Szkoła Bogów. Бернар Вербер
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Szkoła Bogów - Бернар Вербер страница 23

Название: Szkoła Bogów

Автор: Бернар Вербер

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Поэзия

Серия:

isbn: 978-83-7999-412-0

isbn:

СКАЧАТЬ zamknięta…

      Na białym obrusie rysuje palcem kształt zera.

      – Stąd wszystko wychodzi i tu powraca – potwierdza Gustave Eiffel. – Jajko, zero. Krzywa zamknięta.

      Jajko przypomina mi „Ziemię 17”, zamarzniętą planetę. Znowu widzę ostatnich jej mieszkańców rozpaczliwie uderzających rękami o wodę, wyobrażam sobie, jak walczą w zamarzającym oceanie. Czuję mdłości. Nie mogę. Biegnę zwymiotować w krzakach. Mówię cicho do pomagającego mi Edmonda:

      – Może jednak Lucien miał rację…

      – Nie, on się mylił. Podać się do dymisji, to jak oddać mecz walkowerem. Dopóki gramy, możemy próbować zmienić bieg rzeczy. Ale jeśli odejdziemy z gry, wszystko stracimy.

      Wracamy do stołu, przy którym pogrążeni w dyskusji uczniowie wolą udawać, że nie zauważyli mojej słabości.

      – Co się stanie z Lucienem? – niepokoi się Marilyn.

      Rzeczywiście, nie ma go z nami przy stole. Na próżno też rozglądam się wokół. Nie siedzi gdzie indziej.

      – Jeżeli Lucien poszedł na górę, może go złapać centaur – przewiduje Edmond Wells.

      – Albo diabeł – dodaje inny bóg-uczeń.

      To słowo wywołuje w nas dreszcze, jakby lodowaty powiew przebiegł wśród zebranych.

      Wtedy pojawia się Dionizos i oznajmia, że po kolacji odbędzie się uroczystość żałobna za ludzkość z „Ziemi 17”. Mamy się przebrać i założyć nowe togi. Spotykamy się w Amfiteatrze.

      Nie mogę wyrzucić z pamięci obrazu ludzkich „stad”, zatopionych naszymi rękami.

      31. ENCYKLOPEDIA: ŚMIERĆ

      We wróżbiarskiej grze, tarocie marsylskim, śmierć-odrodzenie symbolizują trzynaste arkana, arkana bez nazwy. Widzimy tam kościotrupa koszącego czarne pole. Jego prawa stopa jest zagłębiona w ziemi, lewą zaś opiera na głowie kobiety. Wokół trzy ręce, jedna stopa i dwie białe kości. Z prawej strony uśmiecha się głowa w koronie. Z ziemi wychodzą żółte i niebieskie pędy. Ta karta nawiązuje do symboliki V.I.T.R.I.O.L.: Visita Interiorem Terrae Reclificando Invenies Operae Lapidem. „Zejdź do wnętrzności Ziemi; destylując, znajdziesz kamień filozoficzny”.

      Trzeba więc używać kosy, by poprawić, ściąć, to co wystaje, tak aby młode pędy mogły odrodzić się z czarnej ziemi.

      To karta największej transmutacji. I dlatego budzi strach. Mówi też o przerwaniu gry.

      Dwanaście poprzednich arkanów traktuje się jako Małe Arkana. A począwszy od trzynastej, wszystkie następne należą do Wielkich Arkanów. Kolejne karty ozdobione są obrazem nieba, aniołów lub niebiańskich symboli. Tu działa wyższy wymiar. Wszystkie wtajemniczenia muszą prowadzić przez fazę śmierci-odrodzenia. W sensie ezoterycznym śmierć oznacza głęboką zmianę, która dokonuje się w człowieku podczas procesu jego wtajemniczenia. Jeżeli będąc istotą niedoskonałą, nie umrze, nie będzie mógł ponownie się narodzić.

Edmond Wells, Encyklopedia Wiedzy Relatywnej i Absolutnej, tom V

      32. ŻAŁOBA

      Czuję gorycz w ustach. Znowu myślę o Juliuszu Vernie. „Przybył za wcześnie” – powiedział Dionizos. Za wcześnie, żeby co zobaczyć? Kulisy przed spektaklem?…

      Tu się dzieją dziwne rzeczy.

      Hory i Pory Roku witają nas w Amfiteatrze. Gromadzimy się w jego centralnym punkcie.

      Tak jak poprzednio, otaczają nas wyposażone w swoje bębny centaury. Dołączają do nich kolejne, grając na myśliwskich rogach, których dźwięk brzmi bardzo poważnie. Melodia, którą intonują, to prawdziwa melopeja, rozdzierająca melodia, która przechodzi w żałobną pieśń w chwili, gdy Atlas kładzie przed nami swoją szklaną kulę, gładkie jajo, które stało się zmarłą „Ziemią 17”.

      Wstaje Dionizos.

      – Umarł świat. Pomyślmy wspólnie o rzeszach ludzi, którzy zrobili wszystko, co mogli, ale i tak nie udało im się przetrwać.

      Wykonuje gest oznaczający wewnętrzne skupienie.

      – Tu spoczywa ludzkość, której się nie udało. Obejmuje szklaną kulę. Kronos nie czyni żadnego komentarza. Kilku uczniów wygląda na zmieszanych.

      Rytm bębnów staje się szybszy, a rogi myśliwskie brzmią już mniej smutno. Rozpoczyna się zabawa i bogowie-uczniowie dzielą się na kilka grup.

      Pasjonaci podboju nieba mają w swych szeregach Clementa Adera – pioniera awiacji, jednego z braci Montgolfierów – pioniera lotów balonem, pilota wojennego Antoine’a de Saint-Exupéry’ego, fotografika Nadara, robiącego zdjęcia z lotu ptaka. Amator rejsów po oceanie, baron-pirat Robert Surcouf rozmawia z markizem de Lafayette.

      Wśród artystów znaleźć można malarzy, rzeźbiarzy i aktorów. Jest Henri Matisse, Auguste Rodin, najwyraźniej pogodzony z Camille Claudel, Bernard Palissy, Simone Signoret oraz Sarah Bernhardt. Osobną grupkę tworzą pisarze: Francois Rabelais, Michel de Montaigne, Marcel Proust, Jean de la Fontaine. Ja natomiast cieszę się z towarzystwa moich przyjaciół teonautów: Freddy’ego Meyera, Marilyn Monroe i Edmonda Wellsa. Raoul jest gdzieś tam, ciągle nadąsany. Niektórzy uczniowie, jak Gustave Eiffel, Mata Hari, Georges Méliès, Joseph Proudhon, Edith Piaf wolą zostać sami. Lecz we wszystkich grupach wrze ta sama dyskusja. Każdy usiłuje zrozumieć prawa rządzące naszym nowym światem. Mata Hari, snując różne domysły, odważnie wychodzi na środek areny.

      Jednym ruchem zdejmuje ograniczającą jej ruchy togę i ubrana tylko w tunikę, zaczyna lubieżnie kręcić biodrami w tańcu o orientalnym charakterze. Jej ręce kreślą koła, nogi zginają się, piękna twarz jest pełna dostojeństwa, a w spojrzeniu widać tajemnicę. Rozumiem, dlaczego ta kobieta potrafiła oczarować tylu mężczyzn.

      Wiruje wokół kuli z doczesnymi szczątkami „Ziemi 17”, tak jakby chciała ją obudzić. W gładkim szkle odbijają się trzy księżyce Olimpii, a krąg ich bladego światła dopełnia magię chwili. Teraz Mata Hari obraca się coraz szybciej. Rytm przyspiesza, jej ciało przywodzi na myśl wijącego się w gwałtownych ruchach węża. Otwieramy usta, wydając jedną, jedyną nutę, jednoczącą nas w ten sam głos: „Aaaaaaaaaaaaaach......”. Klaszczemy w ręce, a centaury uderzają w skórę bębnów.

      Tancerka nie ustaje, tańczy z zamkniętymi oczami. Moje serce wali w rytm bębnów, moje usta skandują to samo, co tłum. Mata Hari wciąga nas w swój trans.

      Nagle upada. Muzyka milknie. Patrzymy zaniepokojeni, lecz po chwili wstaje, uśmiechając się.

      – Co za tancerka, co za wspaniała tancerka! – powtarza obok mnie Georges Méliès, klaszcząc z całych sił.

      Nagle coś zupełnie innego odwraca naszą uwagę. Grupa bogów-mistrzów wchodzi do Amfiteatru. Dzięki wysokiemu wzrostowi i togom w krzykliwych kolorach, łatwo ich rozpoznać. Mieszają СКАЧАТЬ