Название: Księgi Jakubowe
Автор: Olga Tokarczuk
Издательство: PDW
Жанр: Историческая литература
isbn: 9788308057049
isbn:
Panem młodym jest ów Izaak nazwany przez księdza Chmielowskiego Jeremiaszem. Liczy sobie szesnaście lat, a oprócz tego, że jest wysoki i niezgrabny, nie ma jeszcze zbyt wielu cech szczególnych. Jego przyszła żona, Frejna, pochodzi z Lanckorunia – to krewna Hirsza, rabbiego lanckoruńskiego, męża Chai, córki Eliszy Szora. Wszyscy tutaj, w tym niskim, ale rozległym domu stanowią rodzinę, wiążą ich ze sobą pokrewieństwo, powinowactwo, interesy handlowe, żyrowane pożyczki, pożyczane fury.
Aszer Rubin bywa tu dość często. Wzywa się go do dzieci, ale też do Chai. Ona ma zawsze niezwykle tajemnicze choroby, którym on poradzić nie umie inaczej, jak tylko rozmawiając z nią. Właściwie to lubi te odwiedziny u Chai. To jedyna rzecz, o której mógłby tak powiedzieć. I to zazwyczaj Chaja się upiera, żeby go zawezwać, bo nikt w tym domu nie wierzy w żadną medycynę. Rozmawiają, po czym dolegliwość przechodzi. Czasem myśli, że ona jest jak ta traszka, co sama na siebie przywołuje różne kolory, żeby się lepiej ukryć przed napastnikiem albo wydać się czymś innym. Chaja więc a to ma wysypkę, a to oddychać czemuś nie może, a to krwawi z nosa. Wszyscy wierzą, że to z powodu duchów, dybuków, demonów czy też bałakaben, czyli kulawych istot z podziemia pilnujących skarbów. Jej choroba jest zawsze znakiem i poprzedza prorokowanie. Wtedy Aszera odsyłają. Nie jest już im potrzebny.
Aszer myśli rozbawiony, że u Szorów mężczyźni robią interesy, a kobiety prorokują. Co druga z nich to prorokini. I pomyśleć: w swojej berlińskiej gazecie czytał dzisiaj, jak to w dalekiej Ameryce udowodniono, że piorun jest zjawiskiem elektrycznym i dzięki prostemu drutowi można się uchronić od Bożego gniewu.
Lecz tutaj taka wiedza nie dochodzi.
Teraz, po ślubie, Chaja przeniosła się do męża, ale często tu bywa. Wydali ją za rabina z Lanckorunia, człowieka swojego, przyjaciela ojca, sporo od niej starszego i Chaja już ma z nim dwoje dzieci. Ojciec i zięć są jak dwie krople wody: brodaci, posiwiali, o zapadniętych policzkach, w których chowa się cień niskiej izby, gdzie przeważnie urzędują. Ten cień noszą na twarzy wszędzie.
Chaja, gdy wróży, wpada w trans – bawi się wówczas małymi figurkami z chleba czy gliny, które rozstawia na własnoręcznie wymalowanej planszy. I wtedy wieszczy przyszłość. Potrzebny jest jej ojciec, który przybliża ucho do jej warg, tak blisko, że wygląda, jakby dziewczyna je lizała, i słucha z zamkniętymi oczami. Potem przekłada usłyszane z języka duchów na język ludzki. Wiele rzeczy się zgadza, ale wiele nie. Aszer Rubin nie wie, jak to tłumaczyć, i nie wie, co to za choroba. Z tego powodu, że nie wie, jest mu nieprzyjemnie i stara się o tym nie myśleć. Oni zaś mówią o tym wróżeniu: ibbur, co znaczy, że nawiedza ją dobry, święty duch i daje jej wiedzę zazwyczaj ludziom niedostępną. Aszer czasem upuszcza jej po prostu krwi; stara się przy tym nie patrzeć jej w oczy. Wierzy, że ten zabieg ją oczyszcza, ciśnienie w żyłach słabnie i krew nie uderza do mózgu. Chaja ma w rodzinie posłuch wcale nie mniejszy niż jej ojciec.
Teraz jednak wezwali Aszera Rubina do umierającej starej kobiety, która przyjechała do nich jako gość weselny. Po drodze tak osłabła, że musieli położyć ją do łóżka; boją się, że umrze w samo wesele. Więc Aszer raczej dziś Chai nie zobaczy.
Wchodzi przez błotniste, ciemne podwórko, na którym wiszą głowami w dół świeżo zabite gęsi tuczone całe lato. Idzie przez wąską sień, czując zapach smażonych kotletów i cebuli, słyszy, jak tłuką gdzieś pieprz w moździerzu. Kobiety hałasują w kuchni, skąd w zimne powietrze wzbija się ciepła para z gotowanych potraw, a wraz z nią zapachy octu, gałki muszkatołowej, liści laurowych, a także woń świeżego mięsa, słodka i mdląca. Przy tym wszystkim jesienne powietrze wydaje się tym bardziej chłodne i nieprzyjemne.
Mężczyźni za drewnianą ścianą rozmawiają dość gwałtownie, jakby się kłócili – słychać ich głosy, czuć też zapach wosku i wilgoci, jaką przesiąknięte są ich ubrania. Pełno ich tu dzisiaj, dom jest zatłoczony.
Aszera mijają dzieci; szkraby nie zwracają na niego uwagi, podekscytowane bliskim już świętem. Aszer Rubin przechodzi przez drugie podwórko, oświetlone słabo jedną pochodnią, stoją tam koń i wóz. Ktoś, kogo Rubin nie widzi, w ciemności wyładowuje z wozu worki i wnosi je do komory. Po chwili Aszer dostrzega jego twarz i mimowolnie się wzdraga – to ten biegun, chłop, co go starszy Szor zimą wyciągnął półżywego ze śniegu z odmrożoną twarzą.
W progu natyka się na lekko podpitego Jehudę, na którego cała rodzina woła Lejbe. Zresztą i on nie nazywa się Rubin, tylko Aszer ben Lewi. Teraz, w mroku i w ciżbie gości, imiona wydają się jednak czymś płynnym, zmiennym i drugorzędnym. W końcu wszyscy nosić je będą niedługo. Jehuda bez słowa prowadzi go w głąb domu i otwiera drzwi do małej izby, gdzie pracują młode kobiety, a na łóżku przy piecu leży wsparta na poduszkach stara, zasuszona kobieta. Pracujące witają go hałaśliwie i ciekawie zawisają nad łóżkiem, żeby popatrzeć, jak będzie badał Jentę.
Jest drobna i chuda jak stara kura, a jej ciało wiotkie. Wypukła ptasia klatka piersiowa unosi się i opada szybko jak u dziecka. Wpółotwarte usta, obciągnięte wąziutkimi wargami, zapadają się do środka. Jednak ciemne oczy uważnie śledzą ruchy medyka. Kiedy po przegonieniu wszystkich ciekawskich z pokoju unosi przykrycie, widzi całą jej postać wielkości dziecka i kościste dłonie pełne sznureczków i rzemyków. Otulili ją wilczymi skórami po szyję. Wierzą, że skóra z wilka grzeje i przywraca siły.
Jak można było ciągnąć ze sobą tę staruszkę, której zostało ledwie trochę życia, myśli Aszer. Podobna jest do starego, zeschniętego grzyba, ma brązową, pomarszczoną twarz, a światło świec rzeźbi ją jeszcze bardziej i okrutniej, tak że powoli przestaje wyglądać jak ludzka. Aszer ma wrażenie, że za chwilę stanie się nieodróżnialna od dzieł natury – kory drzewa, szorstkiego kamienia i sękatego drewna.
Widać, że starą kobietę otoczono tu dobrą opieką. W końcu, jak powiedział Aszerowi Elisza Szor, ojciec Jente i dziadek Eliszy Szora, Zalman Naftali Szor, ten sam, który napisał sławną książkę Tewuat Shor, byli braćmi. Nie ma się co dziwić, że i ona przyjechała na wesele krewnego, skoro będą tu kuzyni z Moraw i z dalekiego Lublina. Aszer kuca przy niskim łóżku i od razu czuje zapach soli z ludzkiego potu oraz – zastanawia się przez chwilę, szukając właściwego określenia – dziecka. W jej wieku zaczyna się mieć taki sam zapach, jaki mają dzieci. Wie, że nic tej kobiecie nie jest, ona po prostu umiera. Bada ją starannie i niczego się nie dopatruje, poza starością. Serce jej bije nierówno i słabiutko, jakby się zmęczyło, skórę ma czystą, choć СКАЧАТЬ