Skazana na rozkosz. Wioletta Wilczyńska
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Skazana na rozkosz - Wioletta Wilczyńska страница 2

Название: Skazana na rozkosz

Автор: Wioletta Wilczyńska

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Приключения: прочее

Серия:

isbn: 978-83-8119-517-1

isbn:

СКАЧАТЬ po co tam się zgłosiłam. Przyjmują mnie tak, jakby na mnie czekali.

      – Proszę podpisać dokumenty. Będziemy pani oczekiwać w  piątek około 9:00. Czy posiada pani prawo jazdy?

      – Tak.

      – To dobrze, ponieważ mamy podopiecznych również poza ośrodkiem.

      – Ja nie posiadam auta w  tym momencie.

      – Nie szkodzi, udostępnimy je pani.

      Po wypełnieniu kilku formularzy nareszcie mogę iść do domu. Nie wiem, jak do tego doszło, ale mam nową pracę i  brak czasu dla siebie. Ta świadomość, plus konieczność poruszania się obcym autem, troszkę mnie frustruje. Mam nadzieję, że ten rok szybko zleci.

      Dwa dni później wracam do placówki. Jestem troszkę przerażona. Nie wiem, czego ode mnie oczekują. W  recepcji pan wyjaśnia:

      – Tutaj ma pani uniform, adres podopiecznego oraz kluczyki do auta.

      – Nie wiem, czy sobie poradzę, dawno nie prowadziłam samochodu i  nie orientuję się zbyt dobrze w  topografii miasta.

      – Nie szkodzi, w  aucie jest GPS, a  z prowadzeniem pojazdu jest jak z  jazdą na rowerze, tego się nie zapomina. Proszę jednak pamiętać, że to podopieczny określa zakres pani obowiązków, każda pani niesubordynacja będzie odnotowana i  przedłuży pani wyrok o  kolejny tydzień.

      To mnie zaskakuje. Nie wiedziałam o  takiej możliwości. „Ale przecież nie będzie chciał się ze mną pieprzyć, tego chyba będę miała prawo domówić” – myślę.

      – Pani auto stoi na parkingu, to białe porsche.

      – Dziękuję.

      Wychodzę pełna obaw i  pytań, co, gdzie i  z kim będę musiała robić. Wsiadam do samochodu. Kurwa, jak to się prowadzi. Tak, mam prawo jazdy, ale ostatni raz prowadziłam pół roku temu. A  w takim aucie nigdy nawet nie siedziałam. Słyszę krzyk za oknem:

      – Proszę pani, dokumenty!

      Otwieram drzwi, a  podbiegający do mnie mężczyzna wręcza mi papiery.

      – Te dokumenty musi pani podpisać. W  razie wypadku i  panią, i  auto obejmuje ubezpieczenie. Nie ponosi pani żadnych kosztów, jeśli coś się stanie.

      – Dziękuję, to mi bardzo pomoże. Świadomość, że nie muszę martwić się o  bezpieczeństwo. Po ulicach jeżdżą różni wariaci, a  mnie nie stać nawet na lusterko z  tego auta.

      Podpisuję dokument i  zamykam drzwi. Odpalam i  prowadzona przez GPS, jadę w  kierunku dzielnicy apartamentowców. Kogoś, kto tu mieszka, stać na prywatną opiekę, a  nie pomoc społeczną. Podjeżdżam pod willę z  wysokimi białymi kolumnami. GPS oznajmia: Dotarłaś do celu. Wysiadam i  idę w  kierunku drzwi. Mają z  pięć metrów wysokości. Czuję się przy nich taka malutka. Wciskam dzwonek. Po chwili otwiera mi lokaj. Elegancki, dystyngowany mężczyzna.

      – Dzień dobry, proszę za mną. Pan Brus czeka na panią w  gabinecie.

      U la la, w  gabinecie, jak formalnie. Ale grzecznie idę, nie zadając żadnych pytań. Lokaj otwiera przede mną drzwi.

      – Proszę.

      – Dziękuję.

      Wchodzę dalej. Młody mężczyzna siedzi za ogromnym biurkiem i  bawi się jakimiś dokumentami. Znam tę twarz, ale nie mogę sobie przypomnieć, gdzie go wcześniej widziałam.

      – Dzień dobry.

      – Dzień dobry, mówiłem, że zapłacisz.

      Już wiem, to ten mężczyzna z  butiku.

      – To pan… Tylko dlatego, że nie zjadłam z  panem obiadu, teraz przez rok muszę podcierać tyłki staruszkom?!

      – Nie martw się, nikomu nie będziesz musiała podcierać tyłka. Sam sobie z  tym radzę. A  twoja praca będzie przyjemniejsza.

      – Nie rozumiem.

      – Dzisiejsze spotkanie poświęcimy omówieniu zakresu twoich obowiązków, Skarbie. A  jeśli wyrobimy się z  czasem, to mi opowiesz jakąś krótką historyjkę.

      – Jaką historyjkę? Nie wiem, czego pan ode mnie oczekuje.

      – Dojdziemy do tego. Nie śpiesz się, mamy na to sześć godzin.

      – Przepraszam, tylko pięć, ponieważ pracę rozpoczęłam o  dziewiątej, a  o czternastej muszę być w  domu. Mam też inne obowiązki.

      – Oczywiście, jeśli sprawnie pójdzie omawianie zadania, jakie dla ciebie przygotowałem, to w  domu możesz być wcześniej.

      – Dobrze, więc zaczynajmy.

      – Przepraszam, nie jadłem jeszcze śniadania. Będziesz mi towarzyszyć?

      – To pytanie czy rozkaz?

      – Prośba, raczej prośba.

      – Ale ja już jadłam.

      – Jeżeli nie chcesz, to nie musisz jeść, lecz będzie mi bardzo miło zjeść śniadanie w  twoim towarzystwie.

      – Oczywiście. Nie będę protestować, bo znów wyląduję przed sądem.

      – Dobry pomysł.

      Mówiąc to uśmiecha się, aż oczy mu błyszczą. I  wstaje zza biurka, podchodzi do mnie i  podaje mi łokieć. Prowadzi mnie do jadalni. Długi korytarz, przed jednym z  pomieszczeń stoi lokaj i  otwiera nam drzwi. Francja-elegancja, a  ja mam ochotę, by już zawsze traktowano mnie jak księżniczkę.

      – Dziękuję, Franc. Jesteś już wolny do obiadu.

      – Dziękuję.

      Franc odchodzi i  zostajemy sami. Onieśmielona wielkością pomieszczenia czuję, jak się kurczę do rozmiaru laleczki Barbie.

      – Zaraz coś zjemy, chcesz coś do picia?

      – Tak, jeść nie będę, ponieważ jestem po śniadaniu, ale chętnie się czegoś napiję.

      – Może sok pomarańczowy z  szampanem na początek. To cię troszkę rozluźni.

      – Czemu nie, poproszę.

      Podchodzi do baru i  sięga po butelkę szampana, po czym ją otwiera.

      – Możesz wycisnąć sok z  pomarańczy, lubię świeży.

      – To lokaj nie przygotował tego wcześniej?

      – Nie, to ty masz mi teraz służyć, pamiętasz, Skarbie? Przez rok to ty masz mi służyć.

      – Ha, ha, tylko jeden dzień w  tygodniu, proszę pana.

      – Dobrze, że żartujesz.

СКАЧАТЬ