Pan Tadeusz, czyli ostatni zajazd na Litwie. Adam Mickiewicz
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Pan Tadeusz, czyli ostatni zajazd na Litwie - Adam Mickiewicz страница 8

Название: Pan Tadeusz, czyli ostatni zajazd na Litwie

Автор: Adam Mickiewicz

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Поэзия

Серия:

isbn: 978-83-270-3972-9

isbn:

СКАЧАТЬ

      Tymczasem, w końcu stoła, naprzód ciche szmery,

      A potem się zaczęły wpół głośne rozmowy;

      Mężczyźni rozsądzali swe dzisiejsze łowy.

      Asesora z Rejentem wzmogła się uparta

      Coraz głośniejsza kłótnia o kusego charta,

      Którego posiadaniem pan Rejent się szczycił

      I utrzymywał, że on zająca pochwycił;

      Asesor zaś dowodził na złość Rejentowi,

      Że ta chwała należy chartu Sokołowi.

      Pytano zdania innych; więc wszyscy dokoła

      Brali stronę Kusego albo też Sokoła,

      Ci jak znawcy, ci znowu jak naoczne świadki.

      Sędzia na drugim końcu do nowej sąsiadki

      Rzekł półgłosem: «Przepraszam, musieliśmy siadać,

      Nie podobna wieczerzy na później odkładać:

      Goście głodni, chodzili daleko na pole;

      Myśliłem, że dziś z nami nie będziesz przy stole».

      To rzekłszy, z Podkomorzym przy pełnym kielichu

      O politycznych sprawach rozmawiał po cichu.

      Gdy tak były zajęte stołu strony obie,

      Tadeusz przyglądał się nieznanej osobie.

      Przypomniał, że za pierwszym na miejsce wejrzeniem

      Odgadnął zaraz, czyim miało być siedzeniem.

      Rumienił się, serce mu biło nadzwyczajnie:

      Więc rozwiązane widział swych domysłów tajnie!

      Więc było przeznaczono, by przy jego boku

      Usiadła owa piękność widziana w pomroku!

      Wprawdzie zdała się teraz wzrostem dorodniejsza,

      Bo ubrana, a ubiór powiększa i zmniejsza.

      I włos u tamtej widział krótki, jasnozłoty,

      A u tej krucze długie zwijały się sploty?

      Kolor musiał pochodzić od słońca promieni,

      Którymi przy zachodzie wszystko się czerwieni.

      Twarzy wówczas nie dostrzegł, nazbyt rychło znikła;

      Ale myśl twarz nadobną odgadywać zwykła:

      Myślił, że pewnie miała czarniutkie oczęta,

      Białą twarz, usta kraśne jak wiśnie bliźnięta;

      U tej znalazł podobne oczy, usta, lica.

      W wieku może by była największa różnica:

      Ogrodniczka dziewczynką zdawała się małą,

      A pani ta niewiastą już w latach dojrzałą;

      Lecz młodzież o piękności metrykę nie pyta,

      Bo młodzieńcowi młodą jest każda kobiéta,

      Chłopcowi każda piękność zda się rówiennicą,

      A niewinnemu każda kochanka dziewicą.

      Tadeusz, chociaż liczył lat blisko dwadzieście,

      I od dzieciństwa mieszkał w Wilnie, wielkim mieście,

      Miał za dozorcę księdza, który go pilnował

      I w dawnej surowości prawidłach wychował.

      Tadeusz zatem przywiózł w strony swe rodzinne

      Duszę czystą, myśl żywą i serce niewinne,

      Ale razem niemałą chętkę do swawoli.

      Z góry już robił projekt, że sobie pozwoli

      Używać na wsi długo wzbronionej swobody;

      Wiedział, że był przystojny, czuł się rześki, młody,

      A w spadku po rodzicach wziął czerstwość i zdrowie.

      Nazywał się Soplica: wszyscy Soplicowie

      Są, jak wiadomo, krzepcy, otyli i silni,

      Do żołnierki jedyni, w naukach mniej pilni.

      Tadeusz się od przodków swoich nie odrodził:

      Dobrze na koniu jeździł, pieszo dzielnie chodził,

      Tępy nie był, lecz mało w naukach postąpił,

      Choć stryj na wychowanie niczego nie skąpił;

      On wolał z flinty strzelać albo szablą robić.

      Wiedział, że go myślano do wojska sposobić,

      Że ojciec w testamencie wyrzekł taką wolę;

      Ustawicznie do bębna tęsknił, siedząc w szkole.

      Ale stryj nagle pierwsze zamiary odmienił.

      Kazał, aby przyjechał i aby się żenił

      I objął gospodarstwo; przyrzekł na początek

      Dać małą wieś, a potem cały swój majątek.

      Te wszystkie Tadeusza cnoty i zalety

      Ściągnęły wzrok sąsiadki, uważnej kobiety.

      Zmierzyła jego postać kształtną i wysoką,

      Jego ramiona silne, jego pierś szeroką,

      I w twarz spojrzała, z której wytryskał rumieniec,

      Ilekroć z jej oczyma spotkał się młodzieniec:

      Bo z pierwszej lękliwości całkiem już ochłonął,

      I patrzył wzrokiem śmiałym, w którym ogień płonął.

      Również patrzyła ona: i cztery źrenice

СКАЧАТЬ