Szantaż. Zygmunt Zeydler-Zborowski
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Szantaż - Zygmunt Zeydler-Zborowski страница 7

Название: Szantaż

Автор: Zygmunt Zeydler-Zborowski

Издательство: PDW

Жанр: Исторические приключения

Серия: Kryminał

isbn: 9788375654615

isbn:

СКАЧАТЬ chy­ba ka­wiar­nię za­ło­żyć. Już mnie szlag tra­fia. Nie po­win­ni tu wpusz­czać tych wszyst­kich po­ciot­ków. Nic in­ne­go nie ro­bię, tyl­ko in­for­mu­ję o sta­nie zdro­wia pana Wa­rzyc­kie­go. Tyle szu­mu o głu­pi wy­ro­stek.

      – Nie przej­muj się – po­wie­dzia­ła Jo­an­na. – A poza tym mu­sisz zro­zu­mieć, że dla cie­bie to jest „głu­pi wy­ro­stek”, ale dla ro­dzi­ny de­li­kwen­ta to po­waż­ne prze­ży­cie.

      – Jak ci po­szła ope­ra­cja? – za­py­tał Pa­weł.

      – Nie­źle. Wszyst­ko od­by­ło się pra­wi­dło­wo, ale czy pa­cjent wyj­dzie z tego, to Bóg ra­czy wie­dzieć. Sta­ry czło­wiek, ste­ra­ny ży­ciem. Już wy­cho­dzisz? – spy­ta­ła, wi­dząc, że Pa­weł zdej­mu­je ki­tel.

      – Tak. Tro­chę wcze­śniej się dzi­siaj ury­wam. Zro­bi­łem już co do mnie na­le­ża­ło. Po co będę się tu pę­tał.

      Do spo­tka­nia z Anną miał jesz­cze dużo cza­su. Szedł więc wol­no uli­cą, przy­sta­wał przed wy­sta­wa­mi skle­po­wy­mi, przy­glą­dał się mi­ja­ją­cym go w po­śpie­chu lu­dziom. „Każ­dy z nich może się ju­tro zna­leźć na sto­le ope­ra­cyj­nym” – my­ślał. Ta ro­ze­śmia­na blon­dyn­ka, ten bar­czy­sty, wy­pro­sto­wa­ny mło­dy czło­wiek, ta kro­czą­ca z pre­ten­sjo­na­lną god­no­ścią pani, ru­mia­ny, do­brze od­ży­wio­ny ksiądz, ro­bo­ciarz w gra­na­to­wym kom­bi­ne­zo­nie.

      Każ­dy, ab­so­lut­nie każ­dy może no­sić w so­bie cho­ro­bę, o któ­rej nie wie, może stać się nie­spo­dzie­wa­nie jego pa­cjen­tem. I wte­dy koń­czy się wszyst­ko to, czym do­tych­czas żyli ci lu­dzie. Po­zo­sta­je tyl­ko bia­ła sala ope­ra­cyj­na, błysz­czą­ce na­rzę­dzia i za­ma­sko­wa­na, bez­oso­bo­wa twarz chi­rur­ga. Mi­łość, pra­ca, szczę­ście, pla­ny na przy­szłość, wszy­stko uza­leż­nio­ne jest od ru­chu ręki uzbro­jo­nej w lan­cet. Ko­niec może przyjść tak na­gle i tak nie­spo­dzie­wa­nie, że nie­raz na­wet nie ma cza­su się zdzi­wić. „Nie mo­głem ura­to­wać tego chło­pa­ka, nie mo­głem. Zro­bi­łem wszyst­ko, co było w mo­jej mocy”.

      Przy­śpie­szył kro­ku i usi­ło­wał otrzą­snąć się z po­nu­rych my­śli. Nie chciał, żeby Anna zo­ba­czy­ła go zno­wu w po­sęp­nym na­stro­ju. Nie mógł zro­zu­mieć co mu się sta­ło, dla­cze­go na­gle zro­bił się taki wraż­li­wy? Skąd te fi­lo­zo­ficz­ne roz­my­śla­nia? Czyż­by rze­czy­wi­ście był tak bar­dzo prze­mę­czo­ny pra­cą?

      Z Anną umó­wił się w „Cri­sta­lu”. Przy­szła jak zwy­kle punk­tu­al­nie. Mia­ła na so­bie ele­ganc­ki ja­sno­be­żo­wy kos­tium, za­mszo­we pan­to­fel­ki i zgrab­ny brą­zo­wy ka­pe­lu­sik. Bar­dzo w niej to ce­nił, że za­wsze umia­ła się ład­nie, gu­stow­nie ubrać.

      Usie­dli pod oknem i za­mó­wi­li obiad.

      – No jak ci dzi­siaj po­szło?

      W gło­sie jej wy­czuł pe­wien nie­po­kój. Spoj­rzał zdzi­wio­ny.

      – Do­sko­na­le.

      – Mia­łeś zda­je się ope­ro­wać tego dzien­ni­ka­rza.

      Pa­weł po­ru­szył się nie­cier­pli­wie.

      – Ach, daj­cie mi wresz­cie spo­kój z tym fa­ce­tem. Od ra­na o ni­czym in­nym nie mogę po­roz­ma­wiać tyl­ko bez prze­rwy o Fi­li­pie Wa­rzyc­kim. Moż­na osza­leć.

      – Uda­ła się ope­ra­cja? – spy­ta­ła nie zwa­ża­jąc na jego roz­draż­nie­nie.

      – Oczy­wi­ście. Dla­cze­go mia­ła się nie udać?

      – A Wa­rzyc­ki…?

      – Żyje, żyje i bę­dzie żył jesz­cze sto lat. Bła­gam cię Aniu, mów­my o czym in­nym.

      – Nie ro­zu­miem dla­cze­go je­steś taki zde­ner­wo­wa­ny

      Do­tknął jej ręki i uśmiech­nął się.

      – Prze­pra­szam cię, ko­cha­nie, ale na­praw­dę już mnie zmę­czył ten Wa­rzyc­ki. Bez prze­rwy ktoś się do­py­tu­je o je­go zdro­wie.

      – Kto się tak do­py­tu­je?

      – Jego żona, ku­zyn­ka, pro­fe­sor, wszy­scy do­oko­ła. Ale wiesz co? Mam dla cie­bie no­wi­nę. Wy­obraź so­bie, że pro­fe­sor Su­chań­ski chce mnie wy­słać do Wa­szyng­tonu.

      – Do Wa­szyng­to­nu?

      – Tak. Na mię­dzy­na­ro­do­wy zjazd chi­rur­gów.

      Anna aż pod­sko­czy­ła na krze­śle.

      – Ależ to wspa­nia­le. To ogrom­ne wy­róż­nie­nie. Wy­obra­żam so­bie, jak się cie­szysz.

      – Ja my­ślę.

      – Może byś za­brał mnie ze sobą?

      – Z wiel­ką chę­cią, tyl­ko oba­wiam się, że ten nu­mer nie przej­dzie.

      – Oczy­wi­ście, że nie. Prze­cież żar­tu­ję. Bar­dzo się cie­szę z tej two­jej po­dró­ży. Prze­wie­trzysz się, zo­ba­czysz ka­wał świa­ta, po­znasz no­wych lu­dzi.

      Po­chy­lił się do jej ucha i szep­nął:

      – A nie zdra­dzisz mnie?

      – Osza­la­łeś. A gdzież ja bym zna­la­zła bar­dziej in­te­re­su­ją­ce­go męż­czy­znę od cie­bie?

      Przyj­rzał jej się po­dejrz­li­wie.

      – Zda­je się, że usi­łu­jesz brać mnie pod włos.

      Ener­gicz­nie po­trzą­snę­ła gło­wą.

      – Ależ skąd. Wca­le cię nie bu­jam. Na­praw­dę tak my­ślę. W tej chwi­li je­steś dla mnie naj­bar­dziej atrak­cyj­nym męż­czy­zną na świe­cie. Zresz­tą gdy­by było ina­czej, to nie wy­szła­bym za cie­bie. Nikt mnie do tego nie zmu­szał.

      Pa­weł po­chy­lił się i po­ca­ło­wał ją w rękę.

      – Bar­dzo cię ko­cham – po­wie­dział.

      – To się zna­ko­mi­cie skła­da, bo ja cie­bie tak­że.

      Ro­ze­śmiał się. W tej chwi­li kel­ner po­sta­wił przed nimi fi­li­żan­ki z barsz­czem.

      – СКАЧАТЬ