Szantaż. Zygmunt Zeydler-Zborowski
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Szantaż - Zygmunt Zeydler-Zborowski страница 6

Название: Szantaż

Автор: Zygmunt Zeydler-Zborowski

Издательство: PDW

Жанр: Исторические приключения

Серия: Kryminał

isbn: 9788375654615

isbn:

СКАЧАТЬ pa­pie­ro­sa.

      – Mi­zer­nie wy­glą­dasz – po­wie­dzia­ła, pod­no­sząc oczy znad kart­ki pa­pie­ru.

      – Zmę­czo­ny je­stem. Mam tego wszyst­kie­go do­syć.

      – Prze­ją­łeś się wczo­raj tą ope­ra­cją.

      – Tro­chę. To nie było przy­jem­ne.

      Wsu­nę­ła do kie­sze­ni far­tu­cha dłu­go­pis i ze­bra­ła ze sto­lika no­tat­ki.

      – Tak. Ro­zu­miem cię. Znam to uczu­cie. Cza­sem prze­cho­dzą całe mie­sią­ce i czło­wiek jest zu­peł­nie nie­czu­ły na tę ludz­ką jat­kę, a cza­sem… Czy wiesz, że wczo­raj tu był oj­ciec tego chło­pa­ka? Już po two­im wyj­ściu. Roz­ma­wiał z Ra­wic­kim.

      – Tak? – mruk­nął obo­jęt­nie Pa­weł – Nie wie­dzia­łem.

      Jo­an­na wsta­ła i ob­cią­gnę­ła na so­bie far­tuch.

      – Zo­sta­wiam cię w sa­mot­no­ści. Mam jesz­cze jed­ną ope­ra­cję. Tak­że bar­dzo wąt­pli­wa hi­sto­ria, ale pró­bo­wać trze­ba.

      Wy­szła ci­cho z po­ko­ju. Lu­bił ją za to, że ni­g­dy nie trza­ska­ła drzwia­mi.

      Sie­dział za­my­ślo­ny, pa­trząc na ża­rzą­ce­go się pa­pie­rosa. Dźwię­cza­ły mu w uszach sło­wa Jo­an­ny: „Ludz­ka jat­ka, ludz­ka jat­ka”. Psia­krew. Nic tyl­ko ta cią­gła, bez­na­dziej­na wal­ka ze śmier­cią. Cza­sem uda im się prze­dłu­żyć ja­kie­muś czło­wie­ko­wi ży­cie na kil­ka czy kil­ka­na­ście lat, ale wresz­cie wszyst­ko koń­czy się tak samo. Tro­chę wcze­śniej, tro­chę póź­niej. Do dia­bła, po co przy­po­mnia­ła mu tego chło­pa­ka?

      Ktoś za­stu­kał de­li­kat­nie, nie­śmia­ło.

      – Pro­szę – po­wie­dział Pa­weł i spoj­rzał ku drzwiom.

      We­szła i za­trzy­ma­ła się onie­śmie­lo­na. Mia­ła ja­sne wło­sy, duże nie­bie­skie oczy i twarz ra­fa­elow­skiej ma­don­ny.

      – Czy pan dok­tor Szrot?

      – Tak. Czym mogę pani słu­żyć?

      – Je­stem Wa­rzyc­ka. Przy­szłam w spra­wie mo­je­go męża.

      Uści­snął wą­ską, de­li­kat­ną dłoń i wska­zał krze­sło.

      – Pro­szę, niech pani sia­da.

      – To pan ope­ro­wał Fi­li­pa, praw­da?

      – Tak, ja.

      – Chcia­ła­bym wie­dzieć, jak się uda­ła ope­ra­cja.

      – Zna­ko­mi­cie. Mąż pani jest mło­dym, sil­nym męż­czy­zną, a zresz­tą usu­nię­cie wy­rost­ka to nie jest nic skom­pli­ko­wa­ne­go, szcze­gól­nie je­śli się robi ope­ra­cję na zim­no, tak jak to mia­ło miej­sce w tym wy­pad­ku. Za­pew­niam pa­nią, że wszy­stko jest w jak naj­lep­szym po­rząd­ku. Pro­szę się nie nie­po­koić. Naj­da­lej za osiem, dzie­więć dni mąż bę­dzie w domu.

      Wsta­ła.

      – Dzię­ku­ję panu, pa­nie dok­to­rze, ser­decz­nie panu dzię­ku­ję. Bo wi­dzi pan… – do­da­ła ci­szej, jak­by za­wsty­dzo­na – …bo ja bar­dzo ko­cham Fi­li­pa. – Tyle było szcze­re­go uczu­cia w tym wy­zna­niu, że Pa­weł aż się zmie­szał. Od­pro­wa­dził Wa­rzyc­ką do drzwi i na po­że­gna­nie po­ca­ło­wał ją w rękę, cze­go ni­g­dy nie ro­bił. Na­stęp­nie raz jesz­cze po­szedł od­wie­dzić swe­go pa­cjen­ta.

      Wa­rzyc­ki był już zu­peł­nie przy­tom­ny i uśmiech­nął się życz­li­wie.

      – Jak się czu­je­my, re­dak­to­rze? – spy­tał Pa­weł, ba­da­jąc puls cho­re­go.

      – Zna­ko­mi­cie, tyl­ko cho­ler­nie pić mi się chce, a sio­strzycz­ka nie chce mi przy­nieść piwa.

      Pa­weł bez­rad­nym ru­chem roz­ło­żył ręce.

      – Na ra­zie o pi­ciu nie ma mowy. Trud­no. Trze­ba tro­chę po­cier­pieć. W nocy zro­bi­my kro­plów­kę z soli fi­zjo­lo­gicz­nej. To panu przy­nie­sie ulgę. Czę­sto się zda­rza, że w ta­kich wy­pad­kach na­stę­pu­je sil­ne od­wod­nie­nie or­ga­ni­zmu i stąd to pra­gnie­nie. Nie­ste­ty, na ra­zie nie mogę pana po­czę­sto­wać pi­wem ani na­wet płyn­nym owo­cem. Trze­ba się uzbro­ić w cier­pli­wość.

      – Ja­kaś pani cze­ka na pana dok­to­ra – po­wie­dzia­ła sio­stra Zo­fia.

      – Na mnie? – zdzi­wił się Pa­weł.

      – Tak. W po­ko­ju le­kar­skim.

      – Do­brze. Za­raz idę. Aha, sio­stro, pro­szę zro­bić w nocy kro­plów­kę. Tak jak zwy­kle.

      Ko­bie­ta, któ­ra cze­ka­ła na Paw­ła, była wy­so­ka. Mia­ła głę­bo­ko osa­dzo­ne sza­ro­zie­lo­ne oczy, błysz­czą­ce go­rącz­ko­wym bla­skiem na tle bla­dej, bez­kr­wi­stej twa­rzy. Ciem­ne, gę­ste wło­sy gład­ko przy­le­ga­ją­ce do gło­wy upię­te były z ty­łu w twar­dy moc­no zwią­za­ny kok. Mó­wi­ła ni­skim, melo­dyj­nym gło­sem, któ­ry za­dźwię­czał może tro­chę zbyt tea­tral­nie w le­kar­skim po­ko­ju. Oświad­czy­ła, że jest ku­zyn­ką Wa­rzyc­kie­go i że przy­szła do­wie­dzieć się o jego zdro­wie.

      – Przed chwi­lą była tu u mnie pani Wa­rzyc­ka – po­wie­dział nie­co znie­cier­pli­wio­ny Pa­weł. – Za­pew­ni­łem ją, że wszyst­ko jest w jak naj­lep­szym po­rząd­ku i że nie ma naj­mniej­sze­go po­wo­du do ja­kich­kol­wiek obaw.

      – Czy pan jest pew­ny, pa­nie dok­to­rze, że Wa­rzyc­kie­mu, że Fi­li­po­wi nie gro­zi żad­ne nie­bez­pie­czeń­stwo?

      – Nie ma mowy o nie­bez­pie­czeń­stwie. Ope­ra­cja była ła­twa, bez kom­pli­ka­cji.

      – W każ­dym ra­zie chcia­ła­bym bar­dzo, ale to bar­dzo pro­sić pana dok­to­ra, żeby pan był ła­skaw oto­czyć Fi­li­pa spe­cjal­ną opie­ką.

      – Mogę pani za­rę­czyć, że cho­ry bę­dzie miał za­pew­nio­ną jak naj­lep­szą opie­kę. Dzi­siaj całą noc bę­dzie przy nim pie­lę­gniar­ka, tak jak tego so­bie ży­czy­ła ro­dzi­na. Pro­szę się nie nie­po­ko­ić. Na­praw­dę nie ma pod­staw do ja­kichś obaw.

      – СКАЧАТЬ