Название: Kryminał
Автор: Zygmunt Zeydler-Zborowski
Издательство: PDW
Жанр: Криминальные боевики
Серия: Kryminał
isbn: 9788375652796
isbn:
Wreszcie zrozumiał. Wyszczerzył zęby w uśmiechu i powiedział, że rzeczywiście przychodził tu pewien ogrodnik, który pomagał panu inżynierowi.
Dlaczego tytułował Michała „inżynierem” – nie wiem, ale nie miałem zamiaru tego kwestionować. Spytałem natomiast, czy nie zna adresu owego ogrodnika. Podrapał się w głowę zupełnie jak polski chłopek, wyjął z szuflady zatłuszczony, brudny zeszyt i zaczął z zapałem przewracać zapisane kartki. Wreszcie znalazł i podał mi adres. Ogrodnik nazywał się Carlos Olivera. Mieszkał gdzieś daleko za Pósitos. Zanotowałem dokładnie ulicę i numer domu, podziękowałem dozorcy i gnany żądzą czynu wyszedłem na miasto.
Przez oszczędność pojechałem autobusem. Żałowałem później tego, bo oczywiście wysiadłem o kilka przystanków za wcześnie i musiałem iść ze trzy kilometry piechotą.
Carlos Olivera mieszkał w małym domku za miastem, niedaleko morza. Raz jeszcze sprawdziłem adres i zastukałem do drzwi.
Otworzyła mi młoda, dwudziestokilkuletnia kobieta. Typowa Hiszpanka, czarne, lśniące włosy, duże, wyraziste oczy, śniada, oliwkowa cera. Idealna Carmen z opery Bizeta.
Ukłoniłem się, przeprosiłem za kłopot i powiedziałem, że chcę się widzieć z panem Carlosem Oliverą. Niespodziewanie wybuchła głośnym, gwałtownym płaczem.
Stałem zmieszany, zaskoczony. Nie wiedziałem, co to ma znaczyć. Dlaczego ta kobieta płacze na mój widok?
Płakała dłuższą chwilę, a ja przyglądałem jej się z zakłopotaniem i czekałem, aż skończy. Za wszelką cenę chciałem się dowiedzieć, o co chodzi.
Wreszcie otarła oczy, westchnęła głęboko i poprosiła mnie, żebym usiadł. Następnie zaczęła mówić prędko i bardzo głośno, pomagając sobie gestami. Nic oczywiście z tego wszystkiego nie zrozumiałem. Parokrotnie próbowałem jej przerwać, ale nie dała mi dojść do słowa.
Wreszcie trochę się zmęczyła i wtedy zdołałem jej wyjaśnić, że jestem cudzoziemcem i że jeśli chce się ze mną porozumieć, to musi mówić bardzo powoli.
– To pan nic nie zrozumiał? – spytała.
– Kompletnie nic – odpowiedziałem szczerze.
Parsknęła śmiechem. Najwidoczniej, zarówno płacz, jak i śmiech przychodził jej z łatwością. Natychmiast jednak spoważniała i opowiedziała mi w przystępnych dla mnie słowach, że jej męża nie ma w domu, ponieważ zniknął, zaginął.
Poprosiłem, żeby mi to jakoś bliżej wyjaśniła, bo znowu nie rozumiem.
Okazało się, że Carlos Olivera przed mniej więcej dziesięcioma dniami wyszedł z domu i więcej nie wrócił. Nie wiadomo, co się z nim stało.
– Czy tego dnia mąż pani miał być u mego szwagra na Cerro Largo? – spytałem.
Popatrzała na mnie z zainteresowaniem.
– To pan jest szwagrem inżyniera, señor? Tak, Carlos wybierał się wtedy na Cerro Largo. O ile pamiętam, miał przesadzać rośliny na tarasie.
Im dłużej przyglądałem się tej kobiecie, tym bardziej utwierdziłem się w przekonaniu, że gdzieś już widziałem tę twarz. Nie mogłem sobie w żaden sposób uświadomić, gdzie i w jakich okolicznościach ją spotkałem.
– Ile lat ma pani mąż? – spytałem nagle.
Była wyraźnie zaskoczona.
– Ile lat ma mój mąż? – powtórzyła. – Pięćdziesiąt pięć. Dlaczego pan pyta?
Nie odpowiedziałem. Zapaliłem papierosa i przez chwilę przyglądałem się jej w milczeniu. Była naprawdę bardzo atrakcyjna. Różne myśli zaczęły mi chodzić po głowie. Znałem Michała jako niepoprawnego donżuana. Nie przepuścił żadnej ładniejszej babce. Miał zawsze duże powodzenie u kobiet. Żona ogrodnika była młodsza od męża o jakieś trzydzieści lat. Wprawdzie Michał też już nie był chłopaczkiem, ale…. Postanowiłem zbadać tę sprawę.
– Czy pani znała Michela, mego szwagra?
– Tak – odpowiedziała krótko. – Może ma pan ochotę napić się czegoś, wermut, cania? – odwróciła się szybko i podeszła do kredensu.
Miałem wrażenie, jakby w tym momencie chciała ukryć przede mną swą twarz. Nie czekając na to, co powiem, nalała kieliszek wermutu i postawiła go przede mną. Stanęła przy tym tak blisko, że poczułem ciepło jej ciała. Wyjąłem papierośnicę.
– Czy mąż pani często bywał u mego szwagra?
– Dość często. Hodowali razem kaktusy. Ostatnio zaczęli nawet sprzedawać ładniejsze okazy. O ile wiem, mieli zamiar rozwinąć hodowlę na większą skalę i potraktować ją dochodowo. Ładne kaktusy można dobrze sprzedać, mój mąż zna się na tym.
– Jak pani sądzi, co się właściwie mogło stać z pani mężem?
Znowu podniosła chusteczkę do oczu.
– Nie mam pojęcia. Powiedział, że jedzie na Cerro Largo, do Michela, do pana inżyniera – poprawiła się pośpiesznie. – Pożegnał się ze mną i wyszedł. Więcej go nie widziałam.
– Czy mąż pani miał jakichś wrogów?
– Wrogów? Nie. Skądże znowu. Przynajmniej ja nic o tym nie wiem. To bardzo spokojny i dobry człowiek. Z każdym żył w zgodzie.
– Hm. Sądzę, że powinna pani zawiadomić policję.
– Już dawno to zrobiłam. Policja szuka mego męża.
– I…
– Na razie bez rezultatu. Był u mnie dwa razy inspektor Ferraro, wypytywał mnie o wszystko, ale jak dotąd… Biedny Carlos. Kto wie, czy jeszcze żyje. Boże mój, Boże.
Znowu wybuchła płaczem. Wstałem, pochyliłem się nad nią i zacząłem ją pocieszać, robiłem to zaś z takim zapałem, że pocałowałem ją w usta. Skutek był natychmiastowy. Przestała szlochać, patrzyła na mnie błyszczącymi, szeroko otwartymi oczami. Czułem się trochę zmieszany. Miałem przecież do czynienia z biedną, zrozpaczoną kobietą. Wróciłem na swoje miejsce i wypiłem wermut.
– Jak się nazywa ten inspektor?
– Ferraro.
– Gdzie można się z nim spotkać?
Podała mi adres komisariatu. Zapisałem wszystko dokładnie i zacząłem się zbierać do wyjścia… Zatrzymała mnie.
– Niech pan jeszcze nie odchodzi. Bardzo proszę. Czuję się taka СКАЧАТЬ