.
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу - страница 4

Название:

Автор:

Издательство:

Жанр:

Серия:

isbn:

isbn:

СКАЧАТЬ jedzenia. Wypalił papierosa i zdecydował, że najwyższy czas pójść na obiad.

      Dzisiaj już nie pamiętam, gdzie jedliśmy ten obiad, mój pierwszy obiad w Montevideo. Zdaje mi się, że to było gdzieś w okolicy Plazza Independencia.

      Mówiliśmy niewiele. Wprawdzie Waniewicz usiłował rozerwać mnie opowieściami o życiu w Montevideo, ale rozmowa wyraźnie się nie kleiła.

      Po kawie Waniewicz zaproponował kino. Zgodziłem się chętnie. Patrząc na ekran, nie trzeba silić się na wynajdywanie tematów do rozmowy. Poszliśmy na jakiś kowbojski film. Jak zwykle gonitwy po preriach, strzelaniny i całe stosy trupów.

      Kiedy wyszliśmy z dusznej sali, Waniewicz odprowadził mnie do domu. Uścisnął mi mocno dłoń na pożegnanie i powiedział:

      – Bardzo mi przykro, ale jutro rano muszę jechać na parę dni do Buenos Aires w interesach firmy, w której pracuję. Nie będę więc mógł dotrzymać panu towarzystwa – wyjął portfel. – Pan pozwoli, że na razie pożyczę panu sto peso. Powinno to panu wystarczyć do mojego powrotu.

      Podziękowałem mu serdecznie, ale pieniędzy nie przyjąłem. Miałem przy sobie przeszło sto dolarów. Na razie więc moja sytuacja finansowa nie była tragiczna. Pożegnałem się z Waniewiczem i pojechałem na górę. W lustrze umieszczonym w windzie przyglądałem się mojej smutnej, jakby nagle postarzałej twarzy. To mi nie poprawiło humoru.

      Puste mieszkanie robi na mnie teraz jeszcze bardziej przykre wrażenie niż poprzednio. Ze ścian patrzą dziwaczne malowidła i czarne murzyńskie maski, które Michał zapewne przywiózł z Dakaru, gdzie mieszkał po wojnie przez pół roku.

      Zerwał się wiatr i zaszumiał na tarasie. Od strony morza ciągną ciężkie, ciemne chmury. Dzień się kończy. Mrok szybko zapada.

      Stoję w oknie i patrzę na rozpostarte w dole szerokim kręgiem miasto, na jasne domy, w których stopniowo zapala się coraz więcej świateł. W dali na tle ciemnego nieba bieleje gmach parlamentu. Przypomina mi trochę pomnik Wiktora Emanuela na Piazza Venezia w Rzymie. Po dłuższej chwili odwracam się od okna. Twarze na obrazach Michała wydają się w mroku jeszcze bardziej niesamowite. Zapalam światło. Stojąca koło tapczanu wysoka lampa wypełnia pokój ciepłym, pomarańczowym blaskiem. Chce mi się pić, idę więc do kuchni, żeby postawić wodę na herbatę. Nagle słyszę, że skrzypi podłoga, zupełnie tak, jakby ktoś szedł w ślad za mną. Słyszę to tak wyraźnie, że wychodzę z kuchni i pytam: „Kto tam?” Quien es?”. Żadnej odpowiedzi. Przechodzę przez całe mieszkanie, wyglądam na taras. Oczywiście nie ma nikogo. Widocznie podłoga rozsycha się i trzeszczy. Nie boję się przecież duchów, a jednak robi mi się jakoś nieprzyjemnie. Nie wiem, dlaczego zaczynam się nagle zastanawiać nad tym, na którym tapczanie umarł Michał. Mój idiotyczny nastrój zaczyna mnie złościć. Wypijam filiżankę herbaty, gaszę starannie gaz, wyciągam z szafy pościel i przygotowuję sobie posłanie. Żałuję, że nie mam przy sobie środka nasennego. Czuję, że nie będę mógł zasnąć.

      W mieszkaniu panuje wilgotny, przejmujący chłód. Kaloryfery są zimne. Przykrywam się więc wszystkimi kocami, które znajduję w mieszkaniu i zabieram się do czytania powieści Agathy Christie. Nie wszystko jednak rozumiem. Biorę więc ołówek i podkreślam nieznane mi słowa, żeby je później wciągnąć do mojego zeszytu. Trudno mi się skupić. Przygody Herkulesa Poirot jakoś mnie tym razem nie pasjonują. Odkładam książkę, zapalam papierosa i leżąc na wznak, patrzę w sufit. Nie mogę przestać myśleć o Michale. Tak się cieszyłem z tej podróży, tak się cieszyłem, że go zobaczę. Psiakrew, że też musiał mi zrobić taki paskudny kawał. Musiał umrzeć właśnie w tym momencie, kiedy ja, po tylu latach, przyjechałem do niego z Polski. Wiem przecież, że to idiotyczne, ale jestem zły na Michała, zły za to, że tak niespodziewanie przeniósł się na tamten świat i, co tu dużo gadać, pokrzyżował mi plany.

      Obudziłem się nagle z tym przeświadczeniem, że coś się dzieje. Wszyscy zapewne znają to uczucie. Człowiek otwiera oczy, wie, że wokół niego zachodzą jakieś zmiany, ale w pierwszej chwili nie może się zorientować, o co chodzi. Zacząłem nasłuchiwać, otwierając przy tym szeroko zaspane oczy. Tak, nie ulegało wątpliwości, ktoś dość energicznie stukał do drzwi. Rozbudzony zupełnie usiadłem na tapczanie i odruchowo spojrzałem na zegarek. Dziesięć po dziesiątej. Trochę późno jak na wizytę. Nie miałem pojęcia, kto to może być. Pomyślałem, że może dozorca w jakichś sprawach meldunkowych. Wtedy jeszcze nie orientowałem się, że w Urugwaju nie trzeba się meldować. Ponieważ jednak stukanie nie ustawało, przeto wstałem, wsunąłem nogi w pantofle i poszedłem otworzyć. Nie, to nie był dozorca.

      Nie speszyła się tym wcale, że zobaczyła obcego mężczyznę w piżamie. Uścisnęła mi energicznie dłoń i powiedziała:

      – Jestem Raquel.

      Następnie weszła do pokoju, w którym spałem, usiadła na fotelu i zapaliła papierosa. Przyglądała mi się z bezczelną natarczywą ciekawością.

      Przyznaję, że byłem trochę zażenowany tą nieco dziwną sytuacją. Pośpiesznie narzuciłem szlafrok, przykryłem kocem rozrzuconą pościel i wyczekująco spojrzałem na dziewczynę. Skłamałbym, twierdząc, że mi się nie podobała. Podobała mi się, i to nawet bardzo. Duże, czarne, błyszczące oczy, pełne, starannie uszminkowane usta, pokryte sztuczną siwizną włosy. Cerę miała delikatną, zaledwie muśniętą słońcem. Ten złotawy odcień twarzy przy siwych włosach i mocno pąsowych wargach miał w sobie coś niepokojącego. A może tylko tak mi się wtedy wydawało.

      – Pan jest zapewne szwagrem Michela? – spytała.

      – Michel umarł – powiedziałem.

      Nie zrobiło to na niej większego wrażenia. Zgasiła papierosa, wstała, wyjęła z baru butelkę whisky i napełniła szklanki. Czuła się jak u siebie w domu. Przypuszczając, że nie zrozumiała, powtórzyłem wyraźnie: „Michel umarł”, kładąc mocny nacisk na słowo „murió”.

      – Tak, tak, rozumiem. To się musiało tak skończyć – powiedziała ciszej, jakby do siebie. Usiadła z powrotem na fotelu i łyknęła spory łyk whisky. – Jakim językiem pan włada? – spytała po chwili.

      Odparłem, że mówię po włosku, po angielsku i trochę po francusku.

      Okazało się, że zna włoski. Ojciec jej był neapolitańczykiem. Przeszliśmy więc na włoski. Poczułem się znacznie swobodniej. Wyszukiwanie w pamięci słów hiszpańskich zaczynało mnie nużyć.

      Sytuacja wydała mi się trochę dziwna, a nawet kłopotliwa. Właściwie nie bardzo wiedziałem, czego chce ta dziewczyna. Siedziałem na tapczanie w szlafroku i usiłowałem nadrabiać miną. Ona popijała beztrosko whisky i nie przestawała przyglądać mi się ciekawie. Dziwiło mnie, że znajoma czy przyjaciółka Michała tak mało interesuje się jego śmiercią. Spytałem:

      – Czy pani wiedziała, że Michel nie żyje?

      Potrząsnęła przecząco głową.

      – Nie. Dowiedziałam się o tym dopiero od pana.

      – Wiadomość ta, jak mi się zdaje, nie zrobiła na pani większego wrażenia.

      Wzruszyła lekko ramionami.

      – Cóż, każdy przecież СКАЧАТЬ