Szantaż. Zygmunt Zeydler-Zborowski
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Szantaż - Zygmunt Zeydler-Zborowski страница 4

Название: Szantaż

Автор: Zygmunt Zeydler-Zborowski

Издательство: PDW

Жанр: Исторические приключения

Серия: Kryminał

isbn: 9788375654615

isbn:

СКАЧАТЬ Nie chcę, że­byś dzi­siaj ope­ro­wał. Je­steś zde­ner­wo­wa­ny tą wczo­raj­szą ope­ra­cją.

      Ro­ze­śmiał się.

      – Daj­że spo­kój. Nie ma o czym mó­wić. O tam­tej spra­wie już za­po­mnia­łem. Roz­kle­iłem się tro­chę wczo­raj, to praw­da. Tak cza­sem bywa, że na­gle czło­wie­ka coś roz­mon­tu­je we­wnętrz­nie. Ale dzi­siaj już wszyst­ko w po­rząd­ku. Bądź zu­peł­nie spo­koj­na. Zresz­tą nie mam w pro­gra­mie żad­nej trud­nej ope­ra­cji. Zwy­kły wy­ro­stek bez kom­pli­ka­cji, na zim­no.

      – Tak cię pro­szę – szep­nę­ła, przy­tu­la­jąc się do nie­go.

      Wziął ją pod bro­dę i po­ca­ło­wał w usta.

      – Nie roz­ra­biaj, głup­ta­sie. To nie ma sen­su. No, do wi­dze­nia, bo w koń­cu spóź­nię się do szpi­ta­la. Trzy­maj się i dziel­nie broń swo­ich klien­tów.

      Po­śpiesz­nie zbiegł po scho­dach. Spoj­rzał na ze­ga­rek. Psia­krew. Ta po­ga­węd­ka w ko­ry­ta­rzu za­bra­ła mu za dużo cza­su. Tram­wa­jem już nie zdą­ży. Za­trzy­mał prze­jeż­dża­ją­cą tak­sów­kę.

      Roz­mo­wa z Anną zde­ner­wo­wa­ła go. Nie przy­pusz­czał, że jest aż tak prze­wraż­li­wio­na. Po­sta­no­wił, że ni­g­dy w przy­szło­ści nie bę­dzie z nią roz­ma­wiał na ta­kie po­nu­re te­ma­ty.

      W szpi­ta­lu sio­stra Ma­ria po­wie­dzia­ła:

      – Dzień do­bry, pa­nie dok­to­rze. Cze­ka­my na pana.

      – Czy wszyst­ko już go­to­we do ope­ra­cji?

      – Tak.

      – Jak się czu­je pa­cjent?

      – Zna­ko­mi­cie. Jest w do­sko­na­łym hu­mo­rze. Od same­go rana opo­wia­da ka­wa­ły.

      W po­ko­ju le­ka­rzy Pa­weł zdjął ma­ry­nar­kę i wło­żył bia­ły ki­tel. No­wac­ki, któ­ry po­zie­wu­jąc prze­glą­dał ga­ze­tę, spy­tał:

      – Cóż wy, ko­le­go, je­ste­ście dzi­siaj tacy zde­ner­wo­wa­ni?

      – Ja zde­ner­wo­wa­ny? – ob­ru­szył się Pa­weł. – Zda­je się wam.

      – Prze­cież wi­dzę. Nie­po­ro­zu­mie­nia mał­żeń­skie?

      Pa­weł nie od­po­wie­dział. Wzru­szył ra­mio­na­mi i po­szedł obej­rzeć swe­go pa­cjen­ta. „Pro­szę cię, nie ope­ruj dzi­siaj” – za­brzmia­ły mu w uszach sło­wa Anny.

      Wa­rzyc­ki le­żał w sze­ścio­oso­bo­wym po­ko­ju. Był to trzy­dzie­sto­kil­ku­let­ni męż­czy­zna, wy­spor­to­wa­ny, sil­ny, do­brze zbu­do­wa­ny. Sza­re, tro­chę za bli­sko nosa osa­dzo­ne oczy mia­ły w so­bie coś z dra­pież­ne­go pta­ka, a wra­że­nie to je­szcze po­tę­go­wał wy­dat­ny zgię­ty nos. Gę­ste, rude wło­sy wzno­si­ły się nad wy­pu­kłym czo­łem, jak pło­mie­nie.

      – No, jak sa­mo­po­czu­cie? – spy­tał Pa­weł.

      – Zna­ko­mi­te, pa­nie dok­to­rze.

      – Ma pan chęć na ma­leń­ką ope­ra­cyj­kę?

      – O ni­czym in­nym nie ma­rzę.

      Pa­weł uśmiech­nął się. Lu­bił we­so­łych pa­cjen­tów.

      – Za­raz speł­ni­my pań­skie ma­rze­nia. Czy po­je­dzie pan na wóz­ku, czy przej­dzie się pan spa­cer­kiem?

      – Oczy­wi­ście, że spa­cer­kiem. Pan wie, że nie prze­pa­dam za szpi­tal­ną mo­to­ry­za­cją.

      – Do­brze. Za chwi­lę przyj­dzie po pana sio­stra.

      Kie­dy Pa­weł mył ręce na sali ope­ra­cyj­nej, zno­wu usły­szał głos Anny: „Pro­szę cię, bar­dzo cię pro­szę, zrób to dla mnie”.

      Sio­stra Ma­ria spy­ta­ła:

      – Czy pan się dzi­siaj źle czu­je, pa­nie dok­to­rze?

      – Ja? Nie. Dla­cze­go?

      – Bar­dzo mi­zer­nie pan wy­glą­da.

      – Nic mi nie jest. Czu­ję się zna­ko­mi­cie – od­burk­nął pra­wie nie­grzecz­nie. – Czy wszyst­ko go­to­we do nar­ko­zy?

      – Tak.

      Wa­rzyc­ki le­żał na sto­le ope­ra­cyj­nym po­god­ny, uśmiech­nię­ty, pe­łen uf­no­ści. Nie bał się. Cze­góż miał się bać? Prze­cież wszy­scy mu mó­wi­li, że to tyl­ko za­bieg, że za dwa ty­go­dnie bę­dzie już mógł pójść do re­dak­cji.

      – Pa­nie dok­to­rze…

      – Słu­cham?

      – Niech mi pan nie robi du­że­go cię­cia. To nie­twa­rzo­wo wy­glą­da.

      – Po­sta­ram się.

      Pa­weł pa­trzył na błysz­czą­ce na­rzę­dzia. „Dla­cze­góż miał­bym go nie ope­ro­wać?” – po­my­ślał. Jak­by z od­da­li po­sły­szał schryp­nię­ty głos Ko­wa­li­ka, któ­ry asy­sto­wał mu przy ope­ra­cji:

      – Za­czy­na­my, pa­nie dok­to­rze?

      – Za­czy­na­my.

      Kie­dy po­chy­lił się nad nie­ru­cho­mym cia­łem i kie­dy po­czuł w pal­cach twar­dy kształt lan­ce­tu, od­zy­skał spo­kój. W tej chwi­li był już tyl­ko ma­szy­ną do ope­ro­wa­nia lu­dzi. Ru­chy miał pew­ne, zde­cy­do­wa­ne, pre­cy­zyj­ne.

      – Pięk­ne cię­cie – mruk­nął z uzna­niem Ko­wa­lik.

      Ope­ra­cja trwa­ła za­le­d­wie kil­ka mi­nut. Żad­nych kom­pli­ka­cji. Pa­cjen­ta prze­wie­zio­no na łóż­ko. Pa­weł mył rę­ce. „Pro­szę cię, bar­dzo cię pro­szę, zrób to dla mnie” – zno­wu za­dźwię­cza­ły mu w uszach bła­gal­ne sło­wa Anny. Uśmiech­nął się. Bied­na mała. Jego wczo­raj­sze opo­wia­da­nie wy­war­ło na niej przy­gnę­bia­ją­ce wra­że­nie. Dla­cze­go wła­śnie tak się wczo­raj roz­kle­ił? Co mu się sta­ło? Przy­po­mnia­ła mu się tam­ta ope­ra­cja i te oczy, te peł­ne uf­no­ści, bła­ga­ją­ce oczy. Wa­rzyc­ki pa­trzył dzi­siaj na nie­go z tą samą uf­no­ścią. СКАЧАТЬ