Pan Tadeusz, czyli ostatni zajazd na Litwie. Adam Mickiewicz
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Pan Tadeusz, czyli ostatni zajazd na Litwie - Adam Mickiewicz страница 17

Название: Pan Tadeusz, czyli ostatni zajazd na Litwie

Автор: Adam Mickiewicz

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Поэзия

Серия:

isbn: 978-83-270-3972-9

isbn:

СКАЧАТЬ Soplicę! poznałem!

      Po wzroście i po wąsach! Jego to postrzałem

      Zginął Stolnik, widziałem! Łotr jeszcze do góry

      Wzniesioną trzymał strzelbę, jeszcze dym szedł z rury!

      Wziąłem go na cel; zbójca stał jak skamieniały!

      Dwa razy dałem ognia, i oba wystrzały

      Chybiły: czym ze złości, czy z żalu źle mierzył...

      Usłyszałem wrzask kobiet, spojrzałem — pan nie żył».

      Tu Gerwazy umilknął i łzami się zalał,

      Potem rzekł kończąc: «Moskal już wrota wywalał:

      Bo po śmierci Stolnika stałem bezprzytomnie,

      I nie widziałem, co się działo wokoło mnie.

      Szczęściem, na odsiecz przyszedł nam Parafianowicz,

      Przywiódłszy Mickiewiczów dwiestu z Horbatowicz,

      Którzy są szlachta liczna i dzielna, człek w człeka,

      A nienawidzą rodu Sopliców od wieka.

      Tak zginął pan potężny, pobożny i prawy,

      Który miał w domu krzesła, wstęgi i buławy,

      Ojciec włościan, brat szlachty; i nie miał po sobie

      Syna, który by zemstę poprzysiągł na grobie!

      Ale miał sługi wierne. Ja w krew jego rany

      Obmoczyłem mój rapier Scyzorykiem zwany

      (Zapewne pan o moim słyszał Scyzoryku,

      Sławnym na każdym sejmie, targu i sejmiku).

      Przysiągłem wyszczerbić go na Sopliców karkach,

      Ścigałem ich na sejmach, zajazdach, jarmarkach.

      Dwóch zarąbałem w kłótni, dwóch na pojedynku;

      Jednego podpaliłem w drewnianym budynku,

      Kiedyśmy zajeżdżali z Rymszą Korelicze:

      Upiekł się tam jak piskorz; a tych nie policzę,

      Którym uszy obciąłem. Jeden tylko został,

      Który dotąd ode mnie pamiątki nie dostał:

      Rodzoniutki braciszek owego wąsala!

      Żyje dotąd i z swoich bogactw się przechwala,

      Zamku Horeszków tyka swych kopców krawędzią,

      Szanowany w powiecie, ma urząd, jest Sędzią!

      I pan mu zamek oddasz? Niecne jego nogi

      Mają krew pana mego zetrzeć z tej podłogi?

      O nie! Póki Gerwazy ma choć za grosz duszy,

      I tyle sił, że jednym małym palcem ruszy

      Scyzoryk swój wiszący dotychczas na ścianie,

      Póty Soplica tego zamku nie dostanie!»

      «O! — krzyknął Hrabia, ręce podnosząc do góry —

      Dobre miałem przeczucie, żem lubił te mury!

      Choć nie wiedziałem, że w nich taki skarb się mieści,

      Tyle scen dramatycznych i tyle powieści!

      Skoro zamek mych przodków Soplicom zagrabię,

      Ciebie osadzę w murach jak mego burgrabię.

      Twoja powieść, Gerwazy, zajęła mię mocno.

      Szkoda, żeś mię nie przywiódł tu w godzinę nocną;

      Udrapowany płaszczem, siadłbym na ruinach,

      A ty byś mi o krwawych rozpowiadał czynach.

      Szkoda, że masz niewielki dar opowiadania!

      Nieraz takie słyszałem i czytam podania;

      W Anglii i w Szkocyi każdy zamek lordów,

      W Niemczech każdy dwór grafów był teatrem mordów.

      W każdej dawnej, szlachetnej, potężnej rodzinie

      Jest wieść o jakimś krwawym lub zdradzieckim czynie,

      Po którym zemsta spływa na dziedziców w spadku:

      W Polsce pierwszy raz słyszę o takim wypadku.

      Czuję, że we mnie mężnych krew Horeszków płynie!

      Wiem, co winienem sławie i mojej rodzinie.

      Tak, muszę zerwać wszelkie z Soplicą układy,

      Choćby do pistoletów przyszło lub do szpady!

      Honor każe». Rzekł, ruszył uroczystym krokiem,

      A Gerwazy szedł z tyłu w milczeniu głębokiem.

      Przed bramą stanął Hrabia, sam do siebie gadał,

      Poglądając na zamek prędko na koń wsiadał,

      Tak samotną rozmowę kończąc roztargniony:

      «Szkoda, że ten Soplica stary nie ma żony

      Lub córki pięknej, której ubóstwiałbym wdzięki!

      Kochając i nie mogąc otrzymać jej ręki,

      Nowa by się w powieści zrobiła zawiłość:

      Tu serce, tam powinność — tu zemsta, tam miłość!»

      Tak szepcąc spiął ostrogi; koń leciał do dworu,

      Gdy z drugiej strony strzelcy wyjeżdżali z boru.

      Hrabia lubił myślistwo, ledwie strzelców zoczył,

      Zapomniawszy o wszystkim, prosto ku nim skoczył,

      Mijając bramę, ogród, płoty: gdy w zawrocie

      Obejrzał się, i konia zatrzymał przy płocie.

СКАЧАТЬ