Szantaż. Zygmunt Zeydler-Zborowski
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Szantaż - Zygmunt Zeydler-Zborowski страница 5

Название: Szantaż

Автор: Zygmunt Zeydler-Zborowski

Издательство: PDW

Жанр: Исторические приключения

Серия: Kryminał

isbn: 9788375654615

isbn:

СКАЧАТЬ A tak, tak, wła­śnie. Mam wra­że­nie, że już sły­sza­łem gdzieś to na­zwi­sko.

      – Bar­dzo moż­li­we. To zna­ny dzien­ni­karz. Mógł pan pro­fe­sor spo­tkać się z jego na­zwi­skiem w ra­diu, w te­le­wi­zji czy w ja­kimś cza­so­pi­śmie.

      – To bar­dzo praw­do­po­dob­ne. Czy nie ze­chciał­by pan te­raz zajść na chwi­lę do mego ga­bi­ne­tu, pa­nie dok­to­rze?

      – Pro­szę bar­dzo.

      We­szli do nie­wiel­kie­go po­ko­ju, w któ­rym sta­ło biur­ko, oszklo­na sza­fa, ce­ra­to­wa ka­nap­ka i wie­szak. Pro­fe­sor wska­zał krze­sło.

      – Pro­szę, niech pan sia­da, pa­nie ko­le­go. Wi­dzi pan, mam do pana taką spra­wę. Otóż otrzy­ma­łem pi­smo z mi­ni­ster­stwa, aby wy­ty­po­wać ko­goś na zjazd chi­rur­gów w Wa­szyng­to­nie. Cho­dzi oczy­wi­ście o wy­bit­nych spe­cja­lis­tów. Po­nie­waż uwa­żam pana za wy­bit­nie zdol­ne­go chi­rur­ga, prze­to mam za­miar pana wy­ty­po­wać na ten zjazd. Co pan na to?

      – Ależ, pa­nie pro­fe­so­rze – po­wie­dział z oży­wie­niem Pa­weł – je­stem panu nie­sły­cha­nie zo­bo­wią­za­ny. Taki wy­jazd to dla mnie wiel­ka rzecz, je­stem prze­ko­na­ny, że da mi bar­dzo dużo.

      Su­chań­ski uśmiech­nął się z za­do­wo­le­niem. Lu­bił w sto­sun­ku do swych młod­szych ko­le­gów od­gry­wać rolę pro­tek­to­ra i do­bro­czyń­cy. Po­pra­wił się w fo­te­lu i wy­cią­gnął pa­pie­ro­śni­cę.

      – Za­słu­żył pan so­bie cał­ko­wi­cie na to wy­róż­nie­nie – po­wie­dział, czę­stu­jąc Paw­ła pa­pie­ro­sa­mi. – Wie pan prze­cież dos­ko­na­le, że ja żad­nych tam ta­kich ku­mo­ter­skich pro­tek­cy­jek nie uzna­ję. U mnie gra­ją rolę fak­tycz­ne wa­lo­ry czło­wie­ka. Rad je­stem, że w ten spo­sób mogę panu do­po­móc w jego tak pięk­nie za­po­wia­da­ją­cej się ka­rie­rze. Trze­ba bę­dzie za­raz za­jąć się za­ła­twia­niem for­mal­no­ści pasz­por­to­wych, bo to za­wsze musi tro­chę po­trwać. Musi się pan zo­rien­to­wać w tych pa­pier­ko­wych kom­bi­na­cjach. Bo je­śli cho­dzi o mnie…

      Roz­le­gło się stu­ka­nie. W drzwiach uka­za­ła się sio­stra Zo­fia.

      – Te­le­fon do pana pro­fe­so­ra w po­ko­ju le­ka­rzy.

      Su­chań­ski żwa­wo po­de­rwał się ze swe­go miej­sca.

      – Na ra­zie to chy­ba by­ło­by wszyst­ko – po­wie­dział, ści­ska­jąc dłoń Paw­ła. Ży­czę po­wo­dze­nia. – Wy­biegł lek­kim, po­su­wi­stym kro­kiem. Jak na sie­dem­dzie­się­cio­let­nie­go męż­czy­znę po­ru­szał się bar­dzo zwin­nie i sprę­ży­ście.

      Pa­weł wró­cił do swo­ich za­jęć. Od­wie­dził pa­cjen­tów, zro­bił kil­ka opa­trun­ków, wy­dał sio­strom dys­po­zy­cje i parę ra­zy zaj­rzał do Wa­rzyc­kie­go, któ­ry już obu­dził się z nar­ko­zy.

      – Wszyst­ko w po­rząd­ku, sio­stro?

      – W zu­peł­nym po­rząd­ku, pa­nie dok­to­rze.

      – Pro­szo­no mnie, aby któ­raś z sióstr mia­ła dzi­siaj w no­cy dy­żur przy tym cho­rym. Pry­wat­nie oczy­wi­ście. Może sio­stra ze­chcia­ła­by się tym za­jąć i zna­leźć ko­goś od­po­wied­nie­go?

      Uśmiech­nę­ła się. Mia­ła okrą­głą, ru­mia­ną twarz z dwo­ma sy­me­trycz­ny­mi do­łecz­ka­mi, któ­re po­głę­bia­ły się wi­do­cznie przy uśmie­chu.

      – Już o tym po­my­śla­łam, pa­nie dok­to­rze. Sio­stra Elż­bie­ta bę­dzie dziś w nocy pil­no­wa­ła pań­skie­go pa­cjen­ta. – Sło­wo „pań­skie­go” zo­sta­ło wy­po­wie­dzia­ne ze spe­cjal­nym na­ci­skiem. Dla ni­ko­go nie było ta­jem­ni­cą, że sio­stra Elż­bie­ta jest nie­przy­tom­nie za­ko­cha­na w Paw­le i że go­to­wa jest zro­bić wszyst­ko, byle tyl­ko mu się przy­po­do­bać.

      Z pew­nym znie­cier­pli­wie­niem ścią­gnął brwi. Nie lu­bił ja­kich­kol­wiek alu­zji na te­mat tej dziew­czy­ny.

      – Dzię­ku­ję – po­wie­dział su­cho i ener­gicz­nym kro­kiem ru­szył w głąb bia­łe­go ko­ry­ta­rza.

      * * *

      – Czo­łem, ko­le­go, czo­łem. Gra­tu­lu­ję.

      – Cze­go? – spy­tał po­wścią­gli­wie Pa­weł. Od daw­na już zo­rien­to­wał się, że Ra­wic­ki za­zdro­ści mu ka­rie­ry i że nie omi­ja żad­nej oka­zji, żeby mu szko­dzić.

      – Jak to cze­go? Wy­jaz­du do Ame­ry­ki.

      – To wy już wie­cie…

      – Oczy­wi­ście. Cała kli­ni­ka o ni­czym in­nym nie mówi. Sta­je­cie się sław­ni. Gra­tu­lu­ję, ser­decz­nie gra­tu­lu­ję.

      – Dzię­ku­ję – mruk­nął Pa­weł i wszedł do po­ko­ju le­ka­rzy. Nie było tu ni­ko­go, tyl­ko Jo­an­na sie­dzia­ła przy bocz­nym sto­liku i ro­bi­ła ja­kieś no­tat­ki. Była ciem­ną bru­net­ką o moc­no za­ry­so­wa­nych, ener­gicz­nych ry­sach twa­rzy i czar­nych jak smo­ła oczach. Kie­dyś, przed laty, flir­to­wa­li ze sobą, ale nic ja­koś z tego nie wy­szło. Może za­wi­ni­ły oko­licz­no­ści, a może Jo­an­na nie była pew­na jego uczu­cia. Ro­ze­szli się. Pa­weł oże­nił się, a Jo­an­na wy­szła za mąż z roz­sąd­ku, za dużo star­sze­go od sie­bie pro­fe­so­ra po­li­tech­ni­ki. Mó­wio­no, że nie prze­sta­ła ko­chać Paw­ła, ale to były ta­kie so­bie, ludz­kie ga­da­nia. Ich wza­jem­ne sto­sun­ki uło­ży­ły się na płasz­czyź­nie przy­jaź­ni i ko­le­żeń­stwa. Obo­je wy­strze­ga­li się wspo­mnień i wszyst­ko by­ło­by wła­ści­wie w po­rząd­ku gdy­by nie cho­ro­bli­wa wprost za­zdrość męża Jo­an­ny. Pro­fe­sor Mo­krzyc­ki do­wie­dział się bo­wiem o ro­man­sie z Paw­łem i za­drę­czał żonę sce­na­mi, żą­da­jąc, aby po­rzu­ci­ła pra­cę w szpi­ta­lu, aby prze­nie­śli się do in­ne­go mia­sta, aby zre­zy­gno­wa­ła z za­wo­du le­ka­rza i tak da­lej, i tak da­lej. Pa­weł nie­raz ra­dził, żeby prze­nio­sła się cho­ciaż do in­nej kli­ni­ki, ale Jo­an­na nie chcia­ła o tym sły­szeć, twier­dząc, że naj­mniej­sze ustęp­stwo z jej stro­ny po­cią­gnę­ło­by nowe żą­da­nia i że po­gor­szy­ło­by tyl­ko sy­tu­ację.

      – Rzuć tego sta­re­go dur­nia. Prze­stań się mę­czyć – mó­wił, gdy przy­cho­dzi­ła zde­ner­wo­wa­na do szpi­ta­la po awan­tu­rze w domu.

      – To nie СКАЧАТЬ