Название: Kryminał
Автор: Zygmunt Zeydler-Zborowski
Издательство: PDW
Жанр: Исторические приключения
Серия: Kryminał
isbn: 9788375653175
isbn:
– Dziwne – szepnął Antoni. – Zupełnie nieprawdopodobne. I cóż pan zrobił?
– Chciałem ratować jakoś interes – westchnął Darlen. – Żaden malarz nie chciał nawet za wysokim wynagrodzeniem zamalować tego nieszczęsnego sufitu.
– I cóż dalej?
– Ano nic. Kupiłem farby i sam zamalowałem ślady.
– Nie bał się pan?
– Bałem się, ale co miałem robić. Wiedziałem, że czeka mnie ruina.
– No i co?
Oberżysta usiadł na krześle i potarł spocone czoło.
– I zamalowałem sufit, a po tygodniu znowu.
– Jak to znowu? – wykrzyknął Antoni.
– A tak, znowu te same ślady. Znowu ktoś w ubłoconych butach przechadzał się po suficie.
– Niesłychane. A potem? Co pan potem robił?
– Znowu zamalowałem sufit i od tej pory tak już ciągle.
– Ciągle pojawiają się te ślady?
– Tak.
– I to tak często?
– Mniej więcej co tydzień. Najrzadziej co dziesięć dni. Ja maluję, a on sobie chodzi po suficie. Już i ksiądz święcił, i uczeni przyjeżdżali z Londynu, nic nie pomaga. Co ja zamaluję, to za tydzień znowu to samo.
– Nic nie rozumiem z tego wszystkiego – mruknął Antoni. – A policja tu była?
– Na szczęście jeszcze nie.
– Dlaczego mówi pan „na szczęście”?
Darlen podrapał się za uchem.
– Bo ja to już jestem taki, że wolę zobaczyć ducha niż policjanta – powiedział z uśmiechem.
– Ach tak. Jednakże to dziwne, że dotychczas nie zainteresowała się tym policja.
Oberżysta machnął ręką.
– Cóż pan chce. Panowie ze Scotland Yardu nie przyjadą do takiej dziury, żeby podziwiać ducha spacerującego po suficie. A miejscowa policja była, popatrzała i poszła. Zresztą nic się właściwie złego nie stało. Nikt nie został zamordowany ani ograbiony, więc…
– Tak, tak – mruknął jakby do siebie Antoni. – Panie Darlen – powiedział nagle, jakby sobie coś przypominając – o ile się nie mylę, to powiedział pan, że najgorsze są te spacery po suficie.
– Tak.
– To znaczy, że zdarzają się też i inne niezwykłe rzeczy.
– Oczywiście.
– Na przykład co takiego?
– Samochód.
– Jaki samochód?
– Czasami zajeżdża tutaj tajemniczy samochód. Duża szara limuzyna, z zapuszczonymi firankami.
– Cóż w tym niby dziwnego, że przyjeżdża samochód?
– Tak, ale nikt z tego samochodu nie wysiada.
– Nikt nie wysiada?
– Właśnie, przyjeżdża ta limuzyna, postoi czasem godzinę, a czasami dłużej, i nikt z niej nie wysiada ani nikt do niej nie wsiada.
– I co dalej?
– Nic. Samochód najspokojniej odjeżdża.
– I gdzie pojawia się to tajemnicze auto?
– Tutaj niedaleko, na szosie. Jakieś dwieście, trzysta metrów od mojego domu.
Antoni zapalił papierosa.
– Hm – mruknął, zaciągając się dymem. – Naopowiadał mi pan nadzwyczajnych historii. Kto wie, czy osobiście się tym nie zainteresuję.
– Gdyby pan zdołał wynaleźć jakiś sposób na tego tam, co łazi po suficie, to…
– To co?
– To dopuściłbym pana do spółki na pięćdziesiąt procent. Niech mi pan wierzy, że przedtem to był złoty interes.
Antoni uśmiechnął się.
– Chętnie panu wierzę – powiedział, spoglądając w okno. – Ale mnie nie interesuje prowadzenie restauracji. Jeśli się zajmę tą sprawą, to zupełnie z innych względów.
Darlen popatrzał na niego z niedowierzaniem. Nie mógł pojąć, jak człowiek rozsądny może zrezygnować z tak korzystnej propozycji. Nie podnosił już jednakże tego tematu i począł szykować się do odejścia.
– Jeszcze jedno – rzucił Antoni, widząc, że oberżysta kieruje się ku drzwiom. – Chciałbym wiedzieć, czy ma pan tutaj jakichś wrogów osobistych.
– Ależ uchowaj Boże. Żyję ze wszystkimi mieszkańcami w najlepszej zgodzie i przyjaźni. Nikt się nie może na mnie uskarżać. Zawsze chętnie dawałem na kredyt, jeżeli oczywiście klient był pewny. Nie rozumiem, dlaczego pan pyta o takie rzeczy.
– Ach, nic. Tak mi coś nagle przyszło na myśl. Nic ważnego. Niech mi pan jeszcze powie, panie Darlen, kiedy ostatnio zamalował pan w tej sali ślady na suficie..
Oberżysta pomyślał chwilę.
– W zeszłym tygodniu. Jakieś pięć, sześć dni temu – odparł.
– Dobrze. Czy mógłby mi pan pokazać tę salę restauracyjną?
– Teraz? O tej porze?
Antoni uśmiechnął się.
– Właśnie teraz, o tej porze. Niech się pan nie przeraża. Zaręczam panu, że osobnik, który z takim wdziękiem przechadza się po suficie, nie zrobi nam nic złego.
– Ale…
– Nie ma żadnego ale. Idziemy.
Oberżysta bardzo niechętnie ruszył przodem, świecąc sobie po drodze latarką elektryczną. Gdy byli już na dole, zatrzymał się niezdecydowany, jakby się nad czymś zastanawiał.
– A może byśmy odłożyli to do jutra – powiedział cicho. – Tak po nocy…
– Nie bój się, przyjacielu. Jazda.
Ażeby dostać się do restauracji, trzeba było wyjść na dwór. Połączenia wewnętrznego nie było.
– Zamurował СКАЧАТЬ