Название: Hayden War. Tom 3. Walkiria w ogniu
Автор: Evan Currie
Издательство: OSDW Azymut
Жанр: Зарубежная фантастика
isbn: 978-83-64030-89-5
isbn:
Komandor spojrzał na broń i wzrok mu zapłonął.
– Aye, ma’am. Miesiąc temu przeszkolony zostałem na przechwyconym sprzęcie obcych.
– W porządku, jest pan przyjęty – odparła sierżant, ignorując „ma’am”. Operatorzy nie nosili oznak stopni, między innymi z tego właśnie powodu. Komandor nie będzie wiedział, że jest od niej znacznie starszy stopniem aż do momentu, kiedy będą bardzo daleko od tego miejsca.
– Proszę to wziąć i mieć oko na drzwi. Proszę uważać na nas. Kiedy wyjdziemy z tego pomieszczenia, będzie sporo strzelania.
– Aye, aye – powiedział oficer, biorąc broń.
Jak większość zdobytego przez ludzi sprzętu Ghuli, karabin był jednocześnie bardzo prosty i niewiarygodnie skomplikowany w obsłudze. Mechanizm spustowy był oczywisty – nie żadna dźwignia, tylko niebieski panel dotykowy. Wystarczyło przeciągnąć po nim palcem, żeby strzelić. Niestety, nikomu nie udało się rozgryźć tego, jak zmienić ustawienia.
Każda sztuka mogła być ustawiona na dowolny punkt pomiędzy „ból” a „wyparowanie”. Ghule zmieniały te ustawienia bardzo szybko w trakcie prowadzenia ognia, w zależności od potrzeb, ale ponieważ na karabinach nie było żadnych innych manipulatorów, zawsze pozostawały one przy takich ustawieniach, z jakimi je znaleziono.
Sorilla domyślała się, że obcy współdziałali z bronią tak samo, jak ona ze swoim sprzętem, jednak podczas sekcji w ciałach obcych nie znaleziono niczego przypominającego implanty, które jej były konieczne do sprawnego działania.
Komandor rozdał podniesione z podłogi karabiny najmniej wyczerpanym spośród swoich ludzi, którzy zajęli pozycje przy wejściu. Sorilla i Jardiens sprawdzali stan pozostałych jeńców.
– Niedobrze, Top – stwierdził Kanadyjczyk. – Poważne niedożywienie. Prawdopodobnie nie będą mogli iść, a takiej liczby nie przeniesiemy.
Sorilla pokiwała głową i podniosła głos.
– Silniejsi pomagają słabszym. Kiedy wyjdziemy, nie będzie czasu na zabawę. Jak najszybciej musimy dotrzeć do linii drzew, tam możemy nieco zwolnić, ale trzeba koniecznie opuścić tę dolinę przed czwartą trzydzieści, ponieważ zbliża się Flota z kilkoma ciężkimi Papa Kilo, które zamierza zrzucić na to miejsce. Jasne?
Jeńcy pokiwali głowami, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że nie chcą być w promieniu pięćdziesięciu kilometrów od miejsca, na które mają spaść PK.
– Znajdźcie coś, z czego można zrobić nosze – powiedziała Sorilla, wskazując złom, który kiedyś był kratami. – Zacznijcie od tego. Jardiens, porozrywaj to na tyle kawałków, żeby wystarczyło dla wszystkich.
– Jasne, Top.
– Top – usłyszała głos Crowa – czas zabierać stąd dupy.
– Potrzebujemy pięciu minut, sir – odparła Sorilla, chwytając kawałek metalu i w rękach wyginając go w zgrabną laskę. – Wielu OPK jest w fatalnym stanie.
– Śpieszcie się, Top. Mamy towarzystwo i nie wygląda na zachwycone.
– Jasne. Robimy, co możemy – szybko powiedziała Sorilla i przełączyła się na zewnętrzny głośnik. – Czas się zbierać, panie i panowie. Nadużyliśmy nieco gościnności gospodarzy i biegną właśnie z rachunkiem. Nie bardzo chcemy go płacić.
Wychudzeni marynarze ruszyli szybciej. Kilku z nich zaczęło coś nucić pod nosem jak szantę przy pracy, potem podchwycili to inni. Kiedy Sorilla podnosiła swoją broń, by wyjść jako ostatnia, wokół niej brzmiało „New York! New York!”.
* * *
– Nie chciałbym cię popędzać, Korman, ale już najwyższy czas! – krzyknął Crow, patrząc przez okno na zbliżające się grawiloty przeciwnika. W bazie trwała już także mobilizacja sił lądowych Ghuli, więc porucznik nie miał zamiaru spędzać tu ani sekundy dłużej, niż było to niezbędne.
– To nie takie proste, sir – odparł Korman. – Dwóch części jestem pewien, ale inne na tym wyświetlaczu nie mają sensu. Czegoś tu brakuje…
– Jasne, pierdol to – zdecydował Crow. – Zabieramy się za dwie minuty.
Izraelczyk warknął ze złością, ale odszedł od konsoli i wyciągnął z małego zasobnika jakieś urządzenie. Obrócił je, wciskając przy tym kilka cyfr na małej klawiaturze, a potem rzucił w kąt.
– Lokalizator ustawiony – powiedział, wyciągając z zasobnika materiały wybuchowe. – Bum gotowe za minutę.
– Doskonale, bo mniej więcej tyle nam zostało – syknął Crow, sprawdzając postępy przeciwnika. Przełączył się na inny kanał, o większej mocy nadawania. – Able, Mack, zbieramy się.
Nie było żadnej odpowiedzi, tylko trzeszczenie radiostacji.
– Able, Mack, odbiór! – wywołał jeszcze raz, patrząc na skraj doliny, w którym opadły atomowe grzyby. – Able, Mack!
W końcu poddał się i klnąc cicho pod nosem, przełączył się ponownie na kanał taktyczny.
– Minuta.
Korman potwierdził, wciskając detonator w materiał wybuchowy i ustawiając zegar.
– Gotowe. Chodźmy.
– Top, wynosimy się – zakomunikował Crow, kiedy razem z Kormanem zaczęli się wycofywać.
* * *
– To byłoby na tyle – krzyknęła Sorilla. – Ruszamy!
Więźniowie, nawet ci silniejsi, poruszali się wolno, ale nie było czasu na ich niańczenie. Siedzenie w środku nieprzyjacielskiej bazy wojskowej nie było bezpieczne, a sytuacja miała się jeszcze zaognić, sądząc po ilości czerwonych ikon, które pojawiły się na wyświetlaczu Sorilli, przekazane przez Crowa.
Jardiens pomagał układać najbardziej potrzebujących pomocy na noszach. Kiedy wszyscy zostali już bezpiecznie rozmieszczeni, dwójka operatorów przyczaiła się przy drzwiach.
Sprawdzili magazynki, choć komputer podawał im stan amunicji.
– W porządku, dzieciaku? – spytała Sorilla, widząc, że Dion lekko utyka.
– Tak, dam radę, Top. Skaleczenie.
– Nie rozklej mi się, zanim się stąd nie wyniesiemy – powiedziała, uśmiechając się pod hełmem.
– Top – w sieci zespołu zabrzmiał głos porucznika – wynosimy się.
– Wilco. Potrzebujemy tu dużo huku i błysku. Mamy sporo opeków, którzy bardzo chcą się odopekować.
– Zrozumiałem. Z przytupem. Myślę, że się uda – powiedział porucznik, a СКАЧАТЬ