Zranić marionetkę. Katarzyna Grochola
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Zranić marionetkę - Katarzyna Grochola страница 6

Название: Zranić marionetkę

Автор: Katarzyna Grochola

Издательство: PDW

Жанр: Современные детективы

Серия:

isbn: 9788308067819

isbn:

СКАЧАТЬ pozbyć rodziców przed pierwszą i resztę nocy spędzić upojnie, co było zasługą tym razem wyłącznie Joany, jakby czuła, że pomysł z kolacją nie bardzo wypalił, i starała mu się to wynagrodzić.

      Ale kiedy po przyjściu z łazienki (zawsze musiała wziąć prysznic po seksie) powiedziała, że liczy na to, że tak właśnie będzie zawsze, poczuł ten nieuzasadniony zamęt po raz pierwszy.

      Natknął się na Elżbietę od razu następnego dnia po południu.

      Wychodził z łazienki w ręczniku owiniętym dokoła bioder, do pracy szedł na popołudnie i prawdę powiedziawszy, spróbował, do czego go wszyscy namawiali wczoraj – czuć się swobodnie, czuć się jak we własnym domu.

      – Ojej – jęknęła pani Elżbieta, od wczoraj Elżbieta, i zasłoniła teatralnie ręką oczy. – Bardzo przepraszam, u nas się wkłada szlafrok. Ja tylko przyszłam po pranie. Zostawiaj brudne ubrania tutaj – wskazała na duży kosz stojący w przedpokoju pod lustrem w grubych, siermiężnych drewnianych ramach – to je wezmę na dół i dam do wyprania pani Uleńce. Joana tak robi.

      Stał przed nią jak idiota, z lekko wilgotnym torsem, z rękami skrzyżowanymi na piersiach w obronnym geście, jakby był kobietą złapaną na golasa przez podglądacza.

      – Ja sam piorę swoje rzeczy – powiedział, czując, że głos mu zadrżał niebezpiecznie.

      – Nie szkodzi. – Elżbieta machnęła ręką, przysiągłby, że lekceważąco. – Teraz będzie inaczej. Joanka nie ma tu przecież pralki! – dokończyła z wyrzutem, jakby to była jego wina.

      Wystarczająco trudno było mu się przyzwyczaić do ciągłej obecności Joany, którą przecież uwielbiał. Ale była przy nim cały czas, z wyjątkiem krótkich wizyt u kosmetyczki i długich u fryzjera, paru godzin kursów z malarstwa i kawki z mamą – „Ona się czuje taka samotna, jak taty nie ma”.

      Przyszłej teściowej w pustym mieszkaniu się nie spodziewał.

      Kiedy Joana pojawiła się w drzwiach, był gotów do wyjścia.

      Zarzuciła mu ręce na szyję, a on poczuł, że chce ją porwać do swojego małego mieszkanka, bez widoku na ogród, ba, nawet bez balkonu, wrócić do siebie, razem z nią, rzucić ją na materac na podłodze i kochać się bez tchu i bez nasłuchiwania, czy ktoś lub coś jest obok, nawet jeśli tylko tu są możliwości do wykorzystania i szerokie perspektywy na przyszłość.

      – Idziesz? Trzeba ci znaleźć jakąś fajną pracę. Ojciec to załatwi – stwierdziła, przytulając się do jego szarego swetra.

      Znowu mu zapachniało wiosną, ale poczuł mrowienie na plecach.

      – Mam fajną pracę – odparł.

      – Będziesz miał fajną pracę wieczorem, a teraz całuj – powiedziała i nadstawiła usta, a usta miała słodkie i pachnące poziomkami.

      Kiedy go całowała, przestawał myśleć i przestawał się obawiać czegokolwiek. Przestawał też słyszeć i rozumieć, co do niego mówi. Ważne były tylko te poziomki.

      Oderwał się od niej z trudem. Ale naprawdę musiał już wychodzić.

      – Muszę iść, mamy trupa. – Odsunął ją od siebie najbardziej łagodnie, jak mógł.

      – Trupa! – prychnęła. – Trup ma być lepszy niż ja?

      Uśmiechnął się i pogłaskał ją po policzku.

      – Ty jesteś najlepsza na świecie. Lecę.

      A teraz, dojeżdżając do domu denata, czuł, jakby wszystko wracało na swoje miejsce, jakby z nierzeczywistości przenosił się na znane sobie tereny, gdzie nareszcie mógł być sobą.

*

      Jechała do hospicjum dość wolno.

      Całe miasto stało.

      Dłubała w radiu. Przełączała kolejne stacje, chcąc znaleźć tę, na której co kwadrans podawano informacje o stanie dróg – czyli przejezdności w stolicy. Ot, takie nowe słowo, przejezdność.

      O tej godzinie nie powinno być jeszcze korków – specjalnie wybierała tę porę na odwiedziny, żeby omijać ruch, żeby zdążyć przed szesnastą, a wracać do domu po osiemnastej. Kiedy już przewalą się wracający z pracy.

      Ona na szczęście miała wolny zawód i mogła pracować w dowolnych godzinach.

      Ale dzisiaj musiało się coś wydarzyć, co zaburzyło porządek na warszawskich ulicach. Stała już piętnaście minut na zjeździe z Puławskiej, światła się zmieniały co parę minut, a w lewo samochody w ogóle nie skręcały. Niestety, ominęła wcześniejszy zjazd, na którym nie było korków, i teraz nie mogła się już wycofać. Sznur samochodów huczał z włączonymi silnikami, huczał i stał. Z rur wydechowych uchodził beztrosko dwutlenek węgla i podgrzewał planetę. Szare niebo próbowało przepuścić trochę promieni słonecznych, ale były mdłe jak wszystko dookoła.

      Sztukę cierpliwości ćwiczyła już od jakiegoś czasu.

      Stoisz w korku?

      Pomyśl o czymś przyjemnym, przejmuj się tylko tym, na co masz wpływ, nie próbuj zmieniać tego, na co wpływu nie masz.

      Nie kop się z koniem – dodawała od siebie do tych złotych myśli swoje trzy grosze. Nie mogła objechać korka. Nie mogła nikogo wyprzedzić, mogła stać i czekać. Albo robić coś pożytecznego.

      Otworzyła schowek i zaczęła porządkować rzeczy wrzucane tam niedbale przez ostatnie tygodnie.

      Opakowanie po chińszczyźnie – na podłogę, łatwiej będzie sprzątnąć to, co widać, niż to, co niewidoczne. Bilety z autostrady (była w Krakowie miesiąc temu) – rozprostować, schować dla księgowej, faktura za benzynę – rozprostować, schować dla księgowej, faktura za benzynę z kwietnia zeszłego roku – zmiąć, wyrzucić na podłogę. Gazetka „Twoje Miasto” – na cholerę ją tu schowała? – wyrzucić. Cukierki, pozlepiane od upału – kiedy je kupiła? – wywalić, nie rozkleją się. Keczup w podłużnym schowanku, jednorazowy – wywalić, nie będzie go jeść. Świeczka – zachować.

      Przeczytała kiedyś o ludziach w Kanadzie, którzy uwięzieni w czasie potężnej burzy śnieżnej przeżyli tylko dzięki temu, że mieli świece w samochodzie. Mogli się ogrzać. Od razu kupiła wtedy sześć i wsadziła do schowka.

      Na wszelki wypadek.

      Jakby tu ją złapała jakaś śnieżyca, na przykład pod Radomiem.

      I na kilka dni odcięła od świata.

      Usłyszała trąbienie i odruchowo nacisnęła gaz.

      Samochód przed nią przesunął się ze dwa metry, jednemu udało się skręcić.

      W takim tempie będzie tu stała do usranej śmierci.

      Ponownie schyliła СКАЧАТЬ