Kryminał. Zygmunt Zeydler-Zborowski
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Kryminał - Zygmunt Zeydler-Zborowski страница 7

Название: Kryminał

Автор: Zygmunt Zeydler-Zborowski

Издательство: PDW

Жанр: Исторические приключения

Серия: Kryminał

isbn: 9788375653175

isbn:

СКАЧАТЬ się i wyszedł. Chciał przy świetle dziennym zorientować się trochę w sytuacji.

      Obszedł dokoła cały dom, obejrzał uważnie z zewnątrz salę restauracyjną, a przekonawszy się, że nigdzie nie ma jakiegoś ukrytego wejścia czy choćby zamaskowanego otworu, począł szczegółowo badać grunt w pobliżu budynku. Postanowił zabawić się w detektywa. Jednakże pomimo najszczerszych chęci nic ciekawego nie zdołał odkryć. Deszcz przecież padał całą noc i gdyby nawet ktoś kręcił się w pobliżu, to i tak wszelkie ślady musiałyby ulec zatarciu. Tak więc te wstępne badania nie dały na razie żadnych wyników. Antoniemu nic takiego nie wpadło w oko, co by mogło skierować myśl na jakieś realne tory. Zniechęcony wrócił do domu i postanowił zainteresować się obiadem. Rozmowa z Darlenami oraz ten spacerek znakomicie zaostrzyły mu apetyt.

      Oberżysta szukał go właśnie. Antoni, nie mając już nastroju do towarzyskich rozmówek, kazał sobie podać obiad do pokoju i posiliwszy się należycie, począł się zastanawiać nad tym, co mu w dalszym ciągu czynić wypada. Nie miał wielkiej ochoty siedzieć do wieczora w chłodnym, wypełnionym wonią stęchlizny pokoju, a ponieważ deszcz przestał padać, postanowił odbyć spacer po miasteczku. Miał nadzieję, że może poza domem Darlenów zdobędzie jeszcze jakieś ciekawe wiadomości odnośnie do tajemniczych spacerów po suficie. Powziąwszy to postanowienie, włożył płaszcz i wyszedł, zamykając drzwi na klucz. Na wszelki wypadek wolał zabezpieczyć swoją walizę.

      Przed domem spotkał młodego Darlena, który rozmawiał z ożywieniem z jakimś tęgim mężczyzną. Na widok nowego lokatora chłopak zamilkł i zrobił taki ruch, jakby chciał się ukłonić. Antoni uśmiechnął się, pchnął masywną, okutą furtkę i wyszedł na ulicę.

      Deszczowa woda lśniła ciemnymi kałużami na nierównym bruku. Wiatr strącał z niewielkich drzew chłodne krople, które błyszczały na zeschniętych liściach. Zapach błota mieszał się z wonią gnijącej w pobliskich ogródkach roślinności.

      Antoni zsunął kapelusz na tył głowy i pogwizdując cicho jakąś melodię, szedł dużymi krokami, wciągając z zadowoleniem w płuca orzeźwiające, wilgotne powietrze. Był bardzo rad, że chociaż na chwilę wydostał się z tej ponurej gospody. Mógł wprawdzie obecnie poszukać sobie przyjemniejszego schronienia, ale wolał być w pobliżu tych niesamowitych zjawisk. Jeśli już postanowił zainteresować się tą sprawą, trzeba było ponosić konsekwencje swej decyzji.

      Na zakręcie wpadł z rozpędem na jakąś kobietę.

      – Ach, przepraszam panią najmocniej – powiedział, uchylając pośpiesznie kapelusza.

      – Nic nie szkodzi.

      Antoni drgnął i spojrzał uważnie. Tuż przed sobą zobaczył bladą twarz Elizy Pings.

      – To pani? Bardzo panią przepraszam. Byłem taki zamyślony. Czy nie potrąciłem pani zbyt mocno?

      – O nie. Przestraszył mnie pan tylko trochę.

      – Jestem niepocieszony i przepraszam jeszcze raz.

      Drobnostka. Nie ma o czym mówić. Jakżeż pan spędził dzisiejszą noc? Gdzie znalazł pan nocleg?

      – W gospodzie Darlena.

      – Doprawdy? No i…?

      – No i nic. Wyspałem się doskonale.

      – Zapewne pan nie wie, że…

      – Wiem, wiem – zapewnił żywo Antoni. – Wiem o spacerach po suficie i o tajemniczym samochodzie.

      – I mimo to nocował pan tam?

      – Tak, nie miałem przecież właściwie innego wyboru, a poza tym dostałem dość przyzwoity pokój.

      – Tak – szepnęła Eliza. – Mogłam się tego spodziewać. Żałuję, że nie przenocowaliśmy pana u siebie.

      Antoni zaśmiał się.

      – Dziękuję pani za troskliwość, ale doprawdy wyspałem się doskonale. Nie mogę narzekać.

      Eliza spojrzała na niego ze smutkiem.

      – Źle się stało, bardzo źle się stało. Żal mi pana.

      Antoni popatrzał na nią zdumiony. „Czyżby ta dziewczyna była niespełna rozumu?” – pomyślał mimo woli.

      – O czym pani mówi? Nic nie rozumiem. Cóż to za miasto zagadek, to wasze Farrow?

      – Niech pan nie żartuje. Może niepotrzebnie mówię z panem o tych sprawach, ale bardzo się boję, żeby panu nie przytrafiło się coś złego. Czuję się jak gdyby odpowiedzialna za pana.

      Antoni uśmiechnął się.

      – Czy to przypadkiem nie jest maleńka przesada?

      – Ach nie, nie. Przecież pan wczoraj wieczór zastukał do naszych drzwi, przecież pan nic nie wiedział o tym, że… Mógł był się pan ostatecznie przespać na podłodze, na sienniku. A teraz nie wiem doprawdy… Bardzo się boję. – Rozejrzała się trwożnie wokoło.

      Ulica była w tej chwili zupełnie pusta. Tylko jakiś wychudzony koń ciągnął po błocie rozklekotany, skrzypiący wózek. Antoni z zaciekawieniem przyjrzał się dziewczynie. Nie wiedział, co ma sądzić o tym wszystkim.

      – Może wstąpimy tu na filiżankę kawy – powiedział, wskazując jakieś nieduże, świeżo pomalowane drzwi, nad którymi widniał wyblakły napis „Coffee House”. – Będziemy tu mogli swobodnie porozmawiać.

      – Dobrze – zgodziła się Eliza.

      W mrocznej, małej salce nie było o tej porze nikogo. Zaspana kelnerka przyjęła z melancholijnym wyrazem twarzy zamówienie i pożeglowała w kierunku ukrytej za welwetową kotarą kuchni. Antoni wyjął z kieszeni płaszcza papierośnicę i poczęstował swą towarzyszkę. Eliza potrząsnęła głową.

      – Dziękuję panu, nie palę – powiedziała cichym, nastrojowym głosem, jak gdyby te słowa były co najmniej jakimś miłosnym wyznaniem. Antoni zapalił papierosa i sięgnął po popielniczkę stojącą na sąsiednim stoliku.

      – Może mi pani teraz wszystko dokładnie wytłumaczy – powiedział, wypuszczając dym nozdrzami. – Zaintrygowała mnie pani swymi niedomówieniami, więc chciałbym wiedzieć, o co właściwie chodzi.

      – Właściwie nie jestem pewna, czy powinnam z panem o tym mówić, ale…

      – Skoro zaczęła mnie pani intrygować, należy mi się teraz wyjaśnienie – uśmiechnął się Antoni, którego zaczynała już bawić ta egzaltowana dziewczyna.

      – Widzi pan – powiedziała Eliza – od roku dzieją się w naszym miasteczku dziwne rzeczy. Panu może się to wydawać śmieszne, ale sprawa gospody Darlena nie jest taka prosta. Niech pan nie sądzi, że ja jestem głupia, egzaltowana gęś.

      – Ale cóż znowu.

      – Może to tak na pozór wygląda, jeśli pobędzie pan jednak u nas dłużej, zmieni pan zdanie. Radziłabym panu z całego serca wyjechać stąd, i to wyjechać СКАЧАТЬ