zależnie od tego, czy zbliża się jego przyjazd, czy wyjazd. Patrząc na tych ludzi kołyszących się w rytm The Green Green Grass of Home albo szalejących do Good Vibrations, czułam się tak, jakby o mojej wartości stanowiło to, kim jestem, a nie przypisana mi rola żony i matki. W głębi duszy podobała mi się myśl o sobie jako nowej Cilli Black. Obcięłam sobie nawet włosy tak krótko jak ona, ale kiedy Danny zauważył: „Wyglądasz jak Cilla!”, odparłam, żeby się nie wygłupiał, i że fryzjer niedokładnie zrozumiał, o co mi chodziło.
I oto na początku lipca, kiedy już byłam strzępkiem nerwów, bo Danny wybierał się w najdłuższą z dotychczasowych misji, zmarł mój ojciec. Za kilka dni skończyłby czterdzieści sześć lat. W dniu jego urodzin zamiast tortu i szampana mama kupiła steki, a w miejscu, w którym powinien siedzieć tata, stanęło dziecięce krzesełko z Louise. To wtedy dostałam kieszonkowy zegarek po ojcu. A tydzień później, gdy jego pędzel do golenia wciąż stał na umywalce i zapach jego wody kolońskiej jeszcze nie wywietrzał z sypialni rodziców, pożegnałam Danny’ego na piętnaście miesięcy.
Jeszcze do niedawna widząc kogoś, kto siedział w fotelu i użalał się nad sobą, mówiłam: „Trzeba wziąć się w garść”. Nagle zdałam sobie sprawę, że rozpaczy nie da się zebrać w stado i zapędzić do zagrody. Ta słabowitość, bierność, którą kiedyś pogardzałam, teraz chwyciła mnie w swoje sidła. Jedynym, co zmuszało mnie do wstania rano z łóżka, był płacz Louise dobiegający z jej pokoju. Czasami leżałam jeszcze chwilę, słuchając, jak kopie w pręty łóżeczka. Dni do powrotu Danny’ego ciągnęły się jak ciemny labirynt, w którym sama nie czułam się pewnie. Wtedy myślałam o mamie, która nigdy sama nie zapłaciła żadnego rachunku, nigdy nie zamawiała węgla, nigdy nawet nie wymieniła w domu żarówki, a mimo to po śmierci ojca wciąż skądś czerpała siły, by iść naprzód. „Dam radę, kochanie. Jakoś muszę”. W poczuciu winy zmuszałam się, żeby wyjąć Louise z łóżeczka.
Po upływie kilku tygodni mama zaczęła mnie namawiać do wychodzenia z domu i spotykania się ze znajomymi: „Oderwiesz myśli od innych rzeczy. Dla Louise nie jest dobrze przebywać z mamą, która się tak rozkleja. Tata nie chciałby tego, Danny też nie. Ja zajmę się Louise. A ty wybierz się do kina z innymi żonami”.
Ale inne żony wolały iść na tańce. A zespół muzyczny chciał, żebym śpiewała.
Jaka byłam głupia.
ROZDZIAŁ 3
Październik 1968
Nie mogłam znaleźć sobie miejsca, czekając, aż Danny zjawi się w drzwiach. Louise udzielił się mój niepokój i marudziła, snując mi się pod nogami. Wiem, wiem, musztarda, obiad, rozlane mleko i tak dalej, ale mimo wszystko miałam zamiar spróbować być dobrą żoną. Odkurzyłam każdy kąt i nawet wyfroterowałam parkiet. Mama byłaby ze mnie dumna. Zawsze sobie podkpiwała: „Danny, musisz od niej wymagać. Moja Susie nie przepada za pracami domowymi”.
Owszem, kiedy mieszkałam z rodzicami, byłam leniwa – wolałam śpiewać do szczotki СКАЧАТЬ