Название: Hayden War. Tom 3. Walkiria w ogniu
Автор: Evan Currie
Издательство: OSDW Azymut
Жанр: Зарубежная фантастика
isbn: 978-83-64030-89-5
isbn:
Jednak bardzo się do Ziemi zbliżyli, zdecydowanie za bardzo. Wojna rozpoczęła się pięć lat wcześniej od zniszczenia kolonii na Świecie Haydena i zdziesiątkowania jego populacji. Sorilla została tam zrzucona zaraz po pierwszym ataku i zastała jedynie kilka tysięcy ocalałych z grupy kolonistów, która przed atakiem liczyła ponad osiemdziesiąt tysięcy.
Od tego czasu Ghule prowadzili brutalną wojnę, niszcząc każdy świat zamieszkały przez ludzi, który nie odpowiadał ich osobistym preferencjom. Mieli przewagę technologiczną i liczebną, która pozwalała im przebijać się przez każdą grupę ziemskich okrętów wojennych tak, jak drapieżny ptak przedziera się przez stado wróbli.
Ludzkość miała jednak pewne silne punkty. Pierwszym z nich była głębokość strategiczna. Zewnętrzne światy dzieliło od Ziemi ponad trzydzieści lat świetlnych, które niełatwo było pokonać, nawet dysponując technologią Ghuli. Fakt, że Ziemia ukrywała się pomiędzy tysiącami gwiazd w przestrzeni o średnicy sześćdziesięciu lat świetlnych, także zapobiegł szybkiemu rozprzestrzenieniu się wojny.
Ziemia posiadała także sporo zdolnych umysłów, a jednocześnie trochę szczęścia. W ciągu ośmiu miesięcy od utraty nad Haydenem całej Task Force Dwa powstała nowa klasa okrętów, co stanowiło swoisty rekord, a wszystko to dzięki pewnemu Sierra Hotel[4] kapitanowi, któremu udało się przechwycić sporo sprzętu przeciwnika.
A szczególnie jego technologię sterowania polem grawitacyjnym, dzięki której zespół Jeźdźców Skał zdołał przeżyć wejście w atmosferę, energetycznie porównywalne do eksplozji nuklearnej. Precyzyjnie skonstruowany meteoryt, w którym podróżowali, napędzany był za pomocą zaworu grawitacyjnego. Był to pierwszy przykład taktycznego zastosowania przechwyconej technologii, pozwalający zespołowi przeżyć taki upadek.
– Mamy trzy dni na rozpoznanie – powiedziała Sorilla, patrząc na mapę. – Następnie pojawi się Flota i zacznie okładać tę dziurę.
Crow wyznaczył na mapie kilka linii.
– Według sond tu znajduje się cel. Powinniśmy się tam przedostać w ciągu jednego dnia… no może półtora. Ostateczne podejście będzie bolesne.
Sorilla pokiwała głową.
– Dwieście kilometrów w dzień, a potem cały następny dzień na pokonanie dwustu metrów. Dużo czasu.
– Właśnie tak, Top – odparł Crow, uśmiechając się. – Zabierajmy stąd nasze dupy.
* * *
Marszu ubezpieczonego w żaden sposób nie można porównywać ze spacerem po parku, ale systemy zabezpieczeń świata, na którym znajdował się zespół, skierowane były na zewnątrz, więc nie bardzo skupiały się na patrolowaniu samej planety.
Posuwali się szybko, przebijając się przez dżunglę i równikowy upał, wykorzystując doświadczenie, wyszkolenie i sprzęt. Pancerze pozwoliły im sprawnie przemieszczać się do przodu przez pierwszy dzień i noc i znaleźć się u celu po dwudziestu godzinach marszu. Znajdował się dwieście kilometrów w głębi lądu, w rzecznej dolinie otoczonej przez góry.
Zatrzymali się dwadzieścia kilometrów od obozu przeciwnika, spoglądając z góry na doskonale oświetlony teren.
– Co o tym myślisz, Top?
Sorilla Aida podczołgała się do Crowa. Jego twarz, podobnie jak jej własna, zamaskowana była czarnym hełmem wykonanym z tego samego włókna, co i pancerz. Oboje polegali na zewnętrznych sensorach pancerzy, które działały jednocześnie jak filtry dla wrażliwych zmysłów człowieka.
– Coś mi się wydaje, że będzie to twardy orzech do zgryzienia – odparła sierżant, patrząc na oddaloną bazę, do której odległość dalmierz działający na zasadzie pomiaru paralaksy podawał z dokładnością co do centymetra. – To dużo bardziej skomplikowane niż zabezpieczenia używane przez Ghuli na Haydenie.
Crow pokiwał głową.
– Widzisz cokolwiek znajomego?
Aida przybliżyła obraz aż do momentu, w którym wydawało się, że mogłaby dotknąć pojawiających się od czasu do czasu strażników. Na placu nie było ich zbyt wielu, mniej, niż spodziewałaby się zobaczyć w bazie ludzkiej, ale trzeba było brać pod uwagę wszelkie różnice kulturowe pomiędzy Ghulami a Ziemianami.
Możliwe było, że gdzieś daleko, w głębi Galaktyki, znajdowały się jakieś światy Ghuli rządzone przez jakąś inną organizację, ale jak dotąd każdy kontakt z nimi potwierdzał, że znajdowali się pod kontrolą jednego, centralnego rządu. I podobnie jak przeciwnik, ludzki wywiad nie miał dotychczas zielonego pojęcia, gdzie znajduje się jego siedziba.
Po pięciu latach wojny nikt jeszcze nie wpadł na pomysł, jak porozumiewać się z pozbawionymi ust obcymi, tak jak i oni nie znaleźli sposobu porozumiewania się z ludzkimi więźniami. Sytuacja taka była idealna, jeśli chodziło o bezpieczeństwo operacyjne, ale absolutnie nie sprzyjała jakimkolwiek negocjacjom pokojowym. Ktoś, zdaniem Sorilli, musiał w końcu rozwiązać ten problem albo położenie stanie się katastrofalne. Na szczęście nie było to zadanie dla starszego sierżanta sztabowego.
– Kilka rzeczy – odparła, cały czas patrząc na obóz w dużym przybliżeniu. – Ghule nie używają łączy, zawory grawitacyjne dają im dostęp do przestrzeni z każdego miejsca, ale muszą je gdzieś umiejscowić, aby służyły zarówno jako napęd, jak i broń. Z tego miejsca widzę ich pięć.
– Pięć? – Crow nie był zachwycony, a Sorilla całkowicie się z nim zgadzała.
Jedna rzecz krzyżowała osiemdziesiąt procent prób penetracji przestrzeni Haydena i była odpowiedzialna za zniszczenie całego zespołu Zielonych Beretów Sorilli. W odróżnieniu od konwencjonalnych systemów uzbrojenia zawory grawitacyjne nie miały martwego pola ostrzału. Mogły strzelać przez planetę, jeśli tego wymagała sytuacja, i zniszczyć okręt znajdujący się po jej drugiej stronie, bez żadnego wpływu na sam glob.
– Ano tak, poruczniku – westchnęła ciężko Sorilla. – Wbudowane są w ściany doliny otaczającej bazę, prawdopodobnie jak najdalej od niej, ale tak, by nadal mogły być z niej zasilane.
– Będziemy musieli je wyeliminować – kwaśno stwierdził porucznik.
– Zniszczmy zamiast tego reaktor, sir – zaproponowała Sorilla. – Jeśli zajdzie potrzeba, wysadźmy go.
– Czy rozpoznanie…? – Crow skrzywił się pod hełmem.
– Tak, sir. – Sorilla powiększyła zdjęcie ze swojego skanu i przesłała mu.
Porucznik spojrzał i zwrócił uwagę na jeden z budynków. Na początku widać było tylko ciemność, jednak po obróbce cyfrowej, usunięciu cieni, rozjaśnieniu oficer zdał sobie sprawę, że w jednym z okien widzi ludzką twarz.
– OPK – stwierdził z westchnieniem. – No cóż, wiedzieliśmy, że biorą jeńców.
Sorilla także westchnęła, jednocześnie ciesząc się z tego widoku i martwiąc. OPK, osoba pod kontrolą, było to nowe, wojskowe określenie jeńca wojennego. Zostanie СКАЧАТЬ