Szkoła Bogów. Бернар Вербер
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Szkoła Bogów - Бернар Вербер страница 24

Название: Szkoła Bogów

Автор: Бернар Вербер

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Поэзия

Серия:

isbn: 978-83-7999-412-0

isbn:

СКАЧАТЬ od kostki po kolana obwiązane złotym rzemieniem sandałów, to pojawiają się, to znikają w fałdach szkarłatnej togi.

      Kaskada złotych włosów opada na czerwoną tkaninę. Jej skóra jest delikatnie opalona. Naszyjniki z półszlachetnych i szlachetnych kamieni – ametystów, opali, rubinów, diamentów, granatów, turkusów i topazów – zdobiące jej długą szyję, dodają blasku szmaragdowym oczom. Wystające kości policzkowe nadają kształt gładkiej twarzy. Z delikatnych uszu zwisają kolczyki, których kolor doskonale współgra z barwą jej oczu.

      Rogi myśliwskie i bębny podejmują spokojną muzykę. Jak echo odpowiadają im dzwony w pałacu Kronosa. Freddy Meyer i Marilyn Monroe otwierają bal, po nich kolejne niezwykłe pary ruszają do tańca. Nie mogę oderwać oczu od Afrodyty, witającej się z przybyłymi bogami-mistrzami.

      – Wszystko w porządku? – pyta Edmond Wells.

      Mój mistrz spogląda na mnie zdziwiony, potrząsając głową, następnie kieruje się w stronę Afrodyty, która pochyla swe wspaniałe ciało, aby usłyszeć, co szepcze jej do ucha. Wydaje się rozbawiona, wreszcie spogląda w moją stronę.

      Dobry Boże.

      Patrzy na mnie!

      Podchodzi do mnie. Odzywa się!

      – Pański przyjaciel twierdzi, że jest pan zbyt nieśmiały, by mnie poprosić do tańca – dobiega mnie daleki głos z lekkim greckim akcentem.

      Czuję blisko jej zapach.

      Moja toga drży wskutek uderzeń serca. Powinienem odpowiedzieć, ale zaschnięte usta odmawiają posłuszeństwa.

      – Może chciałby pan zatańczyć? – podejmuje na nowo. Bierze mnie za rękę.

      Kontakt z jej skórą sprawia, że czuję przebiegający przez ciało prąd i jak ślepiec daję się prowadzić na arenę. Tam bierze moją drugą rękę. Przewyższa mnie o głowę i musi się nachylić, abym usłyszał szeptane do mnie słowa:

      – Czy jest pan… „tym, na którego czekamy”?

      Chrząknięciem odblokowuję struny głosowe, wydobywając z siebie:

      – Hm…

      – Sfinks zapewnia, że „ten, na którego czekamy”, zna ODPOWIEDŹ.

      – Hm… a jaka jest odpowiedź?

      – Taka, jaką wymyślił Sfinks, aby rozpoznać „tego, na którego czekamy”.

      – Czy to ta zagadka: „Kto ma cztery łapy rano, dwie w południe i trzy wieczorem?” Bo jeśli tak, to znam na nią odpowiedź. To człowiek. Kiedy jest dzieckiem, chodzi na czworakach, będąc dorosłym – na dwóch nogach, a jako starzec – na trzech, podpierając się laską.

      Uśmiecha się do mnie życzliwie.

      – Nie, to była zagadka dla bogów-uczniów sprzed trzech tysięcy lat. To prawda, nadawała się na czasy Edypa, lecz od tej pory Sfinks wymyślił kolejne.

      Przerywając taniec, szepcze mi treść zagadki, dzieląc każde słowo na sylaby. Czuję, jak ciepły, pachnący oddech muska moje ucho:

      Lepsze niż Bóg.

      Gorsze niż diabeł.

      Mają to biedni.

      Nie mają bogaci.

      Jeśli zjesz, umrzesz.

      Co to jest?

      33. MITOLOGIA: MIESZKAŃCY OLIMPU

      Po rządach boga Chaosa, a potem Kronosa, boga Czasu, nastała era bogów olimpijskich. Zeus, nowy władca świata, podzielił funkcje i zaszczyty pomiędzy swych braci i siostry, stosownie do roli, jaką odegrali podczas wojny z Tytanami. Posejdon otrzymał morza, Hades – Królestwo Umarłych, Demeter – pola i zboża, Hestia – ogień, Hera – rodzinę itd. Dokonawszy podziału, urządził Zeus swój pałac na szczycie Olimpu i obwieścił, że tam właśnie odbywać się będą wszystkie spotkania bogów, podczas których ważyć się będą losy świata. Tymczasem Gaja, jego matka, zirytowana dominacją syna, wydała na świat Tyfona, straszliwego potwora o stu smoczych głowach, ziejących ogniem. Był tak ogromny, że jego najmniejszy ruch powodował wichurę. Kiedy pojawił się na Olimpie, przerażeni bogowie zamienili się w zwierzęta i uciekli, chroniąc się na pustyni egipskiej. Został tylko Zeus, by sam stawić czoła Tyfonowi. Potwór pokonał króla bogów, wycinając mu nerwy i ścięgna, a następnie zabierając bezwładne ciało do groty. Tymczasem Hermes, młody bóg-szpieg, sprzyjający Olimpowi, nałożył kask Hadesa, stając się niewidzialnym, i w ten sposób uwolnił Zeusa. Odebrawszy potworowi ukradzione nerwy i ścięgna, oddał je Zeusowi, który mógł powrócić na Olimp. Tyfon chciał walczyć nadal, lecz tym razem Zeus ze szczytu swej góry uderzył w niego piorunem. Potwór oderwał wielki skalny blok, chcąc nim rzucić na Olimp, lecz Zeus, używszy błyskawic, rozkruszył skałę na drobne części, które spadając, przygniotły Tyfona. Wtedy Zeus zakuł go w kajdany i wrzucił do wulkanicznego krateru Etny, gdzie czasami się budzi i na nowo zionie ogniem.

Edmond Wells,Encyklopedia Wiedzy Relatywnej i Absolutnej(przy udziale Francisa Razorbacka, zainspirowanego Teogonią Hezjoda, 700 r. przed Chrystusem)

      34. W NIEBIESKIM LESIE

      Kolejna nocna eskapada. Są wszyscy teonauci: Freddy Meyer, Marilyn, Edmond Wells i ja. Idzie z nami nawet Raoul, choć w pewnej odległości, bo nadal żywi do mnie urazę.

      Edmond Wells podąża obok mnie:

      – No i jak było z Afrodytą?

      – Lepsze niż Bóg, gorsze niż diabeł… mają to biedni, nie mają bogaci, jeśli to zjesz, umrzesz. Co to jest? Jest pan dobry w rozwiązywaniu zagadek, powinien pan więc rozwiązać tę, którą zadała mi bogini.

      Zwalnia kroku.

      – Odpowiedź pewnie jest prosta – mówi wreszcie mój mistrz. – Na razie jej nie znam, ale zastanowię się. Podoba mi się twoja zagadka.

      Po dotarciu nad niebieską rzekę zaczynamy budować tratwę, by przepłynąć na drugi brzeg, nie dając się schwytać syrenom. Ścinamy trzciny i łączymy je za pomocą lian. Nasze ruchy są bardzo dokładne. Staramy się pracować niemal bezszelestnie.

      – Nie masz w zapasie jakiegoś dowcipu? – pyta Edmond Freddy’ego, wiążąc liany.

      Rabin grzebie w pamięci:

      – Mam. To opowieść o facecie, który ugrzązł w ruchomych piaskach. Kiedy z pomocą docierają strażacy, jest zasypany po pas. „Nie zajmujcie się mną – mówi. – Jestem wierzący, Pan Bóg mnie uratuje”. Ziemia sięga mu do ramion, więc strażacy proponują, że rzucą mu linę. „Nie, nie – powtarza facet. – Nie jesteście mi potrzebni. Jestem wierzący, Pan Bóg mnie uratuje”. Strażacy, choć sceptyczni, nie mogą działać wbrew woli poszkodowanego. Po chwili wystaje mu już tylko głowa. Znowu chcą mu pomóc, a facet nadal swoje: „Nie, nie, jestem wierzący. Pan Bóg mnie uratuje”. Piasek dociera do brody, zasypuje nos, oczy, człowiek dusi się i umiera. Kiedy dociera do СКАЧАТЬ