Zamęt. Vincent V. Severski
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Zamęt - Vincent V. Severski страница 26

Название: Zamęt

Автор: Vincent V. Severski

Издательство: PDW

Жанр: Криминальные боевики

Серия: Zamęt

isbn: 9788380157187

isbn:

СКАЧАТЬ style="font-size:15px;">      W końcu Oliver przestał jeść sery i jego stan poprawił się na tyle, że zaczął siedzieć. Nikt jednak nie mógł powiedzieć, że nie ma problemów z żołądkiem, chociaż Henryk w ogóle nie jadł sera, a Japończyk warzyw. Jürgen uparcie obarczał winą wodę i bakterie, które mieli na rękach. Brak choćby prowizorycznego sedesu i jakiegokolwiek papieru pogarszał ich samopoczucie jeszcze bardziej. Dobrze, że przynajmniej dostali jakiś proszek, który zapobiegł swędzeniu. Pojawił się za to problem z goleniem, bo talibowie nie mieli ani nożyków, ani pianki. Najszybciej broda rosła Henrykowi.

      Po kilku dniach każdy miał już swoje stałe miejsce, które okupował, ale każde było sprawiedliwie równo oddalone od toalety.

      Tygrys przychodził do nich kilka razy dziennie i rozdawał wodę w butelkach. Siadał na drewnianej skrzynce, którą zawsze przynosił ze sobą. Stawiał ją w tym samym miejscu pod ścianą, jak wykładowca, który chce kontrolować wszystkich swoich uczniów. Automat oddawał strażnikowi przed wejściem. Drugi wchodził z nim do środka i stawał obok z kałasznikowem gotowym do strzału.

      Oparty plecami o ścianę Tygrys czekał, aż któryś z więźniów rozpocznie z nim rozmowę. Nigdy nie zaczynał pierwszy, patrzył prowokacyjnie i Henrykowi się wydawało, że talib prowadzi z nimi jakąś grę. Był inteligentny, mówił świetnie po angielsku, miał rozległą wiedzę, ale udawał prostszego, niż w rzeczywistości był. Sprawiał wrażenie, jakby chciał ukryć swoją prawdziwą tożsamość, i czuć było wyraźnie, że robi to w jakimś określonym celu.

      To był dobry znak, uważał Henryk, bo gdyby mieli ich zamordować na pokaz, takie zachowanie oprawcy byłoby bezsensowne. Tygrys nie wyglądał na słabego człowieka, który ma skrupuły i martwi się, jak zapamiętają go ofiary. Pojawiał się delikatny promyk nadziei, że może przeżyją, jeśli Tygrys nie jest tylko inteligentnym psychopatą.

      Taka była iskierka nadziei, ale powodów do niepokoju znacznie więcej.

      Wieczorami Tygrys zapraszał kogoś na zewnątrz, jakby chciał coś ukryć przed pozostałymi. Rozmowy trwały kilkanaście minut i odbywały się zawsze w tym samym miejscu. Siadali na desce pod akacją, z widokiem na dolinę Śam i niebo. Strażnik z automatem stał z tyłu.

      Po rozmowie każdy zdawał relację. Były prawie identyczne. Mówili, że Tygrys lubi sobie pogadać o byle czym, wypytuje o jakieś sprawy bez znaczenia, opowiada o swojej miłości do islamu i daje do zrozumienia, że wszystko powinno się dobrze skończyć, uspokaja i trochę drażni. Tak twierdzili zgodnie wszyscy oprócz Henryka, który na rozmowie jeszcze nie był.

      Spodziewał się, że tego wieczoru przyjdzie jego kolej, i szczególnie go ciekawiło, w jaki sposób Tygrys uzasadni szczęśliwy koniec dramatu. Już po pierwszej rozmowie, kiedy Kazuo przyniósł taką wiadomość, Henryk nabrał podejrzeń, że Tygrys ma jakiś plan, więc kiedy ten schemat rozmowy powtórzył się jeszcze dwa razy, przypuszczenie przerodziło się w pewność.

      Jest źle i trzeba coś robić – pomyślał i spojrzał na Jürgena, który siedział pod ścianą, z głową opartą na kolanach.

      Dochodziła dwudziesta druga. Oliver, wyczerpany biegunką i odwodniony, spał skulony pod kocem, a Kazuo, niemal przyklejony do jedynej żarówki, jaka świeciła w pomieszczeniu, zapisywał coś w swoim notatniku, kiedy otworzyły się drzwi i do wnętrza zajrzał Tygrys w pakolu na głowie.

      – Panie Polak – powiedział po angielsku i wskazał palcem na Henryka.

      27

      Piątek był dniem biegania, które Dima zakończył skokami obunóż, po trzy stopnie, aż do drugiego piętra.

      Wziął prysznic i zaczął przygotowywać sobie śniadanie. Warzywa, szynka, jajko na twardo, kawa z mlekiem i świeży sok grejpfrutowy. To nie był dzień na croissanta, musiał porządnie się najeść, bo następny posiłek mógł mieć dopiero wieczorem.

      Zostało mu trzydzieści pięć minut do wyjścia.

      O ósmej miała zadzwonić Tamara, a nie mógł z nią rozmawiać w domu. Była pod jego szczególną ochroną i nie mógł pozwolić, by zagroził jej jakiś przypadek, czyjś błąd lub jego zwykła nieostrożność. Tamara nie była taką kobietą jak wszystkie inne w jego życiu, była tą jedną jedyną i jeśli miała taką pozostać, nikt nie mógł o tym wiedzieć.

      Wyszedł z domu, przeszedł na drugą stronę Kazimierzowskiej i wyjął smartfon. Spojrzał na wyświetlacz. Była siódma pięćdziesiąt siedem. Ledwie włożył rękę do kieszeni, telefon zawibrował i zadzwonił.

      Dima wcisnął zieloną słuchawkę.

      – Jak się masz, mój drogi. Co się dzieje? – odezwał się śpiewnym angielskim miły kobiecy głos.

      – Mam ważną sprawę… bardzo ważną i pilną – odpowiedział. – Potrzebuję twojej pomocy i muszę się z tobą zobaczyć. Jestem teraz na górze, ale dzisiaj lecę do siebie na dół, a pojutrze dalej. Wpadnij jutro. Możesz?

      – Przecież jutro sobota. Pewnie, że mogę. A poza tym dawno się nie widzieliśmy… bardzo się za tobą stęskniłam.

      – Ja za tobą też… – odparł Dima.

      – Zadzwonię, jak przylecę.

      – Czekam. Cmok.

      – Cmok.

      Dima wyłączył telefon. Wrócił do mieszkania, wyjął kartę SIM, włożył do notatnika Moleskine i włączył komputer. Kupił bilet na lot Ryanair o osiemnastej. Spojrzał na zegar. Miał dwie i pół godziny do spotkania na Kabatach, więc uznał, że zdąży się jeszcze spakować, i choć latał tylko z bagażem podręcznym, bo wszystko miał w Atenach, to nigdy nie zostawiał tego na ostatnią chwilę.

      Roman pilnował Aleksandra Głowackiego, żeby zawsze pamiętał o czyszczeniu kieszeni przed podróżą. Czasami zapomniany bilet autobusowy lub paragon mógł zadecydować o życiu albo śmierci szpiega – powtarzał za każdym razem.

      Dima zrobił sobie kubek czerwonej herbaty i usiadł w kuchni, by powtórzyć swój plan pracy na najbliższe dni. Unikał robienia notatek, uważając, że stale musi ćwiczyć pamięć. I rzeczywiście, miał doskonałą pamięć.

      Pomyślał o Monice i nagle zdał sobie sprawę, że słowo, które wczoraj tak go zaabsorbowało, nagle znikło, jakby nigdy nie zostało wypowiedziane. Myślał logicznie, szybko i wydajnie, nie czuł żadnego zamętu w głowie. Przeciwnie, miał pomysł, jak rozpocząć rozpracowanie wczorajszego zadania i jaki operacyjny modus vivendi przyjąć w Moskwie. Ale polubił słowo „zamęt”, bo poczuł, że już na zawsze pozostanie związane z seksapilem Moniki, jakby było esencją jej uwodzicielskiego zapachu.

      Perfumy Zamęt – pomyślał lekko rozbawiony. Confusion… Muddle… Embrollo… Nierazbiericha? Wybuchnął śmiechem i o mało nie oblał się herbatą. Jednak francuski pasuje najlepiej… Confusion.

      Nie zdążył odstawić kubka, gdy w sypialni odezwał się jego prywatny telefon. Mógł ze stuprocentową pewnością powiedzieć, że to pomyłka, oferta komercyjna lub pielęgniarka z ośrodka СКАЧАТЬ