Zamęt. Vincent V. Severski
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Zamęt - Vincent V. Severski страница 29

Название: Zamęt

Автор: Vincent V. Severski

Издательство: PDW

Жанр: Криминальные боевики

Серия: Zamęt

isbn: 9788380157187

isbn:

СКАЧАТЬ Usiadł okrakiem na desce i przybliżył twarz do twarzy Henryka. Powoli przesuwał spojrzenie z jego czoła na policzki, potem na lewe oko, na usta… Henrykowi wydawało się, że wzrokiem mordercy jak ostrym nożem wodzi mu po twarzy.

      – Lęk? – zapytał cicho. – Wiesz, co to jest lęk?

      – No… wiem… – Henryk zrobił niewyraźny grymas.

      – Nie wiesz! – Tygrys podniósł głos. – To co ty wiesz? – Zrobił się agresywny. – Lęk karmi i napędza świat, jest jego motorem, tłumaczy i miłość, i śmierć, jest istotą człowieczeństwa…

      Henryk nawet nie zdążył się zastanowić nad jego słowami, gdy poczuł potężne uderzenie w głowę, a wraz z nim usłyszał przeraźliwy, ostry gwizd i nim zamknął oczy, zobaczył, jak zamazana twarz Tygrysa unosi się i zapada w ciemność.

      29

      Ostatni przyszedł Dima. Spóźnił się piętnaście minut, ale nie musiał się tłumaczyć. Ważne, że też był czysty.

      Tego dnia nikt nie miał obserwacji. Monika sprawdzała się ostro w tramwajach, sklepach i odludnych miejscach, a Dima zrobił trasę przez Wawer, Zalesie, Otwock i Miedzeszyn. Na Kabaty wjechał podjazdem od strony Powsina, gdzie powinna się wyłożyć każda obserwacja.

      Witek i Ela obstawiali Romana, ciągnąc za nim kontrobserwację, więc nie musiał się sprawdzać. Też okazał się czysty. I to było najważniejsze. Oznaczało, że jeżeli wczoraj się nie pomylił, to celem obserwacji był lokal konspiracyjny.

      O tym, że tam właśnie spotykali się członkowie Sekcji, nikt w Agencji nie wiedział. Było jednak jasne, że Roman Leski działa na specjalnych prawach i musi mieć odpowiedni lokal na mieście. I choć uchodził za niezwykle przenikliwego i inteligentnego, to jednak miał zerowe doświadczenie operacyjne, a zatem potrzebował jakiegoś wojska. Odkrycie, kto z nim pracuje, dałoby możliwość wejrzenia w to, co się dzieje po drugiej stronie lustra, i dyskretnego kontrolowania jego działalności. Czyli uzyskania dostępu do najtajniejszych spraw i wpływania na ich bieg. A tego pragnęli wszyscy ci, którym marzyła się wielka władza.

      Atmosfera tajemniczości, jaka narosła wokół Leskiego, nie przysparzała mu sympatii. Mity rodziły mity. Już samym swoim istnieniem Leski prowokował wszystkich cyników, hipokrytów, mitomanów, megalomanów, ludzi zjednoczonych wspólnotą interesów, którzy wspierając się duchowo, robili w wywiadzie szybką karierę. Był poza ich zasięgiem, więc dusili w sobie nienawiść i życzyli mu jak najgorzej. Wiedział o tym doskonale, tak jak i o tym, że ktoś w końcu od myśli przejdzie do czynów.

      – Podsumowując… – ciągnął swoją analizę Roman – zapewne mnie wystawił ktoś z naszego środowiska… z obecnych lub byłych. Wydaje się jednak, że musi mieć poważny powód, by zlecić komuś obserwację, właściwie rozpracowanie, i zakładać, że to się nie wyda.

      – Zgadzam się – odezwał się Dima. – Determinacja tych ludzi na to właśnie wskazuje. Nie powinniśmy więc odrzucać podejrzenia naczelnika Błaszczyka, że uprowadzenie w Pakistanie ma drugie dno. Przecież w tej chwili nie prowadzimy żadnych innych działań. Bardzo prawdopodobne, że ekipa obserwacyjna to jakieś prywatne biuro detektywistyczne zatrudniające emerytów z policji lub ABW. Warto by pogrzebać w tym grajdołku, może coś wyjdzie.

      – Obawiam się, że Roman jest w poważnym niebezpieczeństwie – wtrąciła się Monika i wszyscy spojrzeli na nią zaskoczeni. – Jeżeli zlecenie wyszło z Agencji lub okolic, to gra idzie o wszystko. Oni nie chcą się dowiedzieć, co robimy. Im zależy, by nas przed czymś powstrzymać. Nic tak nie pobudza wyobraźni jak tajemnice i niczego nie boimy się bardziej niż ciemności. – Urwała na moment, a kiedy zauważyła, że jej metafora zrobiła wrażenie, dodała: – I wydaje mi się, że jeżeli nas rozpracują, też będziemy zagrożeni.

      Monika była artystką i myślała inaczej niż wszyscy inni. Rejestrowała otaczające ją fakty, porządkowała je według swoich zasad i tworzyła z nich abstrakcyjną, czytelną tylko dla siebie kompozycję. Świat odbierała obrazami, które zapisywała w swojej świadomości, by następnie je z siebie wyrzucić. Nie oceniała, informowała.

      Ktoś z zewnątrz mógłby sądzić, że jej teorie pochodzą ze świata Jonathana Carrolla, i z początku trudno byłoby mu w nie uwierzyć. Szybko jednak się okazywało, że Monika prawie nigdy się nie myli. Dlatego Dima nie bagatelizował jej opinii.

      Siedzieli teraz za stołem, pochyleni nad kubkami z herbatą, i milczeli. Już od wczoraj czuli, że wokół nich dzieje się coś niezwykłego, ale teraz Monika uzmysłowiła im, że to poważne zagrożenie. Tym bardziej że po raz pierwszy spotkało ich to na terenie własnego kraju.

      – Myślę… – zaczął Dima, ale nie dokończył, bo na stole odezwał się tablet Witka i wszyscy znów zamilkli.

      Wiedzieli, co ten sygnał oznacza.

      Witek przez dłuższą chwilę obserwował tablet, dotykał ekranu, na koniec podniósł wysoko brwi i spojrzał wymownie na Romana, który znacząco pokiwał głową.

      – Nie do mnie należy ocena – rzucił skromnie Witek – ale Monika ma rację. Sami popatrzcie.

      Wszyscy się zbliżyli do jego tabletu.

      W drzwiach do lokalu konspiracyjnego zamiast wizjera zamontowana była kamerka internetowa, która rybim okiem rejestrowała każdy ruch za progiem. Witek i Ela, odpowiedzialni za obsługę lokalu, mieli bieżący podgląd. Zasięg kamerki pokrywał cały korytarz.

      Na ekranie była trzynasta trzydzieści jeden. Najpierw pojawił się mężczyzna w czarnym policyjnym mundurze, z bronią. Wysiadł z windy, której drzwi zablokował jakimś przedmiotem, i szybko obszedł piętro. W uszach miał słuchawki. Zatrzymywał się przy każdych drzwiach, przykładał do nich jakieś urządzenie, przez moment nasłuchiwał i zaklejał wizjer samoprzylepną karteczką. Na koniec podszedł do drzwi lokalu i powtórzył czynności, z wyjątkiem ostatniej. Nie zakleił wizjera.

      Wyraźnie dał komuś znak ręką. Ze schodów wyłoniło się błyskawicznie jeszcze dwóch wysportowanych mężczyzn. Ubrani po cywilnemu, lecz w kominiarkach, oparli się plecami o ścianę po obu stronach i wyjęli broń.

      Wszystko odbywało się szybko, bez słowa, wydawało się dobrze przemyślane. Od razu było widać, że to zawodowcy.

      Policjant stanął przed drzwiami, przyłożył urządzenie nasłuchowe i nacisnął dzwonek. Powtórzył to trzykrotnie. Dał znak głową dwóm pozostałym i z kieszeni spodni wyciągnął przedmiot przypominający latarkę. Przyłożył go do górnego zamka i usłyszeli ciche mechaniczne mruczenie. Po kilkunastu sekundach powtórzył to z drugim zamkiem. Gdy skończył, mężczyźni w kominiarkach szybko zniknęli na klatce schodowej. Policjant zerwał karteczki z wizjerów i wskoczył do windy.

      Na ekranie była trzynasta trzydzieści cztery. Akcja trwała minutę i dwadzieścia cztery sekundy.

      – Uff… – Monika głośno wypuściła powietrze. – Forsyth czy raczej Le Carré? Na pewno profesjonaliści, i to dobrzy. – Powiodła wzrokiem po twarzach kolegów. – Czy to byli nasi? A jeśli nie, to kto? Trochę mi to wygląda na zamówioną inscenizację.

СКАЧАТЬ