Pan Tadeusz, czyli ostatni zajazd na Litwie. Adam Mickiewicz
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Pan Tadeusz, czyli ostatni zajazd na Litwie - Adam Mickiewicz страница 14

Название: Pan Tadeusz, czyli ostatni zajazd na Litwie

Автор: Adam Mickiewicz

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Поэзия

Серия:

isbn: 978-83-270-3972-9

isbn:

СКАЧАТЬ i pacierz swój kończył,

      Więc Tadeusz odjechał i z gośćmi się złączył.

      Właśnie wtenczas myśliwi smycze zatrzymali,

      I wszyscy nieruchomi w miejscach swoich stali;

      Jeden drugiemu ręką dawał znak milczenia,

      A wszyscy obrócili oczy do kamienia,

      Nad którym stał pan Sędzia. On zwierza obaczył

      I rąk skinieniem swoje rozkazy tłumaczył.

      Pojęli wszyscy: stoją, a środkiem po roli

      Asesor i pan Rejent kłusują powoli.

      Tadeusz, będąc bliższy, obydwu wyprzedził,

      Stanął obok Sędziego i oczyma śledził.

      Dawno już nie był w polu; na szarej przestrzeni

      Trudno dojrzeć szaraka, zwłaszcza śród kamieni.

      Pokazał mu pan Sędzia; siedział biedny zając,

      Płaszcząc się pod kamieniem, uszy nadstawiając,

      Okiem czerwonym spotkał myśliwców wejrzenie

      I jakby urzeczony, czując przeznaczenie,

      Ze strachu od ich oczu nie mógł zwrócić oka,

      I pod opoką siedział martwy jak opoka.

      Tymczasem kurz na roli rośnie coraz bliżéj;

      Pędzi na smyczy Kusy, za nim Sokół chyży,

      Tuż Asesor z Rejentem razem wrzaśli z tyłu:

      «Wyczha, wyczha!» i z psami znikli w kłębach pyłu.

      Kiedy tak za szarakiem goniono, tymczasem

      Ukazał się pan Hrabia pod zamkowym lasem.

      Wiedziano w okolicy, że ten pan nie może

      Nigdy nigdzie stawić się w naznaczonej porze.

      I dziś zaspał poranek; więc na sługi zrzędził,

      Widząc myśliwców w polu cwałem do nich pędził.

      Surdut swój angielskiego kroju, biały, długi,

      Połami na wiatr puścił; z tyłu konno sługi,

      W kapeluszach jak grzybki, czarnych, lśniących, małych,

      W kurtkach, w butach stryflastych, w pantalonach białych:

      Sługi, które pan Hrabia tym kształtem odzieje,

      Nazywają się w jego pałacu dżokeje.

      Cwałująca czereda zleciała na błonia,

      Gdy Hrabia ujrzał zamek i zatrzymał konia.

      Pierwszy raz widział zamek z rana i nie wierzył,

      Że to były też same mury; tak odświeżył

      I upięknił poranek zarysy budowy:

      Zadziwił się pan Hrabia na widok tak nowy.

      Wieża zdała się dwakroć wyższa, bo stercząca

      Nad mgłą ranną; dach z blachy złocił się od słońca,

      Pod nim błyszczała w kratach reszta szyb wybitych,

      Łamiąc promienie wschodu w tęczach rozmaitych;

      Niższe piętra oblała tumanu powłoka,

      Rozpadliny i szczerby zakryła od oka;

      Krzyk dalekich myśliwców wiatrami przygnany,

      Odbijał się kilkakroć o zamkowe ściany:

      Przysiągłbyś, że krzyk z zamku, że pod mgły zasłoną

      Mury odbudowano i znów zaludniono.

      Hrabia lubił widoki niezwykłe i nowe,

      Zwał je romansowymi; mawiał, że ma głowę

      Romansową: w istocie był wielkim dziwakiem.

      Nieraz, pędząc za lisem albo za szarakiem,

      Nagle stawał i w niebo poglądał żałośnie,

      Jak kot, gdy ujrzy wróble na wysokiej sośnie;

      Często bez psa, bez strzelby, błąkał się po gaju

      Jak rekrut zbiegły; często siadał przy ruczaju

      Nieruchomy, schyliwszy głowę nad potokiem,

      Jak czapla wszystkie ryby chcąca pozrzeć okiem:

      Takie były Hrabiego dziwne obyczaje.

      Wszyscy mówili, że mu czegoś nie dostaje;

      Szanowano go przecież, bo pan z prapradziadów,

      Bogacz, dobry dla chłopów, ludzki dla sąsiadów,

      Nawet dla Żydów.

      Hrabski koń, zwrócony z drogi,

      Prosto kłusował polem aż pod zamku progi.

      Hrabia samotny wzdychał, poglądał na mury,

      Wyjął papier, ołówek i kreślił figury.

      Wtem, spojrzawszy w bok — ujrzał o dwadzieścia kroków

      Człowieka, który, równie miłośnik widoków,

      Z głową zadartą, ręce włożywszy w kieszenie,

      Zdawało się, że liczył oczyma kamienie.

      Poznał go zaraz, ale musiał kilka razy

      Krzyknąć, nim głos Hrabiego usłyszał Gerwazy.

      Szlachcic to był, służący dawnych zamku panów,

      Pozostały ostatni z Horeszki dworzanów;

      Starzec wysoki, siwy, twarz miał czerstwą, zdrową,

      Zmarszczkami pooraną, posępną, surową.

      Dawniej СКАЧАТЬ