Millennium. David Lagercrantz
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Millennium - David Lagercrantz страница 19

Название: Millennium

Автор: David Lagercrantz

Издательство: PDW

Жанр: Современные детективы

Серия: Millennium

isbn: 9788380153851

isbn:

СКАЧАТЬ już moje zmartwienie – odparła Lisbeth. – Gorsze śmiecie próbowały mnie dopaść.

      – Nie ma nikogo gorszego.

      Kawałek dalej w korytarzu rozległy się kroki. Czyżby ci idioci przez cały czas byli w pobliżu? – pomyślał. Wcale by go to nie zdziwiło. Poczuł gwałtownie wzbierającą wściekłość. Zaczął myśleć o Vildze, o groźbach pod ich adresem i o całym oddziale, który tak się splamił. Jeszcze raz spojrzał na Lisbeth Salander i przypomniał sobie jej słowa: powinien był to zrobić już dawno temu. Nagle poczuł instynktownie, że musi zadziałać. Musi odzyskać godność. Nie zdążył jednak nic zrobić. Do środka wpadli Harriet i Fred i potoczyli wzrokiem po celi. Byli jak sparaliżowani. Tak samo jak on przed chwilą spojrzeli na leżącą na podłodze Benito i tak samo jak on usłyszeli mamrotane przekleństwa. Różnica polegała tylko na tym, że nie dało się już zrozumieć całych zdań. W złowieszczym słowotoku dało się rozpoznać tylko urywane słowa Ke i Kri.

      – O cholera! – zaczął wrzeszczeć Fred. – O cholera!

      Alvar zrobił krok do przodu i odchrząknął. Dopiero wtedy Fred na niego spojrzał. Jego oczy wypełniało przerażenie. Miał pot na czole i na policzkach.

      – Harriet, zadzwonisz po karetkę? – zapytał Alvar. – Szybko, szybko! A ty, Fred…

      Nie bardzo wiedział, co powiedzieć. Przede wszystkim chciał zyskać trochę czasu i wzmocnić swój autorytet. Najwyraźniej jednak mu się nie udało, bo Fred mu przerwał tym samym rozemocjonowanym tonem:

      – Pieprzona katastrofa. Co tu się wydarzyło?

      – Zaczęła rzucać groźbami – odparł Alvar.

      – Uderzyłeś ją czy jak?

      Na początku Alvar milczał. Po chwili jednak przypomniał sobie lodowatą dokładność, z jaką Benito opisała drogę do klasy Vildy. I to, jak podała kolor kaloszy jego córki…

      – Ja… – zaczął.

      Zawahał się. Od razu poczuł, że w słowie „ja” jest coś, co jednocześnie go przeraża i przyciąga. Posłał spojrzenie Lisbeth Salander. Pokręciła głową, jakby dokładnie zrozumiała. Nie, pomyślał. Niech się dzieje, co chce. Czuł, że to będzie słuszne.

      – Nie miałem wyjścia – oznajmił.

      – Co? Cholernie źle to wygląda. Benito, Benito, jak się czujesz? – mamrotał Fred.

      To była kropla, która przelała czarę wielomiesięcznego ochraniania i przymykania oczu.

      – Zamiast się przejmować Benito, powinieneś się martwić o Farię – syknął. – Pozwoliliśmy zatruć i zniszczyć cały oddział. Spójrz, na podłodze leży sztylet. Widzisz go? Benito udało się go wnieść na oddział. Przemyciła tu pieprzone narzędzie zbrodni i właśnie miała zaatakować Farię, kiedy ja…

      Znów się zawahał. Szukał słów. Tak jakby dopiero w tej chwili zdał sobie sprawę z rozmiarów swojego kłamstwa. Niemal desperacko spojrzał jeszcze raz na Lisbeth Salander. Z nadzieją na ratunek. Ale ratunek nadszedł z innej strony.

      – Chciała mnie zabić – odezwała się siedząca na łóżku Faria Kazi i wskazała małe rozcięcie na szyi.

      To dzięki temu w Alvara na nowo wstąpiła odwaga.

      – Co niby miałem zrobić? – dodał. – Czekać i patrzeć, czy wszystko się ułoży? – wycedził i znów się poczuł trochę lepiej, mimo że coraz mocniej uświadamiał sobie, w jaką kabałę się wplątał.

      Było jednak za późno na odwrót. Osadzone już utworzyły zbiegowisko. Wiele z nich napierało na drzwi, żeby się dostać do środka. Sytuacja zaczęła się wymykać spod kontroli, z korytarza dobiegały podniecone głosy. Kilka osób klaskało. Ogarniało ich poczucie wielkiej ulgi albo wręcz wolności. Jedna z kobiet próbowała wykrzyczeć radość, a głosy zmieniły się w szum, ścianę dźwięku, która przybierała na sile jak po krwawym meczu bokserskim albo walce byków.

      Jednak dało się usłyszeć nie tylko oznaki radości. Mamrotano także groźby. Nie grożono jemu, tylko Lisbeth Salander – jakby pogłoska, co tak naprawdę zaszło, już zdążyła się roznieść. Zrozumiał, że musi działać, musi być zdecydowany. Podniesionym głosem oznajmił, że natychmiast zostanie powiadomiona policja. Wiedział, że kilku strażników jest w drodze z innych oddziałów, jak zawsze, kiedy wszczynano alarm. Zastanawiał się, czy więźniowie zostaną zamknięci od razu, czy też będzie musiał czekać na posiłki. Zrobił krok do przodu w stronę Farii Kazi i poinformował Harriet i Freda, że sanitariusze i psychologowie będą musieli zajrzeć też do niej. Potem się odwrócił do Lisbeth Salander i powiedział, żeby poszła za nim.

      Wyszli razem na korytarz, minęli podekscytowane więźniarki i tłoczących się strażników. Przez chwilę myślał, że za moment wszystko wymknie się spod kontroli. Kobiety krzyczały i szarpały strażników. Oddział był na krawędzi buntu. Jakby całe napięcie, cała rozpacz, przez długi czas buzujące pod przykryciem, teraz eksplodowały. Z najwyższym trudem udało mu się wprowadzić Salander do jej celi i zamknąć za nimi drzwi. Ktoś zaczął w nie łomotać. Jego koledzy próbowali krzykiem przywołać porządek. Czuł, jak wali mu serce. Miał sucho w ustach i nie wiedział, co powiedzieć. Lisbeth nawet na niego nie patrzyła. Spojrzała tylko na swoje biurko i przeczesała palcami włosy.

      – Lubię brać odpowiedzialność za swoje czyny – oznajmiła.

      – Chciałem tylko cię ochronić.

      – Pieprzenie! Chciałeś się poczuć lepszy. W porządku, Alvar. Możesz już iść?

      Chciał powiedzieć coś więcej. Chciał się wytłumaczyć. Ale uznał, że tylko by się ośmieszył. Wychodząc, usłyszał jeszcze, jak Lisbeth mamrocze za jego plecami:

      – Uderzyłam ją w krtań.

      Krtań, pomyślał, zamknął drzwi na klucz i zaczął się przepychać przez ogarnięty chaosem korytarz.

      HOLGER PALMGREN czekał na Lulu, a w międzyczasie próbował sobie przypomnieć, co właściwie było napisane w dokumentach. Czy naprawdę mogło się tam kryć coś nowego, spektakularnego? Trudno mu było w to uwierzyć. Oczywiście jeśli pominąć informację, którą znał chyba od zawsze – że istniały plany adoptowania Lisbeth w dzieciństwie, kiedy sytuacja z ojcem i gwałtami na Agnecie była najgorsza.

      No nic, wkrótce się dowie. Lulu zawsze przychodziła punktualnie o dziewiątej wieczorem. Pracowała cztery dni w tygodniu, a to był jeden z jej wieczorów. Tęsknił za nią. Miała go położyć do łóżka, przykleić plastry z morfiną, opiekować się nim i pomóc mu wyjąć dokumenty z najniższej szuflady komody w dużym pokoju, do której schowała je na jego prośbę po wizycie Maj-Britt Torell.

      Przyrzekał, że przeczyta je z najwyższą uwagą. Może da radę po raz ostatni pomóc Lisbeth. Jęknął. Bóle bioder znów dały o sobie znać. O żadnej porze doby nie bolało go tak jak teraz. Zaczął odmawiać modlitwę: „Kochana, wspaniała Lulu. Potrzebuję СКАЧАТЬ