Название: Kryminał
Автор: Zygmunt Zeydler-Zborowski
Издательство: PDW
Жанр: Криминальные боевики
Серия: Kryminał
isbn: 9788375652796
isbn:
Zdenerwowany wyszedłem na taras. Zapaliłem lampę wiszącą nad tym miniaturowym ogrodem. Uważnie przyjrzałem się kaktusom. Zaczynały kwitnąć. Jeden z nich miał rzeczywiście kwiaty koloru płomienia. Instynktownie cofnąłem się o krok. I właśnie ten ruch spowodował w mym mózgu błyskawiczne skojarzenie. Jak zahipnotyzowany wpatrywałem się w długie, sterczące groźnie kolce czerwonego kaktusa. Czy to możliwe…? Czy nie ponosi mnie literacka fantazja? Musiałem się jednak przekonać.
Pobiegłem do kuchni. Za drzwiami wisiał fiński nóż. Wyjąłem go z pochwy. Następnie znalazłem jakieś stare blaszane pudełko po herbacie. Przed wyjściem na taras włożyłem rękawiczki. Jeżeli moje przypuszczenia były słuszne, nie mogłem zaniedbać niezbędnych środków ostrożności.
Powoli, bardzo uważnie ściąłem kilkanaście kolców z kaktusa, ostrożnie zawinąłem je w papier i wsunąłem do pudełka. Kiedy wróciłem do pokoju, cały byłem spocony z wrażenia.
Położyłem się, ale bardzo długo nie mogłem zasnąć. Myślałem o Michale, o tajemniczej kartce, o czerwonym kaktusie i o właścicielce zakładu pogrzebowego. Snułem najbardziej fantastyczne przypuszczenia. Układałem już fabułę nowej powieści. Nie przypuszczałem, że rzeczywistość prześcignie wszystkie moje najbardziej sensacyjne pomysły. Zasnąłem dopiero nad ranem.
Dzień był pochmurny i byłbym spał zapewne do południa, gdyby nie obudziło mnie stukanie do drzwi. Byłem wściekły, bo spałem smacznie. Czyżby znowu właścicielka zakładu pogrzebowego? Narzuciłem szlafrok, przyczesałem włosy i poszedłem otworzyć.
W drzwiach stał tęgi mężczyzna średniego wzrostu. Miał na sobie szary płaszcz nieprzemakalny. W ręku trzymał teczkę z jasnej skóry.
Na mój widok szeroka, tłusta twarz rozbłysła kordialnym uśmiechem.
– Bardzo przepraszam, jeśli panu przeszkodziłem w spoczynku, ale już dochodzi jedenasta, więc przypuszczałem… Pan pozwoli, że się przestawię: jestem Herman Richter.
Cóż było robić? Wpuściłem faceta do środka i bez entuzjazmu uścisnąłem pulchną, wilgotną nieco dłoń. Nie znoszę ludzi, którym się pocą ręce.
– Pan jest szwagrem biednego Michela – mówił w dalszym ciągu przybysz i nie czekając potwierdzenia z mej strony, dodał: – Pan zapewne nie mówi jeszcze po hiszpańsku. W jakim języku najłatwiej się panu porozumieć?
Odpowiedziałem, że po polsku, na co Herman Richter roześmiał się ubawiony.
– Proszę ode mnie za wiele nie wymagać. Po polsku, niestety, nie mówię. Czy włada pan niemieckim albo angielskim?
Zgodziłem się na angielski. Następnie zaś, czując się w roli gospodarza, poprosiłem go, żeby usiadł.
Ciężko opadł na fotel, wyjął z kieszeni dużą kolorową chustkę i zaczął nią starannie wycierać spoconą twarz. Czekałem cierpliwie. Nie podobał mi się ten facet. Jakiś cholerny szwab – myślałem, obserwując tę tłustą gębę. Co u licha Michał mógł mieć wspólnego z takim typem?
Nie przestawał świdrować mnie małymi, dziwnie przenikliwymi oczkami, zupełnie tak, jakby mnie chciał przewiercić na wylot. Wreszcie odchrząknął i powiedział:
– Pragnę panu wyjaśnić cel mojej wizyty. Biedny Michel. Tak nagle to wszystko się stało, że nawet nie zdążyliśmy załatwić z nim pewnych spraw i dlatego…
Żeby uniknąć możliwych nieporozumień, powiedziałem, że nie jestem w stanie płacić zobowiązań mego szwagra.
Zarechotał tak, aż mu świńskie oczka zaszły łzami.
– Ależ, drogi panie, to nie o to chodzi. Skądże znowu. Po prostu jest taka sprawa, że Michel zostawił tu dla mnie pewną paczkę z towarem, którą chciałbym teraz odebrać.
Zrobiłem niewyraźną minę.
– Stawia mnie pan w trochę trudnej sytuacji – powiedziałem. – Żona szwagra jest obecnie na wsi, a ja, jak się pan domyśla, nie orientuję się…
– Oczywiście, oczywiście – zapewnił mnie skwapliwie. – Rozumiem doskonale. Ale widzi pan, sprawa jest o tyle prosta, że paczka, o której mówię, znajduje się w dolnej szufladzie biurka, a na wierzchu tej paczki jest przyklejona kartka z moim nazwiskiem, więc… Michel zostawił to dla mnie przed dwoma mniej więcej tygodniami, ale jakoś nie miałem czasu odebrać. Potem to nieszczęście, pogrzeb… Pan rozumie?
Zawahałem się chwilę, ale wstałem, poszedłem do drugiego pokoju i otworzyłem dolną szufladę biurka. Wszystko się zgadzało. Niewielka paczka z kartką – „Herman Richter”. Właściwie nie mogłem nie oddać mu tej paczki. Handlował razem z Michałem, więc…
Kiedy wróciłem, kręcił się koło baru i przygotowywał whisky z lodem. To było charakterystyczne, że wszyscy znajomi Michała wiedzieli doskonale, gdzie trzymał trunki.
Podałem grubasowi paczkę, on zaś w zamian wręczył mi szklankę. Potrząsnąłem głową, mówiąc, że nie zwykłem pić alkoholu przed śniadaniem. Nie przejął się moją abstynencją. Wypił swoją i moją porcję. Usiadł, odsapnął, wsunął paczkę do kieszeni płaszcza i powiedział:
– Pan niewątpliwie będzie tu robił jakieś interesy. Muszę panu powiedzieć, że Ameryka Południowa jest dobrym terenem dla ludzi rzutkich i przedsiębiorczych. A wy, Polacy, macie zdolności do handlu. Brak wam tylko wytrwałości. Chcielibyście od razu zrobić duże pieniądze, a to nie tak łatwo – sięgnął do kieszeni i wyjął portfel. – Na wszelki wypadek zostawię panu swój bilet wizytowy z telefonem i adresem. Może się panu przydać. Może zrobimy razem jakiś interes. Czy prowadzi pan wóz?
Przytaknąłem bez zapału. Perspektywa robienia interesów z Hermanem Richterem bynajmniej mnie nie zachwycała.
– To doskonale. Tutaj trzeba umieć prowadzić wóz. Mam nadzieję, że będziemy w kontakcie. Niech pan do mnie któregoś dnia zadzwoni – wstał i włożył płaszcz. – Ja handluję chemikaliami – powiedział na pożegnanie, podając mi rękę, która była jeszcze bardziej wilgotna niż poprzednio.
Zostałem sam. Nie zwlekając, zabrałem się do golenia. Kiedy skończyłem mą poranną toaletę, dochodziła pierwsza. Nie warto już było jeść śniadania. Postanowiłem od razu pójść gdzieś na obiad. Najprzód jednak musiałem się przekonać, czy moje dość fantastyczne podejrzenia mają jakieś podstawy. Nie mogłem przestać myśleć o tajemniczej kartce i o czerwonym kaktusie. Tłumaczyłem sobie wielokrotnie, że ponosi mnie literacka wyobraźnia, a jednak…
Włożyłem płaszcz, kapelusz i stanąłem gotowy do wyjścia. Nadaremnie jednak szukałem kluczy. Zniknęły. Pamiętałem doskonale, że położyłem je na barze. Co u licha mogło się z nimi stać? Przeszukałem całe mieszkanie. Ani śladu. Czyżby Herman Richter zabrał przez pomyłkę moje klucze?
Wreszcie zrezygnowany zjechałem windą na dół i zwierzyłem się dozorcy z moich kłopotów. Z uśmiechem uspokoił mnie, że to nic strasznego, że on ma zapasowe klucze od mieszkania Michała i że tutaj niedaleko na Ejido jest taki majster, który mi na poczekaniu dorobi nowy komplet kluczy СКАЧАТЬ