Millennium. David Lagercrantz
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Millennium - David Lagercrantz страница 17

Название: Millennium

Автор: David Lagercrantz

Издательство: PDW

Жанр: Современные детективы

Серия: Millennium

isbn: 9788380153851

isbn:

СКАЧАТЬ to wynika?

      – Z rywalizacji, kompleksu niższości i tak dalej. Ivar wie, że Leo jest inteligentniejszy i że potrafi przejrzeć jego przechwałki i kłamstwa. Dlatego ma kompleksy, i to nie tylko na tle intelektualnym. Ciągle jada w drogich restauracjach, zrobił się tłusty i rozlazły. Nie skończył jeszcze czterdziestki, a już jest podtatusiały, podczas gdy Leo trenuje biegi i kiedy ma dobry dzień, potrafi wyglądać na dwudziestopięciolatka. Z drugiej strony Ivar jest bardziej przedsiębiorczy i silniejszy, więc…

      Malin się skrzywiła i wypiła jeszcze łyk wina.

      – Co takiego?

      – Czasem się wstydzę, że byłam częścią tego wszystkiego. Ivar często był całkiem w porządku kolesiem, może trochę zbyt bezpośrednim i gruboskórnym, ale jednak w porządku. Choć bywał też diabłem wcielonym, okropnie się na to patrzyło. Chyba się bał, że Leo zastąpi go na stanowisku dyrektora. Wielu ludzi, nawet kilku w zarządzie, miało na to ochotę. W ostatnim tygodniu mojej pracy w firmie, tuż przed tym, jak się widziałam z Leo w środku nocy, odbyło się u nas spotkanie. Mieliśmy rozmawiać także o tym, kto powinien mnie zastąpić. Ale nie udało się uniknąć również rozmowy na inne tematy, a Ivar od początku był podenerwowany. Z pewnością czuł to co ja – że coś się stało. W końcu Leo był tak niedorzecznie szczęśliwy, jakby się unosił w powietrzu. Poza tym przez cały tydzień prawie nie było go w pracy. No i Ivar go zaatakował. Nazwał moralistą, obibokiem i tchórzem. Na początku Leo dobrze to znosił. Tylko się uśmiechał. Ivar czuł się prowokowany i z jego ust zaczęły padać najokropniejsze słowa. Zaczął się zachowywać jak rasista. Nazwał Leo pieprzonym Cyganem. To było tak głupie… Myślałam, że Leo po prostu zignoruje tego idiotę. Ale on się zerwał z krzesła i chwycił go za szyję. Naprawdę. Rzuciłam się do przodu i powaliłam Leo na podłogę. Czyste szaleństwo. Pamiętam, że mamrotał: „Jesteśmy lepsi, jesteśmy lepsi”, zanim się wreszcie uspokoił.

      – Co zrobił Ivar?

      – Siedział zszokowany na krześle i tylko się na nas gapił. Potem się pochylił i wyglądał na zawstydzonego. Przeprosił. Potem się zmył, a ja zostałam z leżącym na podłodze Leo.

      – Co mówił?

      – Nic, o ile dobrze pamiętam. Kiedy teraz o tym myślę, wydaje mi się to dość chore.

      – A nazywanie go „pieprzonym Cyganem” nie było chore?

      – Ivar taki już jest. Kiedy się wkurzy, wychodzi z niego prymitywny cham. Równie dobrze mógłby mówić „gnój” albo „świnia”. W jego świecie to jedno i to samo. Chyba odziedziczył tę cechę po ojcu. W tej rodzinie jest mnóstwo gównianych uprzedzeń. To mam na myśli, kiedy mówię, że się wstydzę. W ogóle nie powinnam była pracować u Alfreda Ögrena.

      Mikael skinął głową i pił wino. Pomyślał, że należałoby zadać parę dodatkowych pytań albo powiedzieć kilka słów pociechy, ale się na to nie zdobył. Coś znowu się dobijało do jego myśli. W pierwszej chwili nie rozumiał, co to takiego. Wiedział tylko, że ma coś wspólnego z Lisbeth. Potem sobie przypomniał, że Agneta, mama Lisbeth, miała w rodzinie wędrowców. Jej dziadek chyba jeździł z taborem i dlatego figurowała w rejestrach, których sporządzanie później stało się nielegalne.

      – A czy nie jest tak… – zaczął.

      – Jak?

      – …że Ivar rzeczywiście uważa się za kogoś wartościowszego?

      – Z pewnością tak jest.

      – Mam na myśli więzy krwi lub pochodzenie.

      – To byłoby bardzo dziwne. Krew Mannheimera jest przecież tak błękitna, jak tylko się da. Do czego zmierzasz?

      – Sam nie wiem.

      Malin wyglądała na skupioną i smutną. Mikael znów ją pogłaskał po ramionach. Dotarło do niego, co musi sprawdzić. Jeśli zajdzie taka potrzeba, cofnie się w czasie aż do starych ksiąg kościelnych.

      LISBETH UDERZYŁA MOCNO. Może nawet zbyt mocno. Zrozumiała to, jeszcze zanim Benito opadła na ziemię, a nawet zanim ją trafiła. Dostrzegła to w samej lekkości ruchów, w pozbawionej oporu sile – jak każdy atleta specjalizujący się w sportach walki wiedziała, że najlepiej wykończonych ciosów prawie się nie wyczuwa. Zadała Benito nieoczekiwany cios prosto w krtań, a potem dwa razy zdzieliła ją łokciem w szczękę. Zrobiła krok w bok, nie tylko po to, żeby zrobić miejsce na upadek. Chciała ogarnąć sytuację. Dzięki temu zobaczyła, że Benito upadła, nie podpierając się rękoma, i huknęła twarzą i brodą o podłogę. Lisbeth usłyszała trzask łamanych kości. To było więcej, niż się spodziewała.

      Benito naprawdę oberwała. Leżała nieruchomo na brzuchu, z wykręconą głową i twarzą skrzywioną w straszliwym grymasie. Z jej strony nie dochodziły żadne dźwięki, nawet oddech. Nikt nie opłakiwałby Benito mniej niż Lisbeth Salander, ale jej śmierć byłaby niepotrzebną komplikacją. Poza tym obok stała Tine Grönlund.

      Tine Grönlund nie dało się porównać z Benito. W żadnym wypadku. Wydawała się urodzona do wykonywania poleceń kogoś, kto nią steruje. Ale była wysoka, żylasta i szybka, a przy jej zasięgu nie było łatwo zablokować cios, zwłaszcza kiedy padał z boku, tak jak teraz. Udało jej się to tylko w połowie. Dzwoniło jej w uszach, paliły ją policzki i przygotowywała się do kolejnej walki. Ale uniknęła jej. Zamiast dalej walczyć, Tine utkwiła wzrok w leżącej Benito. Nadal nie wyglądała dobrze.

      Nie chodziło tylko o krew, która wypływała z ust i rozgałęziała się na betonie w małe, przypominające szpony strużki. Chodziło o całe wykręcone ciało i twarz. Benito w najlepszym razie wyglądała jak kandydatka do psychiatryka.

      – Benito, żyjesz? – syknęła Tine.

      – Żyje – odparła Lisbeth, choć wcale nie była taka pewna.

      Zdarzało jej się nokautować ludzi, zarówno na ringu, jak i poza nim, i zawsze towarzyszyły temu mniej lub bardziej wyraźne pojękiwania albo drobne ruchy. Tym razem panowała cisza, potęgowana ciężarem ciała i nerwowymi wibracjami powietrza.

      – Kurwa, przecież ona jest kompletnie bez życia – syknęła Tine.

      – Rzeczywiście nie wygląda zbyt żwawo – odparła Lisbeth.

      Tine wymruczała jakąś groźbę i uniosła pięści. Potem jednym zamaszystym ruchem znalazła się za drzwiami. Lisbeth została na miejscu. Stała na szeroko rozstawionych nogach i w skupieniu spoglądała na Farię Kazi. Ta siedziała na łóżku w za dużej niebieskiej koszuli, obejmowała kolana i patrzyła na nią ze zdumieniem.

      – Wyciągnę cię stąd – powiedziała Lisbeth.

      HOLGER PALMGREN LEŻAŁ NA ŁÓŻKU rehabilitacyjnym w mieszkaniu na Liljeholmen i myślał o rozmowie z Lisbeth. Nadal się gryzł, że jeszcze nie mógł odpowiedzieć na jej pytanie. Pielęgniarka go ignorowała, a on był zbyt słaby, żeby samodzielnie odszukać dokumenty. Cierpiał na bóle bioder i nóg i nie СКАЧАТЬ