Księgi Jakubowe. Olga Tokarczuk
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Księgi Jakubowe - Olga Tokarczuk страница 9

Название: Księgi Jakubowe

Автор: Olga Tokarczuk

Издательство: PDW

Жанр: Историческая литература

Серия:

isbn: 9788308057049

isbn:

СКАЧАТЬ batalii i że, co się okazuje po dłuższej przemowie Łabęckiego, jest to bardziej tłumaczenie niż oryginalnie napisane przez niego dzieło. Co po prawdzie nie wynika z tytułu.

      Potem muszą wszyscy w palarni wysłuchać – i damy także, bo obie palaczki namiętne – jak to starosta Łabęcki wygłaszał mowę uroczystą na otwarciu biblioteki Załuskich.

      Gdy wywołują starostę, bo przyszedł lekarz na zabiegi, rozmowa schodzi na Drużbacką i Kossakowska przypomina, że jest ona poetką, czemu bardzo grzecznie dziwi się ksiądz dziekan Chmielowski, lecz po prezentowaną książeczkę chciwie wyciąga rękę. Zadrukowane kartki budzą w nim jakiś odruch trudny do opanowania – złapać i nie wypuścić, dopóki oczy nie zapoznają się, choćby pobieżnie, z całością. Tak jest i teraz, otwiera, zbliża do światła, żeby lepiej się przyjrzeć tytułowej stronie.

      – To rymy – mówi rozczarowany, ale szybko się mityguje i kiwa głową z uznaniem. Zbiór rytmów duchownych, panegirycznych, moralnych i światowych… Nie podoba mu się, że to wiersze, nie rozumie ich, ale wartość tomiku wzrasta, gdy ksiądz widzi, że wydali to bracia Załuscy.

      Zza niedomkniętych drzwi słychać głos starosty, nagle jakiś taki pokorny:

      – Aszerze złoty, to choróbsko mi życie obrzydza, boli paluch, zróbże coś z tym, kochaneńki.

      I zaraz słychać inny głos, niski, z żydowskim akcentem:

      – Ja się waćpana zrzeknę leczyć. Waćpan miałeś nie pić wina i nie jeść mięsa, zwłaszcza czerwonego, a nie słuchasz doktora, to i boli, i boleć będzie. Siłą leczyć nie zamierzam.

      – No, nie obrażaj się, przecież to nie twoje paluchy, ale moje… A to ci medyk diabelski… – Niknie gdzieś w dali, widocznie odeszło tych dwóch w głąb domu.

      Rozdział 3

O Aszerze Rubinie i jego mrocznych myślach

      Aszer Rubin wychodzi z domu starosty i kieruje się w stronę rynku. Niebo się wieczorem rozpogodziło i świeci teraz milion gwiazd, ale ich światło jest zimne i sprowadza na ziemię, tu, do Rohatyna, przymrozek, pierwszy tej jesieni. Rubin podciąga poły swojego czarnego wełnianego płaszcza i otula się nimi – wysoki i chudy, wygląda teraz jak pionowa kreska. W mieście jest cicho i zimno. Słabe światełka majaczą gdzieś z okien, ale ledwie je widać, wydają się złudzeniem, łatwo można je pomylić ze śladem słońca na tęczówce oka, który pozostał tam z bardziej słonecznych dni i jego pamięć powraca, zaczepiając o wszystkie oglądane przedmioty. Rubina bardzo interesuje to, co widzimy pod powiekami, i chciałby wiedzieć, skąd to się bierze. Czy z zanieczyszczeń na gałce ocznej? A może oko jest czymś w rodzaju laterna magica, którą widział we Włoszech.

      Myśl, że to wszystko, co teraz dostrzega: ciemność przetykana ostrymi punktami gwiazd nad Rohatynem, zarysy domów, małych, pochylonych, bryła zamku i niedaleko ostra wieża kościoła, niewyraźne światełka, niczym zjawy, ukośnie, jakby w geście protestu wystrzelony w niebo żuraw studzienny, a może i to, co słyszy: szmer wody gdzieś w dole i jeszcze leciutkie skrzypienie ściętych przez mróz liści, że wszystko to pochodzi z jego głowy – ta myśl budzi w nim dreszcz podniecenia. A co jeżeli to wszystko sobie wyobrażamy? A co jeżeli każdy widzi inaczej? Czy kolor zielony jest w istocie tak samo odbierany przez wszystkich? A może to tylko nazwa „zielony”, którą niczym farbą pokrywamy zupełnie różne doznania i komunikujemy się tak, choć w rzeczywistości widzimy każdy co innego? Czy jest jakiś sposób, żeby to sprawdzić? A co by było, gdyby naprawdę o t w o r z y ć oczy? Gdyby u j r z e ć jakimś cudem to prawdziwe, co nas otacza? Co by to było?

      Aszer często miewa takie myśli i wtedy ogarnia go lęk.

      Zaczynają szczekać psy, słychać podniesione męskie głosy, krzyki, to pewnie przy zajeździe na rynku. Medyk wchodzi między żydowskie domy, mija z prawej strony dużą, ciemną bryłę synagogi. Od rzeki, z dołu, dolatuje zapach wody. Rynek rozdziela dwie grupy rohatyńskich Żydów, skłócone ze sobą, wrogie.

      Na kogo oni czekają? – myśli. Kto ma przyjść i uratować świat?

      I jedni, i drudzy. Ci wierni Talmudowi, ściśnięci w Rohatynie do kilku zaledwie domów, jak w oblężonej twierdzy, i ci heretycy, odszczepieńcy, do których w głębi serca czuje jeszcze większą awersję, unurzani w mistycznych bajaniach, zabobonni i prymitywni, poobwieszani amuletami, z chytrym, tajemniczym uśmieszkiem, jak stary Szor. Ci wierzą w Mesjasza zbolałego, takiego, co upadł najniżej, bo tylko z najniższego można podnieść się w najwyższe. Wierzą w Mesjasza oberwańca, który już przyszedł prawie sto lat temu. Świat już został zbawiony, choć może na pierwszy rzut oka tego nie widać, a ci, co wiedzą, że tak jest, powołują się na Izajasza. Ignorują szabat i cudzołożą – grzechy są dla jednych niezrozumiałe, dla innych banalne, tak że nie warto sobie nimi zaprzątać głowy. Ich domy w górnej części rynku stoją tak blisko siebie, że wydaje się, iż fasady zlewają się ze sobą, tworząc jeden ciąg, solidarny i mocny niczym kordon.

      Tam właśnie Aszer idzie.

      A znowu rabin rohatyński, chciwy despota, rozstrzygający wiecznie jakieś małe, absurdalne sprawy, też go często przyzywa na drugą stronę. Niby Aszera Rubina nie ceni, bo ten do synagogi rzadko chodzi, ubiera się nie po żydowsku, tylko tak pomiędzy, na czarno, w skromny surdut, i nosi stary włoski kapelusz, po czym go wszyscy w miasteczku rozpoznają. U rabina w domu jest chory chłopczyk, nogi ma powykręcane, i Aszer pomóc mu nie potrafi. Właściwie to życzy mu śmierci, żeby to dziecięce niezawinione cierpienie szybko się skończyło. Tylko z powodu tego chłopca ma dla rabina trochę współczucia, bo człowiek to próżny i małoduszny.

      Jest pewny, iż rabin chciałby, żeby Mesjasz to był król na białym koniu, wjeżdżający do Jerozolimy w złotej zbroi, może i z wojskiem, z wojownikami, którzy wraz z nim obejmą władzę i zaprowadzą na świecie ostateczny porządek. Żeby był podobny do jakiegoś sławnego generała. Odbierze panom tego świata władzę, poddadzą mu się wszelkie narody bez walki, królowie płacić mu będą daniny, a nad rzeką Sambation spotka dziesięć zagubionych plemion izraelskich. Świątynia Jerozolimska w gotowej postaci zostanie spuszczona z nieba i tego samego dnia zmartwychwstaną ci, którzy są pochowani w Ziemi Izraela. Aszer uśmiecha się pod nosem, przypominając sobie, że ci, którzy umarli poza Ziemią Świętą, zmartwychwstać mają dopiero czterysta lat później. Jako dziecko w to wierzył, choć wydawało mu się to okrutnie niesprawiedliwe.

      Jedni i drudzy oskarżają się nawzajem o największe grzechy i toczą ze sobą podjazdową wojnę. I jedni, i drudzy są żałośni, myśli. Właściwie to jest mizantropem – dziwne, że został lekarzem. W gruncie rzeczy ludzie go drażnią i rozczarowują.

      Co do grzechów, to wie o nich więcej niż ktokolwiek inny. Grzechy zapisują się bowiem na ludzkim ciele jak na pergaminie. Niewiele różni się ten pergamin u poszczególnych ludzi, a i grzechy są zdumiewająco podobne.

Ul pszczeli, czyli dom i rodzina Szorów rohatyńskich

      W domu Szorów przy rynku i jeszcze w kilku innych – bo rodzina Szorów jest duża i rozgałęziona – trwają przygotowania do wesela. Żeni się jeden z synów.

      Elisza ma ich pięciu, a do tego jedną córkę, najstarsze z dzieci. Pierwszy jest Salomon, już trzydziestoletni, podobny do ojca, rozważny СКАЧАТЬ