Pan Tadeusz, czyli ostatni zajazd na Litwie. Adam Mickiewicz
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Pan Tadeusz, czyli ostatni zajazd na Litwie - Adam Mickiewicz страница 18

Название: Pan Tadeusz, czyli ostatni zajazd na Litwie

Автор: Adam Mickiewicz

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Поэзия

Серия:

isbn: 978-83-270-3972-9

isbn:

СКАЧАТЬ spodem grzędy.

      Tu kapusta, sędziwe schylając łysiny,

      Siedzi i zda się dumać o losach jarzyny;

      Tam, plącząc stronki w marchwi zielonej warkoczu,

      Wysmukły bób obraca na nią tysiąc oczu;

      Owdzie podnosi złotą kitę kukuruza;

      Gdzieniegdzie otyłego widać brzuch harbuza,

      Który od swej łodygi aż w daleką stronę,

      Wtoczył się jak gość między buraki czerwone.

      Grzędy rozcięte miedzą; na każdym przykopie

      Stoją jakby na straży w szeregach konopie,

      Cyprysy jarzyn; ciche, proste i zielone,

      Ich liście i woń służą grzędom za obronę,

      Bo przez ich liście nie śmie przecisnąć się żmija,

      A ich woń gąsienice i owad zabija.

      Dalej maków białawe górują badyle;

      Na nich, myślisz, iż rojem usiadły motyle

      Trzepiotąc skrzydełkami, na których się mieni

      Z rozmaitością tęczy blask drogich kamieni:

      Tylą farb żywych, różnych, mak źrenicę mami.

      W środku kwiatów, jak pełnia pomiędzy gwiazdami,

      Krągły słonecznik licem wielkim, gorejącem,

      Od wschodu do zachodu kręci się za słońcem.

      Pod płotem wąskie, długie, wypukłe pagórki,

      Bez drzew, krzewów i kwiatów: ogród na ogórki.

      Pięknie wyrosły; liściem wielkim, rozłożystym,

      Okryły grzędy jakby kobiercem fałdzistym.

      Pośrodku szła dziewczyna w bieliznę ubrana,

      W majowej zieloności tonąc po kolana;

      Z grzęd zniżając się w bruzdy, zdała się nie stąpać,

      Ale pływać po liściach, w ich barwie się kąpać.

      Słomianym kapeluszem osłoniła głowę,

      Od skroni powiewały dwie wstążki różowe

      I kilka puklów światłych, rozwitych warkoczy;

      Na ręku miała koszyk, w dół spuściła oczy,

      Prawą rękę podniosła niby do chwytania,

      Jako dziewczę, gdy rybki w kąpieli ugania

      Bawiące się z jej nóżką, tak ona co chwila

      Z rękami i koszykiem po owoc się schyla,

      Który stopą nadtrąci lub dostrzeże okiem.

      Pan Hrabia zachwycony tak cudnym widokiem

      Stał cicho. Słysząc tętent towarzyszów w dali,

      Ręką dał znak, ażeby wstrzymać konie; stali.

      On patrzył z wyciągniętą szyją, jak dziobaty

      Żuraw z dala od stada gdy odprawia czaty,

      Stojąc na jednej nodze, z czujnymi oczyma,

      I by nie zasnąć, kamień w drugiej nodze trzyma.

      Zbudził Hrabiego szelest na plecach i skroni;

      Był to bernardyn, kwestarz Robak, a miał w dłoni

      Podniesione do góry węzłowate sznurki:

      «Ogórków chcesz Waść — krzyknął — oto masz ogórki!

      Wara, panie, od szkody; na tutejszej grzędzie

      Nie dla Waszeci owoc, nic z tego nie będzie».

      Potem palcem pogroził, kaptura poprawił,

      I odszedł. Hrabia jeszcze chwilę w miejscu bawił,

      Śmiejąc się i klnąc razem tej nagłej przeszkodzie.

      Okiem powrócił w ogród, ale już w ogrodzie

      Nie było jej; mignęła tylko śród okienka

      Jej różowa wstążeczka i biała sukienka.

      Widać na grzędach, jaką przeleciała drogą,

      Bo liść zielony, w biegu potrącony nogą,

      Podnosił się, drżał chwilę, aż się uspokoił,

      Jak woda, którą ptaszek skrzydłami rozkroił.

      A na miejscu, gdzie stała, tylko porzucony

      Koszyk mały z rokity, denkiem wywrócony,

      Pogubiwszy owoce na liściach zawisał,

      I wśród fali zielonej jeszcze się kołysał.

      Po chwili wszędzie było samotnie i głucho.

      Hrabia oczy w dom utkwił i natężył ucho;

      Zawsze dumał, a strzelcy zawsze nieruchomie

      Za nim stali. Aż w cichym i samotnym domie

      Wszczął się naprzód szmer, potem gwar i krzyk wesoły

      Jak w ulu pustym, kiedy weń wlatują pszczoły.

      Był to znak, że wracali goście z polowania,

      I krzątała się służba około śniadania.

      Jakoż po wszystkich izbach panował ruch wielki:

      Roznoszono potrawy, sztućce i butelki.

      Mężczyźni tak jak weszli, w swych zielonych strojach,

      Z talerzami, z szklankami, chodząc po pokojach,

      Jedli, pili lub wsparci na okien uszakach,

      Rozprawiali o flintach, chartach i szarakach.

СКАЧАТЬ