Anioły i demony. Дэн Браун
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Anioły i demony - Дэн Браун страница 12

Название: Anioły i demony

Автор: Дэн Браун

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Поэзия

Серия:

isbn: 978-83-7508-804-5

isbn:

СКАЧАТЬ zachowania bezpieczeństwa musieli przestrzegać skomplikowanych rytuałów. Wkrótce w podziemnych kręgach naukowych rozprzestrzeniła się wieść o ich istnieniu i zaczęli się do nich przyłączać uczeni z całej Europy. Członkowie bractwa zbierali się regularnie w Rzymie w swojej supertajnej siedzibie, której nadali nazwę Kościół Oświecenia.

      Kohler zakaszlał i zmienił pozycję na wózku.

      – Wielu członków bractwa – ciągnął Langdon – chciało zwalczać tyranię Kościoła za pomocą aktów przemocy, ale człowiek, który cieszył się wśród nich największym szacunkiem, zdołał im to wyperswadować. Był pacyfistą i jednym z najsłynniejszych uczonych.

      Langdon był pewien, że Kohler wie, o kogo chodzi. Nawet ludzie niemający z nauką nic wspólnego znali nazwisko tego nieszczęsnego astronoma, który został aresztowany i niemal stracony przez Kościół, gdy ogłosił, że to Słońce, a nie Ziemia, stanowi środek Układu Słonecznego. Mimo że wyniki jego badań były niepodważalne, został surowo ukarany przez Kościół za twierdzenie, że Bóg nie umieścił ludzkości w centrum wszechświata.

      – Nazywał się Galileo Galilei.

      Kohler spojrzał na niego.

      – Galileusz?

      – Tak, Galileusz należał do iluminatów. Jednocześnie był gorliwym katolikiem. Starał się doprowadzić do złagodzenia stanowiska Kościoła wobec nauki, głosząc, że ta ostatnia nie tylko nie zaprzecza istnieniu Boga, lecz nawet je potwierdza. Napisał kiedyś, że kiedy obserwuje przez teleskop ruch planet, słyszy głos Boga w muzyce sfer. Utrzymywał również, że nauka i religia nie są wrogami, tylko sojusznikami, dwoma różnymi językami opowiadającymi tę samą historię… historię o symetrii i równowadze, niebie i piekle, nocy i dniu, gorącu i zimnie, Bogu i szatanie. Zarówno nauka, jak i religia radują się stworzoną przez Boga symetrią… niekończącym się zmaganiem jasności i ciemności. – Langdon urwał i zaczął przytupywać nogami, żeby je rozgrzać.

      Kohler siedział nieporuszony na wózku i tylko na niego patrzył.

      – Niestety – dodał Langdon – Kościół wcale nie pragnął zjednoczenia nauki i religii.

      – Oczywiście, że nie – przerwał mu gospodarz. – Takie zjednoczenie odebrałoby Kościołowi możliwość uzurpowania sobie roli jedynego pośrednika, dzięki któremu człowiek może zrozumieć Boga. Zatem Kościół osądził Galileusza jako heretyka, uznał go za winnego i skazał na stały areszt domowy. Znam historię nauki, panie Langdon. Jednak to było wieki temu. Co to ma wspólnego z Leonardem Vetrą?

      Pytanie za milion dolarów. Langdon przeszedł do sedna opowieści.

      – Aresztowanie Galileusza wywołało wrzenie wśród członków bractwa. Popełniono pewne błędy i Kościołowi udało się zidentyfikować czterech członków, których pojmano i przesłuchiwano. Jednak uczeni ci niczego nie zdradzili, nawet kiedy ich torturowano.

      – Torturowano?

      Langdon skinął głową.

      – Przypalano ich rozżarzonym żelazem. Wypalano na piersi znak krzyża.

      Oczy Kohlera rozszerzyły się. Dyrektor rzucił niepewne spojrzenie na ciało Vetry.

      – Potem tę czwórkę brutalnie zamordowano, a ich ciała porzucono na ulicach Rzymu jako ostrzeżenie dla tych, którzy chcieliby wstąpić do bractwa. Pozostali iluminaci, czując, że Kościół depcze im po piętach, uciekli z Włoch.

      Langdon przerwał na chwilę, porządkując myśli, żeby jasno przedstawić dalszy ciąg historii. Spojrzał Kohlerowi prosto w oczy.

      – Iluminaci zeszli do głębokiego podziemia, a tam zaczęli się kontaktować z innymi grupami uchodzącymi przed prześladowaniami katolików – mistykami, alchemikami, okultystami, muzułmanami, żydami. Bractwo przyjmowało nowych członków i z biegiem lat zmieniło nieco swój charakter. Pojawili się nowi iluminaci, mroczniejsi i zdecydowanie antychrześcijańscy. Rośli w siłę, odprawiali tajemnicze rytuały, pod groźbą śmierci strzegli tajemnicy i przysięgali, że pewnego dnia znowu powstaną i zemszczą się na Kościele katolickim. W końcu stali się tak silni, że Kościół uznał ich za najniebezpieczniejszy ruch antychrześcijański na świecie. Wówczas Watykan potępił bractwo i uznał je za Shaitana.

      – Shaitana?

      – To nazwa wywodząca się z islamu. Oznacza przeciwnika… przeciwnika Boga. Kościół wybrał islamskie określenie, gdyż był to według nich brudny język. – Zawahał się. – Od nazwy shaitan wywodzi się słowo szatan.

      Na twarzy Kohlera pojawił się niepokój.

      Głos Langdona był teraz bardzo ponury.

      – Panie Kohler, nie mam pojęcia, jak ten znak pojawił się na piersi tego człowieka… ani dlaczego… ale patrzy pan na od dawna zaginiony symbol najstarszego i najpotężniejszego kultu szatana.

      Rozdział 10

      Uliczka była wąska i opustoszała. Asasyn szedł teraz szybkim krokiem, a czarne oczy błyszczały mu wyrazem oczekiwania. Kiedy zbliżał się do celu, w myślach zabrzmiały mu pożegnalne słowa Janusa: „Wkrótce rozpoczyna się faza druga. Odpocznij trochę”.

      Uśmiechnął się z wyższością. Nie spał całą noc, ale sen był ostatnią rzeczą, jaka go interesowała. Sen jest dobry dla słabeuszy. On jest wojownikiem, podobnie jak jego przodkowie, a członkowie jego ludu nie zasypiali po rozpoczęciu bitwy. Ta bitwa niewątpliwie już się zaczęła, a jemu przypadła zaszczytna rola. Teraz miał dwie godziny na uczczenie swojego zwycięstwa, zanim powróci do pracy.

      Spać? Są przecież znacznie lepsze sposoby, żeby się odprężyć…

      Zamiłowanie do hedonistycznych przyjemności niewątpliwie odziedziczył po swych przodkach, tyle że oni delektowali się haszyszem, a on wolał inne rozkosze. Był zbyt dumny ze swojego ciała – dobrze umięśnionej, zabójczej maszyny – by niszczyć je narkotykami. Znalazł sobie mniej niebezpieczne uzależnienie… zdrowszą i bardziej satysfakcjonującą nagrodę.

      Czując znajomy dreszczyk oczekiwania, ruszył jeszcze szybciej. W końcu stanął przed niczym niewyróżniającymi się drzwiami i nacisnął dzwonek. Ktoś odsunął wizjer, przez który przyjrzała mu się badawczo para brązowych łagodnych oczu. Drzwi się otworzyły.

      – Witamy – odezwała się dobrze ubrana kobieta. Zaprowadziła go do eleganckiego saloniku o przytłumionym oświetleniu. W powietrzu unosił się zapach drogich perfum i piżma. – Proszę. – Wręczyła mu album z fotografiami. – Kiedy pan się zdecyduje, proszę po mnie zadzwonić. – Następnie zostawiła go samego.

      Asasyn uśmiechnął się do siebie.

      Siedząc na pluszowej sofie z albumem na kolanach, poczuł ukłucie zmysłowego pożądania. Wprawdzie jego pobratymcy nie świętowali Bożego Narodzenia, ale wyobrażał sobie, że tak musi czuć się dziecko siedzące przed stosem świątecznych prezentów, gdy za chwilę ma sprawdzić, jakie СКАЧАТЬ